On pluje, ty wycierasz i twierdzisz, że deszcz pada.
Post w poczekalni
Jednocześnie pozdrawiam tak (nie)ciemniaka12, jak i tę osobę, która wyrzuciła swój post 11.09.2018r., którą też wymieniam w moim poście, który utknął w moderacji.
Jednocześnie pozdrawiam tak (nie)ciemniaka12, jak i tę osobę, która wyrzuciła swój post 11.09.2018r., którą też wymieniam w moim poście, który utknął w moderacji.
Jednocześnie pozdrawiam tak (nie)ciemniaka12, jak i tę osobę, która wyrzuciła swój post 11.09.2018r., którą też wymieniam w moim poście, który utknął w moderacji.
Proszę merytorycznie odnieść się do mojego postu ( w poczekalni) i przestać bajdurzyć o jakimś usuwaniu postów I rzekomych układach patanoiku :))
"Zwabiał kilkuletnich chłopców na plebanię wykorzystując ich zaufanie, a potem brutalnie ich gwałcił. Ksiądz Edward Graff (+90 l.) działał tak przez 35 lat, a jego przełożeni tuszowali gwałty i przenosili pedofila z parafii to parafii. Graff trafił do Allentown w Pensylwanii. Tam zgwałcił 7-letniego wtedy Josepha Behe (+45 l.) tak brutalnie, że dziecko doznało trwałych uszkodzeń kręgosłupa."
KSIĄDZ MOLESTOWAŁ I GWAŁCIŁ CHŁOPCÓW
Przez lata księdza pedofila biskupi przenosili z parafii na parafię i z diecezji do diecezji. A on molestował i gwałcił chłopców.
Zapraszamy do przeczytania rozmowy z kobietą, która zdecydowała się pomóc chłopcu molestowanemu przez księdza pedofila.
Rozmówczyni zastrzegła swoje dane.
Jak jest z pani wiarą w Boga po sprawie księdza pedofila, który pracował także w Bydgoszczy?
Ciągle wierzę. Ale sprawa księdza Pawła Kani (podajemy jego imię i nazwisko, gdyż został skazany prawomocnym wyrokiem - przyp. red.), który skrzywdził chłopaka, któremu pomagam, zakwestionowała moją wiarę w autorytet instytucji Kościoła i sens jej istnienia. Całkowicie.
Jak to się stało, że zaczęła pani pomagać chłopcu skrzywdzonemu przez księdza pedofila?
Kompletny przypadek. Trafiło na mnie. W odpowiednim momencie i czasie nasze drogi się skrzyżowały. Dla Arka (imię zmienione) była to sytuacja absolutnie graniczna. Znałam go wcześniej jako kolegę moich dzieci, czasem bywał u mnie w domu. Zawsze okazywałam mu sympatię, zdarzało nam się prowadzić luźne rozmowy. Chyba wyczuwał, że go tak zwyczajnie lubię. Wtedy, to było niedługo po procesie, w którym zeznawał jako świadek oskarżenia, on rozpadł się emocjonalnie na moich oczach. Wszystko to go przerosło. Powiedział mi, że był molestowany przez księdza Pawła Kanię. Jeszcze bez szczegółów. Przypomniałam sobie tego księdza z kościoła i moją pierwszą reakcję na jego widok. To była msza dla dzieci, stał wśród nich, pamiętam, że powiedziałam wtedy do męża: to nie jest twarz uczciwego człowieka. Nie wiem, intuicja, przeczucie?
Wróćmy do pierwszej rozmowy z Arkiem.
