"...Wszystko zaczęło się, gdy skończyłem 16 lat. Przedtem byłem chłopcem szczęśliwym, swobodnym i raczej wesołym, chociaż wszędzie coś mi szeptało: "My robimy to, a ty?"; "My idziemy tam, a ty?" Nie znałem przyczyny tego zjawiska, ale wówczas nie zwracałem na to uwagi. Mieszkałem w miasteczku nadmorskim. Morze, piękny wschód słońca i rozległe pola pomagały mi w opieraniu się melancholii. Po skończeniu 16lat przeniosłem się do Rzymu, przestałem chodzić do kościoła i zacząłem korzystać ze wszystkiego, co w dużym mieście pociąga obcego przybysza, to znaczy z takich możliwości, które w małym miasteczku nie są znane. Bardzo szybko poznałem narkomanów, włóczęgów, złodziei, dziewczyny lekkich obyczajów. Zacząłem z tego wszystkiego korzystać. Straciłem wewnętrzny spokój, który miałem wcześniej. Zacząłem życ w nowym wymiarze tak bardzo sztucznym, upadłym i budzącym obrzydzenie. Mój ojciec był bardzo surowy i wymagający, kontrolował każdy mój krok i zawsze był ze mnie niezadowolony. Na skutek przykrości ze strony ojca i szeregu upokorzeń, jakich od niego doznałem, znalazłem się na ulicy. Opuściłem dom, poznałem, co to jest głód, zimno, brak snu i podłość. Odwiedzałem kobiety lekkich obyczajów i trudnych do zniesienia przyjaciół. Szybko zrodziły się we mnie pytania bez odpowiedzi: "Po co zyję? Dlaczego znajduję się na ulicy? Dlaczego jestem taki, skoro inni mają siłę, by pracowac i usmiechać się?" W tym czasie chodziłem z pewną dziewczyną, która uważała, że zło jest mocniejsze od dobra. Opowiadała o czarownicach, czarownikach i wypisywała rzeczy przyprawiające o zawrót głowy. Sądziłem, że jest bardzo mądra, ponieważ posiadanie takich poglądów na świat i życie przekraczało możliwości przeciętnego człowieka. Przeczytałem wszystkie jej notatki, a potem kazałem jej spalić je w mojej obecności, ponieważ mówiły tylko o złu i trzymanie tych kartek w domu napawało mnie lękiem. Dziewczyna znienawidziła mnie, bez powodu. Starałem się jej pomóc wyjść z ciemnego zaułka, ale mi się nie udawało, naśmiewała się ze mnie i z dobra, jakie jej podsuwałem. Wróciłem do domu rodziców, ale poznałem dziewczynę jeszcze gorszą od poprzedniej. Prawie przez rok byłem przygnębiony, nieszczęśliwy i lekceważony przez znane mi osoby. Otoczyła mnie pewnego rodzaju ciemność, uśmiech zniknął z mojej twarzy, a coraz częściej zaczęły po niej spływać łzy. Byłem całkowicie zrozpaczony i pytałem siebie: "Po co żyję? Kim jestem? Po co istnieje Oczywiście w moim środowisku nikogo to wszystko nie obchodziło. W chwilach głębokiego smutku wołałem słabym głosem: "Boże mój jestem skończony! Oto staję przed Tobą... dopomóż mi" Wydaje mi się, że zostałem wysłuchany. Po kilku dniach dziewczyna, z ktąrą chodziłem, poszła do kościoła, przystąpiła do spowiedzi i Komunii świętej i zmieniła swoje życie. Ja, by nie uchodzic za gorszego, uczyniłem to samo. Trafiłem do pewnego kościoła, w którym niesiona w procesji figurkę Matki Bożej z Laurdes. Poproszano mnie, bym pomógł nieść figurę i chociaż się wstydziłem, podszedłem i byłem z tego dumny. Pojednałem się z Bogiem. Nawiasem mówiąc, zadziwił mnie spowiednik, który okazał mi tyle dobroci i wyrozumiałości. Wyszedłem stamtąd, mówiąc sobie: "Uczyniłem to, wróciłem do dobra! " I chociaż nie wiedziałem dokładnie, co to jest dobro, czułem, że tak jest. Po kilku tygodniach dowiedziałem się o Medjugorie, gdzie Matka Boża objawiała się od 1981 roku. Szybko udałem się tam z moją