Post Felice z dziś z 12:58. Już pierwsze zdanie to potwierdza w kontekście całej wypowiedzi.
Witaj.
No...nie przygotowałam się do "zajęć", gdy chodzi o to spotkanie. Czysty spontan...poszłam na żywioł...jak zresztą często. Wiesz...okrągła rocznica...kopę lat. Nie przejrzałam zdjęć klasowych (choć mogłam, choć miałam czas, bo były pod ręką- w domu rodzinnym) żeby odświeżyć sobie pamięć; zwłaszcza, gdy chodzi o tzw. spadochronów w liczbie dwóch chłopaków i...wpadłam - już przy przywitaniu - jak śliwka w kompot, gdyż nie potrafię kłamać tj. w tej sytuacji bez mrugnięcia okiem twierdzić, że rozpoznaję/ pamiętam. W jednym przypadku nie pomogło nawet to, że kolega przypomniał swoje imię, a i to nie pozwoliło mi skojarzyć z kim mam do czynienia. Lepiej było z tymi, z którymi uczyłam się 8 lat+ zerówka. Tu, choć nie poznawałam twarzy, po przypomnieniu imienia, kojarzyłam chociaż nazwiska...wiedziałam z kim się witam..
Gdy ponad miesiąc temu, kolega (Andrzej...jeden z organizatorów, s przy tym również - jedna z trzech osób, ktore po ukończeniu szkół nie wróciły na stare śmieci) dzwonił w celach ustaleń, zasugerował mi, że dobrze byłoby, gdybym wrzuciła do sieci jakieś zdjęcie, żeby potem nie było, że się nie rozpoznamy. Bardzo optymistycznie wtedy odpowiedziałam, że ja nie zmieniłam się zbytnio i nie planuję wrzucać fotek do sieci.:)))
Wiesz...jak osoba, ktorą znasz od 24 lat (mąż) powtarza ci w kółko, że wyglądasz tak jak na początku znajomości, to ci się utrwala/ zaczynasz w to wierzyć.
No...niestety, ale ten efekt niezmienności nie działa już, gdy chodzi o lata wcześniejsze. Gdy weszłam na salę i zobaczyłam wiele nieznanych mi twarzy (rozpoznałam z mety góra 4 osoby, drugie tyle po krótszym, lub dłuższym namyśle, paru w ogóle nie mogłam rozpoznać) uzmysłowiłam sobie groteskowość tamtej mojej rozmowy z Andrzejem.
Te trzy osoby zamiejscowe (w tym ja) stanowiły dla pozostałych największą zagadkę, gdyż pozostali, gdzieś tam, od czasu do czasu, widywali się. Ja około 2/3 z przybyłych na spotkanie osób, ostat ni raz widziałam w tym samym miejscu, w którym zorganizowano obecnie spotkanie, po zakończeniu ósmej klasy, gdy ze świadectwami w ręku, poszliśmy sobie klasą na lody.
Przegląd wypadł tak:
na 13 osób ( było nas w sumie 20) - 2 rozwiedzione, 10 w małżeństwie, 1 nosi się z zamiarem ożenku po burzliwych latach stanu wolnego. Z info uzyskanych w sprawie pozostałych siedmiu osób wynika, iż są w związkach małżeńskich. Toteż... nie wszędzie taka bryndza jak u nas w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Z przybyłych osób, dwie już są dziadkami, podczss, gdy dzieci innych czytane mają jeszcze Muminki. :)))))
Na szczęście obyło się bez tego: "How do you do? Great, thank you and you?" Ludzie nie unikali tego, co na afisz nie nadaje się w ich życiu. Były wspomnienia o naszych relacjach z dzieciństwa z rodzicami...jak musieliśmy walczyć z nimi wtedy o więcej wolności w banalnych, wydawałoby się, obecnie sprawach. Pewnie był to decydujący czynnik (ta szczerość), który spowodował, że zabawiliśmy - co do jednego - do 4.00 nad ranem przy rozmowach w całej grupie, w grupkach po dwie osoby; przy muzyce i trunkach. Na szczęście nikt się nie opił. Ten zamiejscowy kolega - Andrzej (sukcesy w życiu osobistym, zawodowym) stwierdził, że widzi dużo pozytywnych zmian we mnie. No..jakżeby inaczej. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Muszę ci wyjaśnić, że po tym - jak w 8 kl. ośmielił się w młodzieńczym, podstawówkowym szale obmacywaniania dziewczyn, dotknąć moich "piersi", wił się z bólu podbrzusza przez całą przerwę. Tak bardzo bałam się wtedy, że zrobiłam mu krzywdę....zareagowałam po prostu instynktownie...i fakt...zbyt gwałtownie, ale muszę przyznać, że skutecznie. Nikt się do nikogo nie "kleił"...nie to co na imprezach integracyjnych z pracy ( poszłam raz i więcej w gomorze i sodomie moja noga nie stanęła).