Nie byłam przygotowana na spotkanie z taką tragedią. Z taką rozpaczą dziecka. Ale czy można być na coś takiego przygotowanym? Człowiek nie wie, jak się zachować, jak zareagować. Kompletnie! Gdyby na moim miejscu znalazł się ktoś mający doświadczenie w pracy ze skrzywdzonymi dziećmi, to może wiedziałby, co zrobić. Pocieszyć? Powiedzieć: wszystko będzie dobrze? Później, podczas spotkań z Arkiem, powtarzałam mu, że rozmawiając z nim czuję się jak saper na po polu minowym. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, żeby go nie urazić. Nie wiedziałam, o co zapytać, żeby go nie zranić. Robiłam wszystko intuicyjnie. Oczywiście mogłam go poklepać po ramieniu i powiedzieć: przykro mi, że to cię spotkało, ale musisz żyć dalej. Ale gdybym tak zrobiła, to nie mogłabym z tym żyć.
On szukał pomocy?
Nie. Nigdy i nigdzie.
A radził sobie?
Nie. Wydaje mi się, że on wtedy próbował żyć normalnie i udawać przed sobą, rodzicami, całym światem, że nic się nie stało, że wszystko w porządku. Uśmiechał się. To jest chłopak, który cieszy się powszechną sympatią. Jest bardzo dobrze wychowany, miły, uprzejmy i grzeczny.
Jak ksiądz zdobył jego zaufanie?
Z rozmów z Arkiem, a później z jego matką wynika, że ksiądz Kania od razu go sobie upatrzył. To był rok 2006, kiedy Kania - trudno mi mówić o nim jak o księdzu - pojawił się w Bydgoszczy. Arek był wtedy ministrantem, miał 10 lat. Kania otoczył się grupką chłopców, którzy byli przez niego traktowani w specjalny sposób.
To znaczy?
Byli zapraszani do niego na plebanię w parafii Opatrzności Bożej. Zabierał ich do kina, na basen, na wycieczki za miasto. Odwiedzał ich w domach, przynosił drobne prezenty, celebrował urodziny chłopców. Wypytywał o relacje z rodzicami, o pieniądze, nawet o wykształcenie rodziców, wszystko go interesowało. Za wszelką cenę próbował zaprzyjaźnić się z rodzicami chłopców. Poznanie rodziców i zdobywanie ich zaufania to był początek mechanizmu jego działania. Wkradał się w ich łaski, zapraszał mamy na ciasto po mszy, dzwonił, choćby zapytać, co słychać. Urabiał rodziców po to, żeby potem przysposobić sobie dzieci. Jeden z ojców powiedział mi niedawno: „Wie pani, ksiądz Kania tak robił, że to my kazaliśmy chłopcom do niego dzwonić! My im kazaliśmy!” Pajęcza sieć. Wszystko w wiadomym celu.
Jak zachowywał się wobec chłopców?
Infantylnie. Z tego, co opowiadał mi Arek i inni chłopcy - bardzo infantylnie. Zachęcał, ażeby mówili mu „Słoniu”, opowiadał dowcipy o „trąbie”. Niektórym - tym wybranym, kazał mówić do siebie po imieniu. Ksiądz - „Słoniu”, najlepszy kumpel schodzący do poziomu kilkunastoletnich chłopców. A kiedy był w bydgoskiej parafii miał 35 lat! Zachowywał się jak niedojrzały nastolatek. Ludzie to widzieli. Dorośli.
Czy dlatego, że był księdzem, łatwiej zdobywał zaufanie dzieci?
Oczywiście, że tak, myślę, że to miało decydujące znaczenie i w relacjach z chłopcami, i z ich rodzicami. Przecież w naszym katolickim społeczeństwie ksiądz to ktoś, kto ma ogromny autorytet. Niech pan sobie uświadomi, że jeszcze nasi rodzice, dziadkowie tych chłopców, byli uczeni, że księdza całuje się w rękę! Ksiądz to następca Chrystusa, tu, na ziemi, uczy, co jest dobre, a co złe, wysłuchuje w konfesjonale grzechów, udziela rozgrzeszenia. Jeśli dziecko krzywdzi ksiądz, wali się cały świat. Bo to tak, jakby Bóg nas krzywdził. Jak potem dalej żyć? Gdzie znaleźć ratunek, sens życia? Tak okrutnie skrzywdzone dzieci odchodzą z Kościoła, przestają wierzyć w Boga. Ich rodziny też. Tak stało się z Arkiem. I nikogo to nie obchodzi. Nikogo nie obchodzi, że zranieni ludzie przestali wierzyć, przestali być członkami wspólnoty Kościoła. A my wysyłamy misjonarzy, żeby ewangelizowali…
Kiedy już ksiądz Paweł Kania zaprzyjaźniał się z rodzinami, co następowało później?