dziewczyną:, nakłaniany przez cudowne zjawisko, którego nie patrafię opisać. Wróciliśmy do Kościoła, odmieniliśmy nasze życie do tego stopnia, że ona została siostrą zakonną, a ja pomyślałem a kapłaństwie. Nie potrafiłem już powstrzymać radości z tego, że miałem powód do życia i że życie nie kończy się tutaj. Ale to byl dopiero początek. Był bowiem "ktoś", kto nie był zadowolony z tego wszystkiego. Pa paru latach znowu udałem się do Medjugorie. Po powrocie do Rzymu zacząłem odczuwać nawrót tamte ciemności, która spowijała moją duszę przed odnalezieniem Boga. W ciągu kilku tygodni powróciło wrażenie, które łączyłem z religijnymi trudnościami, z ojcem, z nędznym położeniem, w jakim się znajdowałem, i z udręką, którą uważałem za coś powszechnego, nie wiedząc, że inni tego nie przeżywali. Wrażenie to, jak wspomniałem, stało się rzeczywistością. Zacząłem cierpieć, jak nigdy dotąd. Pociłem się, miałem gorączkę i opadłem z sił tak, że nie mogłem nawet jeść, lecz musiano mnie karmić. Miałem świadomość, że moje cierpienie nie dotyczy ciała, gdyż ono jakby nie uczestniczyło w tym utrapieniu. Wpadałem w wielką rozpacz i dostrzegałem tylko głęboką ciemność, która nie zasłaniała mi pokoju, w którym przebywałem, ani łóżka na którym już od miesięcy leżałem, ale moją przyszłość, możliwości życia, nadzieję jutra. Czułem się, jakby ugodzony niewidzialnym nożem i miałem wrażenie, że ten, kto wbił mi ten nóż, nienawidzi mnie i bardzo pragnie mojej śmierci. Trudno to wyrazić słowami, ale tak było. Po kilku miesiącach wyglądałem jak szaleniec i nie byłem zdolny rozsądnie myśleć. Chciano mnie oddać do zakładu psychiatrycznego. Już nie rozumiałem tego, co mówiłem, ponieważ żyłem w innym wymiarze - w wymiarze cierpienia. Rzeczywistość jakby się oderwała ode mnie. Byłem obecny tylko ciałem, a dusza znajdowała się zupełnie gdzie indziej, w strasznym miejscu, dokąd nie przenika światło i gdzie nie ma żadnej nadziei. W takim stanie, między życiem a śmiercią, trwałem wiele miesięcy i nie wiedziałem, co z tym począć. Straciłem przyjaciół, krewnych i zrozumienie ze strony domowników. Byłem poza normalnym światem, a oni wcale mnie nie rozumieli, ja zaś nie mogłem domagać się zrozumienia, wiedząc, co dzieje się w moim wnętrzu i czego nigdy bym nie potrafił opisać. Zapomniałem prawie zupełnie o Bogu, a jeśli zwracałem się do Niego ze łzami i niekończącymi się jękami, wyczuwałem, że jest On bardzo oddalony ode mnie. A było to oddalenie, którego się nie mierzy w kilometrach, ale w zaprzeczeniu, to znaczy, że coś we mnie zaprzeczało istnieniu Boga, dobra, życia i mnie samego. Poprosiłem, aby mnie skierowano do szpitala, ponieważ sądziłem, że gorączka, którq miałem od miesięcy, musi mieć jakąś fizyczną przyczynę, i gdyby ją obniżono, lepiej bym się poczuł. Zresztą musiałem coś zrobić. Żaden szpital w Rzymie nie chciał mnie przyjąć, bo miałem tylko gorączkę. Musiałem jechać 300 kilometrów do pewnej miejscowości, gdzie przebywałem przez dwadzieścia dni, poddawany różnego rodzaju badaniom. Wyszedłem ze szpitala, gdyż nie stwierdzono żadnych dolegliwości, z kartą choroby, która mogłaby wzbudzić zazdrość u niejednego atlety. Byłem zdrów jak ryba, ale uczyniona na marginesie uwaga mówiła, że w żaden sposób nie można wyjaśnić przyczyny gorączki oraz obrzęku twarzy i jej bladego wyglądu. Byłem blady jak kartka papieru. Gdy opuściłem szpital, gdzie wszystkie moje bóle trochę się zmniejszyły i jakby