Drogę powrotną (do Skarżyska) z rozwiedzioną koleżanką zaliczam do udanych. Ona jest mocno introwertyczna i bardzo "wolnościowa" (mój mąż twierdzi, że od początku wyglądała mu na lewaczkę). No... ja znam ją dłużej. Nie zawsze taka była. Bohemistyka, filmoznawstwo, krakowskie życie wycisnęło na niej swoje piętno...choć nie musiało
Musiałam być czujna i ostrożna, by nie musieć wysiadać gdzieś po drodze i łapać stopa. :))
Także mój pierwszy samotny wypad do mamy był owocny. Mogłam na spokojnie podjąć z nią wiele rozmów, których w obecności dzieci, nie podejmowałam od momentu, gdy po śmierci taty (kilka lat temu), weszła kontrakt cywilnoprawny, któremu - z wiadomych powodów- nie przyklaskuję. Obydwoje nie mają przeszkód ...poza charaktetem mojej mamy, której wydaje się, że swoje wie. :))
Spokojnie "założyłam" na siebie "kapok i kamizelkę kuloodporną" żeby przeżyć grad mocnych słów. Dzieła dokończyłam przy księdzu. Ten, choć na początku gotów był uznać się na straconej pozycji, podjął rękawicę i wsparł mnie tłumacząc mamie na koniec, że "córka chce dobrze dla niej". :))
Wiesz...musiałam wykorzystać tę może jedyną, niepowtarzalną okazję. Kolędę poczytałam tylko jako znak od Boga. No i..ogień. :))
Myślę, że ziarno zasiałam skutecznie. Nie wiem, kiedy wzejdzie.
To tyle.
Miało cię tu już nigdy nie być, chora na głowę babo. Wszyscy się cieszyli, a wracasz jak zmora senna. Daj se spokój, bo nikogo nie obchodzi, co ty w schizie wymyślasz. Paszła stąd. Masz zakaz, to się stosuj. NIKT TU ZA TOBĄ I CIEMNIAKIEM NIE TĘSKNI. WRESZCIE BĘDZIE NORMALNIE.SZEROKIEJ DROGI............
Nie pisz "wszyscy" bo mijasz się z prawdą 10:59. Normalnie to będzie jak Ty sobie znajdziesz inne zajęcie niż trollowanie na tym forum.
Teraz krótko, może wieczorem szerzej. Piszesz, że na 13 osób dziesięć żyje w stałym i niezmiennym związku. Po pierwsze, za naszych czasów związki raczej zakładało się na stałe, a średni rozkład, który ja podawałem, dotyczy wszystkich - również tych obecnie zakładanych. Tu jest największa liczba rozpadów małżeństw. I ten problem cały czas się pogłębia. Poza tym ta dziesiątka , o której piszesz wskazuję, że jesteś z regionu Polski, gdzie nadal bliskie są wartości konserwatywne, czyli politycznie patrząc, wygrywają te partie, które do tych wartości się odwołują.