Żaden z tych chłopców - oprócz Arka - do niczego się nie przyznał. Arek był jedyną osobą, która zdecydowała się zeznawać przeciwko Kani. W grudniu 2012 roku złapali Kanię na gorącym uczynku z nastolatkiem we wrocławskim hotelu. Rok później dochodzenie przeniosło się do Bydgoszczy. Chyba przyjechała tu pani prokurator, do tej sprawy zostali również oddelegowani policjanci. Szukali świadków. I ofiar. Podobno przesłuchali kilkanaście osób i żaden z chłopców, poza Arkiem, nie przyznał się, że był molestowany przez księdza. Arek opowiedział mi później, że chyba czekał, aż ktoś go o to wszystko zapyta. Czuł potrzebę wyrzucenia tego z siebie.
Czy pani zdaniem w Bydgoszczy byli molestowani także inni chłopcy?
Przypuszczam, podejrzewam, że tak. Zapewne było ich co najmniej dwóch, jeśli nie więcej. Tylko że żaden nie zgodził się zeznawać.
Trudno się dziwić.
Coś takiego wymaga ogromnej odwagi. Przyznanie się, że ktoś robił im tak straszne rzeczy... To nie jest proste. Arek został świadkiem oskarżenia i miało to wpływ na to, co zaczęło się z nim dziać później. To była - i nadal jest -powracająca trauma. Ksiądz Kania molestował go, także gwałcił przez rok.
Słucham?!
Kania zabierał go na wycieczki, weekendowe, później dłuższe. Zawsze najpierw uzgadniał to z rodzicami. I to oni, niczego nieświadomi, namawiali Arka na te wyjazdy. Później Kania przestał się nim interesować, ponieważ miał kolejnych chłopców we Wrocławiu, Miliczu. Arek próbował zapomnieć o tym wszystkim. Próbował jakoś ułożyć sobie życie, wymazać z pamięci to, co zrobił mu ksiądz. Wspomnienia przywołał dopiero proces, wszystko wróciło wtedy z ogromnym natężeniem.
Arek korzysta z pomocy psychologa. Czy zaproponowała to archidiecezja wrocławska lub diecezja bydgoska?
A gdzież tam! Już po pierwszym spotkaniu z Arkiem wiedziałam, że trzeba mu pomóc, ale nie wiedziałam, w jaki sposób. Zaczęłam czytać na temat molestowania seksualnego dzieci. Przeczytałam chyba wszystko na temat pedofilii w Kościele. Na temat traumy, którą dzieciak przeżywa i co można z tym zrobić. Ale im więcej czytałam, tym bardziej byłam przerażona. Coś takiego nigdy nie mija bez echa. Zawsze zostają rany, tylko umiejętna, wieloletnia terapia sprawi, że ofiara pedofila nie będzie tej rany rozdrapywać. Ona dalej będzie, ale powstanie blizna, z którą można żyć, choć z tym jest różnie. Przede wszystkim zależało mi na tym, żeby Arek szybko otrzymał jakąkolwiek fachową pomoc. I nie bardzo wiedziałam, co i jak mam z tym zrobić.
Dlaczego księża i biskupi z Wrocławia i Bydgoszczy nie wpadli na to, że skrzywdzonym przez księdza Kanię dzieciom trzeba pomóc?
