Bardzo zdrowe ale praktycznie wszystkie konie wykupują włosi
Niprawdziwa opinia z22,16.obecnie na wsi nie można chowac swinek na własne potrzeby jest cała masa ograniczeń jeśli chodzi zwierzęta gospodarskie
Wieśniak to wieśniak, nawet zdechłą krowę podeprze, otrzepie i powie, że jałówka, żeby sprzedać. Nie poszli na blokadę to robili galaretę.
Nie obrażaj wieśniaków nie mając pojęcia o życiu na wsi. Mówię to jako wieśniak. Żeby się nie okazało, że cwaniak od galarety hodowany był w chowie klatkowym. Czyli pan z miasta.
18:54. Następny inteligentny inaczej.
Zatrucie mięsną galaretą. Są wyniki sekcji zwłok obywatela Ukrainy
Wciąż nie udało się wyjaśnić przyczyn śmierci obywatela Ukrainy, który zatruł się mięsną galaretą z targowiska w Nowej Dębie. Taki komunikat przekazała prokuratura po przeprowadzeniu sekcji zwłok.
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu poinformowała o uzyskaniu wyników sekcji zwłok Jurija N., 54-letniego obywatela Ukrainy, który zjadł zakupioną na targowisku galaretę wieprzową. Jak dowiedzieliśmy się w środę 21 lutego, pierwsze badanie ciała zmarłego nie dało odpowiedzi na pytanie o bezpośrednią przyczynę zgonu. Śledczy potrzebować będą dodatkowych ekspertyz, m.in. toksykologicznych.
Przy placu targowym mężczyzna sprzedawał z samochodu „swojskie” wyroby, m.in. galaretę garmażeryjną. Dwie osoby, które ją kupiły i zjadły, z objawami ostrego zatrucia trafiły do szpitala, jedna z nich zmarła.
Małżeństwo spod Mielca usłyszało zarzuty
Galaretę sprzedawało małżeństwo spod Mielca, 55-latka i 56-latek. „Po próbie ich przesłuchania, zostało zwolnione do domu. Wobec nich prokurator zastosował wolnościowe środki zapobiegawcze, tj. dozór policji i zakaz wyrobów mięsnych i ich sprzedaży” – informowali dziennikarze. Mieszkańcy Podkarpacia nie ujawnili policjantom szczegółów dot. okoliczności zdarzenia. Choć formalnie przyznali się do zarzucanych im czynów, to jednak nie zgodzili się na złożenie wyjaśnień i nie odpowiadali na pytania zadawane przez prokuratora.
Rzecznik prasowy prok. Andrzej Dubiel przekazał, że prokuratura okręgowa w Tarnobrzegu obecnie czeka na opinie biegłych w sprawie zatruć. Wstępnie 50-latkowie odpowiadać mają za to, że „działając wspólnie i w porozumieniu narazili na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu trzy ustalone osoby”. Te zarzuty mogą jednak zostać zmienione w toku postępowania. W sprzedawanych wyrobach użyto mięsa „niewiadomego pochodzenia”, a ponadto m.in. nie było ono ewidencjonowane.
Jem wędliny z prywatnych masarni i będę jadł..jak za komuny było też trzeba było się ukrywać..okupacja wróciła tylko pod innym szyldem
Małżeństwo wspólnie wybrało się na zakupy na pobliski targ. Skusiło się na specjały od obwoźnych sprzedawców, którzy oferowali swojskie wyroby sprzedawane prosto z dostawczego samochodu.
Klienci wrócili do domu, 54-latek spróbował galarety. Zjadł całą porcję i po chwili poczuł się słabo. Żona wezwała pogotowie. Już w karetce doszło do zatrzymania akcji serca i konieczna była reanimacja. Pacjent trafił do miejscowego szpitala. Niestety, jego życia nie udało się uratować. Wkrótce z objawami zatrucia do szpitala trafiły także dwie seniorki, ale na szczęście ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Ofiarą zatrutej galarety padł Jurii N. Mężczyzna pochodził z Ukrainy i od czasu wybuchu wojny mieszkał w Polsce z żoną i dwójką dzieci. Pracował jako elektromonter w szpitalu, w którym zmarł. — Był sumiennym i bardzo cenionym pracownikiem — przekazała dyrekcja placówki, składając rodzinie kondolencje.