Moi znajomi faktycznie wywodzą się ze środowiska o wartościach konserwatywnych. Zdaje się, mają mniejsze problemy z pracą, z finansami niż ludzie tutaj. Problemu z alkoholem też nie zauważyłam. Wręcz przeciwnie. Mężczyźni można rzec opuszczali lokal w stanie niewskazującym nawet na spożycie. Kobiety, rzecz jadna - tymbardziej. Tylko jedna osoba cechowała się niewybrednym słownictwem. Pozostałe...pełna kultura języka ...wysoka, niekoniecznie potwierdzona wykształceniem.
Słowo do kretyna poniżej.... Po co to dupku czytasz, jak ciebie to nie interesuje? Nie do ciebie Felice to kierowała.
Forum to nie komunikator i każdy ma prawo tu pisać i odpowiadać na post. Tu nie ma prywatnych rozmów.
Biorę się za odpisywanie ....
Anegdotom na twój temat nigdy nie będzie końca?Naprawdę myślisz, że kogoś interesuje to, jak było na jakimś zjeździe ludzi, gdzieś w Polsce? Czy ktoś oprócz ciebie tak absorbuje ludzi swoją osobą?Przecież to jest absurdalne.
Jest absurdalne i takie ma być.
W twoim chorym świecie ma tak być?
Zacznę od tego, że mam podobne zdanie co do zamkniętych imprez integracyjnych. Praca to praca i mieszanie jej z "integracją" jest wymysłem korporacji, których celem jest przekonanie ludzi do jeszcze większego wysiłku i spędzania w pracy jeszcze więcej czasu.
Jak to działa?
Normalnie mężczyzna czy kobieta (a szczególnie ona), chcą wypełnić swoje obowiązki i wyjść z pracy tak szybki jak to tylko możliwe, aby zająć się domem, dziećmi, a nawet i mężem.
Feministki odezwą się: Nie będziemy niczyimi służącymi!
Nie musicie, gdyż najprawdopodobniej niewielu będzie chciało się z wami związać. Być może i dlatego, że faceci są leniwi. Może. Ale to nie o lenistwo chodzi, tylko o predyspozycje. Rolą faceta było iść na prerię i złowić mamuta. A następnie wyczerpany gonitwą za nim, walką i ubiciem jego oraz przyniesieniem jego kawałków do jaskini, padnięciem na kupę mchu czy liści czekając aż żonka upolowane mięso przypiecze.
Feministki powiedzą: Co ci się śni?! Tak mogło być kiedyś! Teraz są związki partnerskie!
Są, tylko zazwyczaj krótkotrwałe.
Owszem, trafi się jakiś odsetek facetów, którzy nie będą wpisywali się w pewne standardy, predyspozycje, jakie wykształciła natura. Ale jeżeli myślicie szanowne feministki, że zmienicie naturę większości facetów, to głęboko się mylicie.
Pewna pani psycholog społeczna (z którą ostatnio mam okazję dość dużo rozmawiać ze względów kontaktów naukowych),a której wiedzę i poglądy bardzo cenię mówi: "Kobieta może robić to samo co mężczyzna. Może próbować mu dorównać tak, jak proponują to feministki. Tylko po co? Robi to wbrew swojej naturze i walcząc ze swoją naturą zawsze będzie nieszczęśliwa".
To samo dotyczy mężczyzn - możecie walczyć z jego naturą. Może nawet uda się go wam "wytresować" na waszą modłę. Ale nie liczcie na to, że będzie szczęśliwy. A nieszczęśliwy "ptaszek" tylko będzie patrzył, aby wyrwać się z klatki i pofrunąć tam, gdzie nie będą mu wiecznie przycinali skrzydeł.
Teraz już do Felice .... bo musiałem odpowiedzieć na te kolejne bzdury feministek (kobiety, same musicie je pogonić - jeżeli tego nie zrobicie pamiętajcie, że one uważały, że kobiety powinny pracować do 67 roku życia jak mężczyźni - taki los wam szykują) ....
Ale byś się zdziwiła,gdyby cię tak "wykorzystał" co?
Jaki byłby cel takiej analizy naukowej? Tym bardziej gdy "obiekt" jest wirtualny? :)