Myślę, że nikogo ich los nie obchodził. Los tego dzieciaka kompletnie nikogo nie obchodził! Kompletnie. Jeśli chodzi o sąd - Arek zrobił swoje - złożył obciążające księdza zeznanie. Wizyta we Wrocławiu była dla niego kolejną traumą, bo na sądowym korytarzu spotkał Kanię. Na widok człowieka, który tak potwornie go krzywdził, Arek znowu się rozsypał. Później, prawdopodobnie matka, poprosiła sąd, ażeby Arek mógł zeznawać bez obecności oskarżonego. Na szczęście sąd się do tego przychylił i Pawła Kani nie było na sali. Ale byli jego adwokaci, którzy postanowili zrobić z dzieciaka „wiatrak”, bo plątał się w zeznaniach. Biegli psychologowie stwierdzili jednak, że chłopak ma prawo zmieniać zeznania, dopowiadać różne rzeczy, bo on to wszystko sobie przypomina i będzie przypominał w kolejnych latach. A może i do końca życia.
Wykorzystując prywatne kontakty dotarła pani do księdza, który zorganizował od archidiecezji wrocławskiej pieniądze na terapię Arka.
Dzięki łańcuszkowi ludzi dobrej woli dostałam do niego numer telefonu. Zadzwoniłam, nie bardzo wiedząc, czego od niego chcę. Kompletnie nie wiedziałam, czego oczekuję od tego człowieka. Powiedziałam mu o problemie. Zapytałam, co ja mam z tym zrobić, z tą wiedzą, którą Arek mnie obdarzył. Ksiądz W. zareagował genialnie. Zawsze będę mu za to wdzięczna. Powiedział, że chłopcu potrzebna jest pilna pomoc psychologiczna. Zaoferował się, że on załatwi pieniądze i zrobił to.
Ksiądz z zupełnie innej diecezji.
Kompletnie nie miał nic wspólnego z tą sprawą, z Wrocławiem, Bydgoszczą i z Arkiem. Nie znam tego człowieka. Nigdy go nie widziałam, aczkolwiek kilka razy rozmawialiśmy przez telefon. Z kurią wrocławską uzgodnił, że to ona będzie finansowała terapię Arka.
Łaski nie robią, przepraszam.
Nie, nie robią. Niczego nie robią, choć powinni. Bo wie pan, w 2014 r. pojawiły się wytyczne episkopatu na temat ofiar molestowania w polskim Kościele. Jest w nich mowa nie tylko o otoczeniu ofiary „duszpasterską opieką”, ale i o specjalistycznej pomocy psychologicznej, która należy się ofiarom i ich bliskim. Czyli także rodzicom, rodzeństwu. Piękna teoria, prawda? Chociaż nie, przepraszam. Próba kontaktu ze strony diecezji wrocławskiej była. Był taki moment, że Arek wypadł z orbity. Przestał się odzywać, nie przychodził na terapię. W tym czasie dostał list z kurii wrocławskiej. Chcieli się z nim spotkać. Tak oto wszedł na scenę adwokat (imię i nazwisko znane redakcji) występujący jako pełnomocnik kurii wrocławskiej. Wydzwaniał do Arka, a on nie odbierał wtedy żadnych telefonów. Dopiero parę miesięcy później zareagował. Adwokat zaproponował mu spotkanie. Arek poszedł, choć nie był wtedy w najlepszej formie. Wtedy podpisał pełnomocnictwo dla adwokata, żeby on reprezentował go w procesie cywilnym przeciwko księdzu Kani. Adwokat przyjechał bowiem do Bydgoszczy z dwoma propozycjami: kuria we Wrocławiu znalazła Arkowi sponsora, który ufundował dla niego stypendium w kwocie łącznej 40 tys. zł. Co miesiąc dostawałby 1,5 tys. zł. W zamian za to Arek miałby się zrzec wszelkich roszczeń finansowych wobec archidiecezji wrocławskiej i diecezji bydgoskiej. Ponadto pan adwokat namówił Arka, ażeby ten skarżył Kanię na sumę 250 tys. zł, choć przecież doskonale wiedział, że Kania siedzi w więzieniu i nie ma żadnego majątku! Jednocześnie adwokat powiedział Arkowi, żeby wybił sobie z głowy skarżenie kurii, bo żadna nie jest niczemu winna. Winny jest tylko ksiądz Kania. I wspomniał jeszcze, że pewnie znajdą się obok niego jacyś źli doradcy, którzy będą mu podpowiadać takie - oczywiście! -złe rozwiązania.
