Przed Sądem Rejonowym w Nowym Sączu ruszył proces pięciorga lekarzy oskarżonych o narażenie życia kolonisty. Na wniosek obrońców proces toczy się z wyłączoną jawnością - poinformowano w sekretariacie wydziału karnego sądu.
15 lipca 2008 r. na terenie ośrodka wypoczynkowego w Szczawniku koło Muszyny 12-letni chłopiec został przygnieciony na boisku przez bramkę, na której się huśtał. Z obrażeniami klatki piersiowej trafił do szpitala w Krynicy, skąd po dwóch godzinach wysłano go do szpitala w Nowym Sączu. Po drodze przenoszono go jeszcze do innej karetki, wysłanej z nowosądeckiego szpitala; po dotarciu do szpitala próbowano reanimować, ale zaraz potem lekarze stwierdzili zgon chłopca.
Jak podawały media, chłopiec umarł w czwartej godzinie od wypadku, natomiast transport lotniczy do szpitala w Krakowie, gdzie prawdopodobnie uratowano by mu życie, trwałby 120 minut. Nikt jednak nie wezwał śmigłowca.
Prokuratura w Muszynie oskarżyła pięcioro lekarzy, że poprzez błędy i zaniechania nieumyślnie narazili dziecko na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.
Zarzuciła lekarzom m.in. to, że w szpitalu zlecili przeprowadzenie niewłaściwych badań, które były zbędne i które nie zdiagnozowałyby urazu dziecka, a które opóźniły akcję ratowania mu życia. Kolejna grupa zarzutów dotyczy zaniechania przeprowadzenia w trybie doraźnym zabiegów ratujących życie; następna - błędów w organizacji transportu.
Zdaniem prokuratury, wśród błędów popełnionych przez lekarzy znalazły się m.in. zbędne prześwietlenia rtg czaszki i wszystkich odcinków kręgosłupa - zamiast badań rtg i usg klatki piersiowej i brzucha; zaniechanie doraźnych zabiegów ratujących życie, np. intubacji; brak decyzji o wezwaniu transportu lotniczego; oraz nieprawidłowe zabezpieczenie do transportu medycznego - bez zapewnienia drożności dróg oddechowych i centralnego dostępu do żył oraz bez monitorowania ekg.
Kolejne zarzuty dotyczą opóźnień w wysłaniu karetki i nieprawidłowej organizacji transportu, podczas której pacjent był przenoszony z karetki do karetki - co dodatkowo opóźniło akcję ratowniczą.
Oskarżeni lekarze w śledztwie nie przyznali się do winy. Potwierdzili natomiast przebieg i chronologię wydarzeń. Ich zdaniem, nie dopuścili się żadnych zaniechań.
Początkowo akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w Muszynie. Sędziowie z Muszyny poprosili jednak o wyłączenie ich, powołując się na znajomość - prywatną lub służbową - z częścią oskarżonych. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu zadecydował, że sprawą zajmie się nowosądecki sąd rejonowy.
Podczas pierwszej rozprawy we wtorek sąd przychylił się do wniosku obrony o wyłączenie jawności rozprawy. Decyzję tę sąd motywował m.in. koniecznością przesłuchiwania świadków zwolnionych z tajemnicy służbowej.
W przypadku uznania winy oskarżonych przez sąd, grozi im kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku.
W toku procesu matka kolonisty, występująca jako oskarżycielka posiłkowa, zgłosiła roszczenie finansowe w wysokości 150 tys. zł.
wirtualna p.
Pamiętam tę historię.Przykra sprawa, coś strasznego. Jak można było tyle godzin wozić dziecko od szpitala do szpitala nie udzielając mu fachowej pomocy.
Rodzice wysyłają swoje dzieci na kolonie, a tam, nie dopilnowane dziecko, traci życie. Z kolonii wracają zamiast dziecka zwłoki! Straszne!!!
Nieprawda, że nie dopilnowane. Opiekun wiele razy zwracał temu chłopcu uwagę żeby nie "huśtał" się na bramce. Miał go ściągnąć siłą? To raczej właściciel ośrodka zawinił nie mówiąc już o służbie zdrowia...