znikły, choroba nasiliła się. Często wymiotowałem i bardzo cierpiałem. Pewnego dnia trafiłem do nieznanych części miasta. Jak do tego doszło, tego nie wiem; nogi szły same, ramiona poruszały się niezależnie od woli i podobnie działo się z całą resztą ciała. Było to straszne uczucie; rozkazywałem członkom, które wcale nie chciały mnie słuchać. Nie życzę nikomu, by czegoś podobnego doświadczył. Na domiar złego, powróciła ciemność, która tym razem oprócz duszy objęła także ciało. Wszystko widziałem tak, jak w nocy, chociaż był jasny dzień. Moje cierpienie doszło do szczytu, zacząłem krzyczeć, wić się po ziemi i wzywać Matkę Bożą, wołając: "Mamo, Mamo, ulituj się... Matko, błagam Cię! Matko moja, bądź łaskawa dla mnie mnie umierającego! " Bóle nie ustępowały, a cierpienie było tak dokuczliwe, że straciłem poczucie orientacji i trzymając się ścian, doszedłem do kabiny telefonicznej. Udało mi się wykręcić numer telefonu, uderzając głową o szyby i aparat. Odpowiedziała mi znajoma osoba, która miała przybyć, aby mnie zawieźć do Rzymu. Zanim to nastąpiło, ujrzałem piekło, nie przebywałem w nim, a tylko ujrzałem je z daleka. Doświadczenie to zmieniło moje życie bardziej niż nawrócenie w Medjugorie. Dotychczas nie myślałem o rzeczywistości pozaziemskiej, a wszystko tłumaczyłem sobie przyczynami psychologicznymi: nieprzystosowaniem do życia, trudnościami z ojcem, urazami doznanymi w dzieciństwie, wstrząsami uczuciowymi i różnymi innymi sprawami, które dobrze wyjaśniały przyczynę wszystkiego, co mi się przydarzyło. Jako samouk przez pięć lat studiowałem psychologię i dzięki temu udało mi się poprawnie skonstruować schemat, który wyjaśnił, dlaczego tyle razy cierpiałem. W dzień Matki Boskiej Dobrej Rady, jestem o tym przeświadczony, gdyż Ją błagałem o pomoc, pewien brat zakonny poradził mi, abym zatelefonował do pewnego charyzmatyka, który dzialał pod ścisłym nadzorem biskupa i odznaczał się darem wiedzy. Ten powiedział mi: "Rzucono na ciebie śmiertelny urok, by porazić twój umysł i serce, osiem miesięcy temu zjadłeś zaczarowany owoc". Wybuchnąłem śmiechem, nie wierząc ani jednemu mu słowu, ale potem po namyśle, poczułem, jak ponownie rozpala się nadzieja. Zapomniałem o tym wrażeniu pomyślałem o wspaniałym owocu i o czasie sprzed ośmiu miesięcy. "To prawda, że właśnie wtedy, zjadłem taki owoc". Przypomniałem sobie również, że nie chciałem go jeść, powodowany mimowolną odrazą do osoby, która mi go podała. Wszystko się zgadzało. Wtedy usłyszałem także radę dotyczącą sposobu wyjścia z tego stanu - przyjąć błogosławieństwa. Poszukiwałem egzorcysty i po wielu dziwnych uśmieszkach kapłanów i biskupów oraz upokorzeniach, jakich od nich doznałem, trafiłem do ks. Amortha. Doskonale pamiętam ten dzień. Nie wiedziałem, co znaczy szczególne błogosławieństwo: myślałem o znaku krzyża, jaki kapłan czyni na zakończenie Mszy świętej. Usiadłem, on zaś położył stułę na moje ramiona, a rękę na głowę i zaczął odmawiać modlitwy po łacinie, więc nic nie rozumiałem. Po chwili jakby orzeźwiająca, wprost mrożąca, rosa zeszła mi z głowy na resztę ciała. Po raz pierwszy od roku ustępowała gorączka. Nie mówiłem nic, on dalej spełniał swoje czynności, a we mnie bardzo powoli zaczęła odżywać nadzieja, światło dzienne ponownie stawało się światłem, śpiew ptaków już nie był podobny do krakania kruków, zewnętrzne hałasy nie były już obsesyjne, a stawały się zwykłymi hałasami; nosiłem nawet w uszach