Podziela pani pogląd, że żadna kuria nie jest winna?
Moim zdaniem winne są obie. W sposób ewidentny, jednoznaczny i nie podlegający dyskusji. Ksiądz Paweł Kania nie przyjechał do Bydgoszczy jako turysta zafascynowany pięknem naszego miasta. Nie wynajął sobie pokoju na plebanii w parafii Opatrzności Bożej i nie znalazł pracy w bydgoskim gimnazjum jako nauczyciel religii. Został przeniesiony (inkardynowany - tak nazywa to Prawo Kanoniczne) z Wrocławia do Bydgoszczy, a na takie przeniesienie księdza z diecezji do diecezji muszą zgodzić się obaj biskupi. W tym przypadku arcybiskup Wrocławia i biskup Bydgoszczy. Czyli biskup Wrocławia musiał napisać do biskupa Bydgoszczy, dlaczego przysyła do niego księdza Kanię. Musiał również załączyć w tych dokumentach świadectwo moralności księdza! Inkardynacja trwa zwyczajowo 5 lat. A ksiądz Kania został odwołany z Bydgoszczy po trzech latach. Musiała być zatem jakaś przyczyna. I biskup bydgoski musiał podać powody, dlaczego przedwcześnie odsyła księdza Kanię do Wrocławia. Moim zdaniem obaj biskupi wiedzieli, kim jest ksiądz Kania. Bo nie mogli tego nie wiedzieć. Ksiądz Kania w 2005 roku został we Wrocławiu złapany na gorącym uczynku, kiedy próbował zwabić kilkunastoletnich chłopców oferując im po „stówie”. Wszczęto przeciwko niemu postępowanie karne. Natychmiast został wtedy urlopowany przez archidiecezję wrocławską. Ale już po roku przysłano go do Bydgoszczy. Więc jeśli młody, niespełna 40-letni ksiądz, zostaje wysłany na roczny urlop, a potem odnajduje się w nowej diecezji, to chyba oczywiste, że pojawia się pytanie, o co tu chodzi? Skąd ten urlop? Nowa diecezja? W Bydgoszczy jest seminarium duchowne, księży chyba nam nie brakuje? Wszystko dzieje się jak w filmie „Spotlight” - ksiądz pedofil zostaje urlopowany. I przeniesiony do innej diecezji. Może dalej polować na dzieci.
W Bydgoszczy został opiekunem ministrantów i trafił do szkoły.
Dzięki misji katechetycznej osobiście wydanej przez biskupa Jana Tyrawę. Na tej podstawie ksiądz Kania został zatrudniony w szkole na etacie. Nauczycielem został ksiądz oskarżany o molestowanie dzieci! Przecież to jest niezgodne z Kartą Nauczyciela, gdzie jest wyraźnie napisane, że stanowisko nauczyciela może zajmować osoba, która przestrzega podstawowych zasad moralnych! A wie pan, jest jeszcze coś - obaj księża, ksiądz Kania i biskup Tyrawa są związani z Wrocławiem, posługiwali nawet w tej samej parafii Św. Ducha. Oczywiście mogli się minąć, bo pracowali tam w różnym czasie, w 2001- 2002 roku. Biskup Tyrawa był tam proboszczem, i odszedł ze Św. Ducha kilka miesięcy wcześniej nim zjawił się tam Paweł Kania. Ale oni pracowali w tej samej parafii, musieli mieć wspólnych znajomych, jakieś wspomnienia, przecież to normalne, że ludzie ze sobą o takich sprawach rozmawiają! Biskup Tyrawa był mocno związany z Wrocławiem. Na jego ingres przyjechał do Bydgoszczy arcybiskup wrocławski Henryk Gulbinowicz, który w procesie w 2005 roku osobiście poręczył za księdza Kanię. O tym pisała wówczas prasa, internet. I ksiądz Paweł Kania był dla nich osobą anonimową?! A poza tym, proszę sobie sprawdzić, o ilu księżach pedofilach donosiły media w 2005 roku? O Pawle K. z wrocławskiej parafii Św. Ducha! Gdyby takich przypadków było więcej, 20, 30 księży, rozumiem, mogło to umknąć. Ale wtedy był jeden. Czy zatem biskupi mogli nie wiedzieć, kim jest ten człowiek?