Żona mężczyzny uczy języka angielskiego w szkole. Bardzo przeżywa całą tragedię. — To ogromny cios, nie mogę się pozbierać — mówi, z trudem powstrzymując łzy.
Dodała, że u "wędliniarzy" z targowiska zrobili zakupy drugi, czy trzeci raz. — Mąż zjadł galaretę ze smakiem, a potem się zaczęło… — mówi, jednocześnie dementując informację, jakoby 54-latek nie miał smaku i węchu przez przebyty covid. — Chorowaliśmy cztery lata temu. Teraz wszystko było normalnie — zaznacza. Sama nie skusiła się na kupione potrawy. — Ja mięsa w ogóle nie jadam — dodaje.
Kobieta teraz ma wiele na głowie. Oczekuje na wydanie ciała męża i musi zorganizować transport. — Zdecydowałam. On będzie pochowany u nas, w Ukrainie — mówi wdowa.
Mnie ta sprawa śmierdzi . Za wiele jest niewiadomych
— Gdy wróciliśmy do domu, zaczęłam jeść tą galaretkę. Czułam, że jest dość mocno przyprawiona zielem angielskim. Niezbyt mi smakowała, nawet polałam ją octem. Zjadłam może pół, może tylko jedną trzecią porcji i odłożyłam do lodówki. Od razu bardzo źle się poczułam, spadło mi ciśnienie. Miałam 64/47. Kręciło mi się w głowie, stół, który stał przed moimi oczami, cały wirował. Zsiniałam, nie mogłam oddychać — opowiada pani Maria w rozmowie z "Super Expressem".
"To chyba uratowało mi życie"
Kobieta ma pewne przypuszczenia, co mogło uratować ją przed podzieleniem losu 54-letniego mężczyzny. — Zwymiotowałam i to chyba uratowało mi życie — stwierdza.
Jak mówi, w krakowskim szpitalu spotkała się z drugą kobietą, która na targu w Nowej Dębie kupiła zatrutą galaretę. Ta miała zemdleć po zjedzeniu zaledwie łyżeczki wyrobu.
— Cieszę się, że przeżyłam, to jakby drugie życie. Już nigdy nic nie kupimy w takich miejscach — mówi pani Maria.
Lekarze zwrócili jednak uwagę, że gwałtowny przebieg zatrucia prawdopodobnie wyklucza jedną z hipotez pojawiających się w tej sprawie - hipotezę o jadzie kiełbasianym.
Szef Klinicznego Oddziału Chorób Zakaźnych w Centrum Medycznym w Łańcucie profesor Andrzej Cieśla zauważył w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że "charakterystyczne dla zatrucia jadem kiełbasianym jest zaburzenie funkcji mięśni". - To jest ciężka choroba, która długo trwa - dodał lekarz. Prof. Cieśla powiedział, że gwałtowny przebieg zatrucia, do którego doszło u 54-latka, prawdopodobnie wyklucza teorię, zgodnie z którą to jad kiełbasiany doprowadził do zgonu mężczyzny.
Opinię tę podziela dr Wojciech Chmiest, szef Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii w Klinicznym Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie. - Trudno jest w tej chwili jednoznacznie powiedzieć, co było przyczyną śmierci tego pacjenta, ale to nie wskazuje na bakterię Clostridum botulinum, czyli jad kiełbasiany. Bardzo dawno nie mieliśmy pacjenta z zatruciem jadem kiełbasianym - stwierdził dr Wojciech Chmiest. Lekarz podkreślił też, że istnieje surowica przeciw jadowi kiełbasianemu, którą personel każdego szpitala może szybko ściągnąć do danej placówki, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Galareta grozy w Nowej Dębie. Jedna osoba NIE ŻYJE! | FAKT.PL https://www.youtube.com/watch?v=M4W0ZEKzQrc
Medialna nagonka by utwierdzić w przekonaniu że z marketów to zdrowie.. hahaha