zatyczki, ponieważ drażnił mnie nawet najmniejszy szmer. Ksiądz Amorth kazał mi iść do domu. Po wyjściu, miałem ochotę śmiać się, śpiewać, skakać z radości. Jak dobrze, powiedziałem sobie, że to się skończyło!. Prawdą było to wszystko, czego doświadczyłem: nie było to szaleństwo, lecz złośliwość ze strony "kogoś", kto mnie nienawidził i chciał mi wyrządzić zło. To jest prawda, powtarzałem sobie w samochodzie, to wszystko jest prawda. Obecnie mijają już trzy lata i powoli, po otrzymaniu paru błogosławieństw, stałem się normalny. Odkryłem też, że szczęście pochodzi od Boga i nie osiągniemy go dzięki własnym zabiegom. Zło, niepowodzenie, smutek, niepokój, drżenie nóg, porażenie nerwów, wyczerpanie nerwowe, bezsenność, lęk przed schizofrenią lub padaczką (miałem rzeczywiście parę upadków) i wiele innych chorób, których stałem się ofiarą - to wszystko zniknęło na dźwięk zwykłego błogosławieństwa. Upływają już trzy lata, od chwili, gdy otrzymałem dowody potwierdzające istnienie i działanie złego ducha, który czyni wszystko, by nie dać się odkryć, aż do przekonania nas, że jesteśmy chorzy, gdy tymczasem to on jest sprawcą wszelkiego zła. Lęka się jednak kapłana z kropidłem w ręku. Chciałem opisać to doświadczenie, aby zachęcić wszystkich, którzy będą je czytać do zastanowienia się nad własnym życiem..."
To nie są niestety pojedyncze przypadki. Można się śmiać ale nawet poważni naukowcy rozkładają ręce i nie potrafią tego wytłumaczyć..
Ludzie nie są swiadomi jakie niebezpieczeństwa na nich czyhają od strony niematerialnej, duchowej. "Bawią się" w wywoływanie duchów, żucanie klątw nie wiedząc, ze to nie jest niewinna zabawa. To wyznanie młodego człowieka jest przestrogą i w pewnym sensie nauką.
no boli mnie kolano co to za drwina? wczesniej mnie bolalo to jak sie budzilem w nocy przy zgietym kolanie to sie wytrzymac nie dalo, a ten temat nie jest powazny nie dotyczy ostrowca ostrowiakow
chwila moze w nocy noga mi sie ukladala w jakis znak zlego pochodzenia i stad ten bol?
przeeeeeeeeeepraszaaaaam za drwiny przeszed mnie wewnetrzy niepokoj po tym jak to napisalem i jak sobie myslalem ze bohater watu pewnie z takimi bajkami teraz pracuje w telezakupach Mango i wciska ludzia gatrczki parowe
Tu nikt nikomu nic nie wciska a jedynie uswiadamia, ze zło istnieje i na różne sposoby pęta i dręczy ludzi. Nergal zniszczył Biblię - teraz cierpi i zawsze będzie w nim strach o każde jutro ( życze mu powrotu do zdrowia bo jest przecież człowiekiem, który zagubił się).
Nergal zniszczyl Biblie i dlatego zachorowal?? Gdyby Nergal nie byl Nergalem a zwyklym pionem ktory by lazil do klechy co niedziela z ta samo choroba to by teraz czekal na swiatelko w tunelu pociagu PKP Intercity a ze ten Nergal jest Nergalem to moment znalazl sie szpik dla tego niszczyciela Biblii jak to jest? hehehe
Znalazł się bo to jeszcze nie jego czas. Dlaczego on - jest osobą znaną, o której się pisze i mówi. Wszyscy wiedzą, że zniszczył Biblię, że nie minęła go kara ale i że może otrzymał też łaskę. Tylko czy to doceni a ludzie wyciagną odpowiednie nauki dla siebie i czy on się czegos nauczy?
napewno napewno dodatkowy piniadz z uslug ludzi ktorzy maja depresje a wmawia im sie ze zly duch ingerowal w ich marna ziemska postac
Za egzorcyzmy nie są pobierane pieniądze. Nie każdy ksiądz może być egzorcystą.
a wdziecznosc otumanionego czowieka siea granic i nie tylkio moze sie odwzdzieczyc materialnie heeeh