To żaden dowód.
Zgoda. Ale ja nie szukam dowodów. Staram się tylko zrozumieć, jak to się stało, że Arek został skrzywdzony. Wczoraj śledziłam Raport Rayana (to pięciotomowy wynik śledztwa w sprawie molestowania i gwałcenia dzieci przez księży w Irlandii - przyp. red.). Ze szczegółami opisane są w nim wszystkie przestępstwa księży. Tam, w Irlandii, biskupi, którzy ukrywali księży pedofilów, sami zrezygnowali, przynajmniej wielu z nich. Tak samo było w Niemczech, w Belgii, w Stanach Zjednoczonych. Biskupi, którzy ukrywali księży pedofilów, odeszli albo zostali odwołani. W Polsce do tej pory nie było takiego przypadku. Być może, gdyby żył arcybiskup Wesołowski, to postępowanie przeciwko niemu mogłoby się tym skończyć. Ale skompromitowany arcybiskup Peatz w Poznaniu ma się świetnie. Nadal jest emerytowanym arcybiskupem. Wszyscy wiedzą, co robił klerykom, ale mieszka sobie w spokoju.
Gdyby za sprawą arcybiskupa Wrocławia i biskupa Bydgoszczy ksiądz Kania nie trafił do Bydgoszczy, to Arek miałby takie problemy?
Nie, oczywiście, że nie. To w tym upatruję winy obu diecezji, o której mówiłam wcześniej. Gdyby w 2005 roku biskupi odsunęli Kanię od pracy z dziećmi, ich losy nigdy by się nie splotły. W 2010 r. zapadł prawomocny wyrok w sprawie Kani, a on nadal mógł gwałcić dzieci. Jako ksiądz. Ale Kościół chroni sprawców, nie ofiary, a przynajmniej Kościół w Polsce. Przecież już w 2001 r. kardynał Joseph Ratzinger podpisał dokument nakazujący kościelnym hierarchom zawieszanie w obowiązkach księży podejrzanych o tzw. ciężkie przestępstwa, do których wtedy zaliczono pedofilię i posiadanie dziecięcej pornografii, jeśli oskarżenie jest „przynajmniej prawdopodobne”! Oskarżony o pedofilię przez władze państwowe ksiądz Kania natychmiast powinien zostać zawieszony, przynajmniej do czasu wyroku. Tak się nie stało. Ten dokument obligował polskich biskupów do natychmiastowego działania. Arcybiskupi i biskupi: Tyrawa, Gulbinowicz, Gołębiewski i Kupny to zignorowali.
Nie żałuje pani, że zajęła się pomocą dla Arka?
Nigdy. Ja tylko… próbuję ocalić jedno życie.
Były proboszcz z Garbna ksiądz Jarosław M. nie pójdzie do więzienia za molestowanie dzieci. Sąd Rejonowy w Olsztynie skazał go na dwa lata w zawieszeniu na pięć lat i 10 tys. zł grzywny - podała "Gazeta Olsztyńska".
Ksiądz Jarosław M. nie pójdzie do więzienia. Były proboszcz z Garbna niedaleko Kętrzyna w woj. warmińsko-mazurskim za molestowanie seksualne ośmiu dziewczynek został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.
Ksiądz z Garbna nie pójdzie do więzienia za molestowanie
Pierwsze oskarżenia pod adresem proboszcza pojawiły się w 2012 roku. Wtedy dyrektorka lokalnej szkoły poinformowała prokuraturę, że duchowny mógł dopuścić się tzw. innych czynności seksualnych wobec uczennic. Ksiądz miał m.in. namawiać dziewczynki do kąpieli i rozbierania się w jego obecności, a podczas wakacyjnej nauki pływania oraz w łazience na plebanii pod pretekstem „nauki brania prysznica” miał dotykać nastolatki w intymne miejsca.
Proboszcz bronił się, że nie miał złych intencji i twierdził, że jego postawa została źle odebrana. Śledztwo umorzono w 2012 roku z powodu braku dowodów, zaś opinia psychologa wykazała, że proboszcz nie wykazuje skłonności pedofilskich.
W 2014 roku w sprawie pojawiły się nowe watki, gdy wyszło na jaw, że podobnych zachowań ksiądz dopuszczał się w poprzedniej parafii. Śledztwo w jego sprawie trafiło do Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce, która oskarżyła Jarosława M. o molestowanie seksualne ośmiu dziewczynek w wieku od 9 do 13 lat. Duchowny usłyszał wtedy dziewięć zarzutów. Akt oskarżenia był rozpatrywany w Sądzie Rejonowym w Kętrzynie.
Jak informuje teraz „Gazeta Olsztyńska”, do molestowania seksualnego dziewczynek miało dochodzić w latach 1997-2000 oraz w 2001 i 2012 roku w miejscowościach na terenie Warmii i Mazur.
Pierwszy wyrok ws. księdza Jarosława M. zaskarżono
"Olsztyńska" podała, że sąd uznał Jarosława M. winnym popełnienia czterech zarzucanych mu czynów i skazał go na dwa lata więzienia. Duchowny otrzymał także pięcioletni zakaz przebywania w miejscach związanych z edukacją oraz wychowaniem dzieci i młodzieży do 18 roku życia. Ksiądz dostał też zakaz kontaktowania się z czterema pokrzywdzonymi dziewczynkami. Jednocześnie sąd uniewinnił mężczyznę od trzech zarzucanych mu przestępstw. Dwa pozostałe czyny umorzono z powodu przedawnienia.
Wyrok został zaskarżony zarówno przez prokuratora, jaki przez obrońców Jarosława M. Sąd Rejonowy w Olsztynie w piątek 29 czerwca wydał wyrok po ponownym rozpatrzeniu sprawy. Skazał Jarosława M. na dwa lata w więzieniu w zawieszeniu na pięć lat oraz grzywnę w wysokości 10 tys. zł. Olsztyński sąd utrzymał w mocy pozostałe postanowienia sądu w Kętrzynie - piszą lokalni dziennikarze, którzy śledzili proces. Wyrok jest prawomocny.
Jarosław M. został przeniesiony do innej parafii, jest zawieszony w czynnościach kapłańskich.
Śledztwo w sprawie molestowania chłopców na obozie harcerskim w Bieszczadach zakończyło się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia wobec księdza z gdyńskiej parafii. Duchowny przyznał się do zarzucanych mu czynów. Obecnie przebywa w areszcie. Ksiądz z jednej z gdyńskich parafii usłyszał pięć zarzutów związanych z molestowaniem dwóch podopiecznych. Trzykrotnie miał doprowadzić małoletniego poniżej 15 roku życia do poddania się innej czynności seksualnej (art. 200. § 1 Kodeksu karnego), za co grozi do 12 lat pozbawienia wolności, oraz dwukrotnie miał doprowadzić drugiego nastolatka do poddania się innej czynności seksualnej, wykorzystując stosunek zależności (art. 199. § 1), za co grozi do trzech lat pozbawienia wolności. Obóz w Bieszczadach "Ksiądz molestował mnie przez 15 lat. Mówił, że chłopcy tak robią" Gdy Szymon był w... czytaj dalej » Sprawa wyszła na jaw na początku lipca, po powrocie harcerzy z biwaku w Bieszczadach, który organizował oskarżony. Ksiądz jest harcmistrzem, często organizował wyjazdy z grupą młodzieży na obozy. Dwaj chłopcy po powrocie z wycieczki o wszystkim powiedzieli rodzicom. Matki zgłosiły sprawę śledczym. - Duchowny, który pełnił na co dzień posługę w jednej z gdyńskich parafii, miał molestować dwóch nastolatków, w tym chłopca poniżej 15 roku życia – potwierdziła Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Prokuratorzy przesłuchali poszkodowanych w obecności sędziego i psychologa. Zdecydowali się na zatrzymanie księdza. – Podczas przesłuchania przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia – mówiła wtedy Wawryniuk. Ksiądz w areszcie Ksiądz trafił do aresztu, w którym przebywa do dziś. W toku śledztwa okazało się, że do molestowania miało dochodzić jeszcze przed wyjazdem na obóz. Zarzuty zostały rozszerzone o nowe czyny, a ksiądz przyznał się także do nich. Prokuratura Rejonowa w Gdyni poinformowała teraz, że zakończyła już postępowanie w tej sprawie i skierowała do sądu akt oskarżenia.
Coś dla równowagi https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/krosno-odrzanskie-nauczyciel-aresztowany-za-molestowanie-uczniow/ft5x26s
W podwarszawskiej Kobyłce doszło do skandalu obyczajowego z udziałem miejscowego księdza i nieletniej dziewczyny. Były proboszcz parafii w tym niewielkim miasteczku molestował swoją ofiarę przez 10 miesięcy, a sprawa latami nie wychodziła na jaw. Niektórzy są zdania, że to nie ksiądz jest tu winny, a dziewczyna, która rzekomo go uwiodła. Bogdan S. długo po swoim odejściu pozostawał bezkarny. Fakt wielokrotnego odbywania stosunków seksualnych z 13-letnią parafianką nie trafiał do publicznej wiadomości przez całe trzy lata.
Niestety tak dzieje się w większości przypadków gwałtów czy pedofilskiego molestowania. Ofiary nie chcą, aby ktokolwiek dowiadywał się o ty, co przeżyły. Robią to, by uniknąć napiętnowania ze strony społeczeństwa. Jak mówi dr Aleksandra Piotrowska, wykorzystane przez księży dzieci boją się także, oskarżeń o uwiedzenie duchownych, którzy zgodzili się przecież utrzymywać celibat. Sprawa jest bardzo kontrowersyjna. Zwolennika bezwzględnego ukarania S. dodatkowo irytuje fakt, że pedofil odpowiada z wolnej stopy.
Jak powiedziała dziennikarzom Onetu Joanna Zaremba, rzeczniczka Sądu Okręgowego Warszawa-Praga aresztu w tej sprawie nawet nie zastosowano. Na S. ciąża dwa poważne zarzuty – nakłaniania do składania fałszywych zeznań oraz obcowania płciowego z osobą młodszą niż 15 lat. Ksiądz uwiedziony przez „gówniarę” Miejscowa społeczność jest podzielona, jeśli chodzi o ocenę Bogdana S. i jego postępku. Przez wielu ksiądz jest otwarcie broniony. Z jedną z takich osób udało się porozmawiać dziennikarzom.
– Był bardzo dobrym człowiekiem i go szanujcie! Nie róbcie z niego wariata! Jak to człowiek, źle mu się trafiło, że gówniara go uwiodła – powiedział Onetowi mieszkaniec Kobyłki.
Jak naprawdę doszło do kontaktów seksualnych między dziś już byłym księdzem, a jego 13-letnią parafianką? Zdaniem dr Piotrowskiej, nawet jeśli był one dobrowolne, były wynikiem manipulacji proboszcza, który wiedząc, że dziewczyna może poczuć się lepsza od koleżanek, jeśli sypiać będzie z tak ważną w mieście postacią, jak ksiądz i okazywał jej zainteresowanie.