1. USA jako państwo dominujące - tak, ale to już nie jest ten kolos co 20 lat temu. Gdyby był, to właśnie Polski by nie potrzebował, tylko sam narzucał wszystkim swoją wolę. Wielu z moich adwersarzy zarzuca mi proamerykańskość nie rozumiejąc, że tu chodzi o propolskość. Moje nastawienie na opcję Atlantycką nie wynika z emocji, tylko że zwykłego wyrachowania - USA potrzebują nas w Europie dziś jak powietrza. Wykorzystajmy to. Możemy (jak proponują niektórzy) stawiać Amerykanom twarde warunki - tylko, że z Trumpem można łatwo się na takiej strategii przejechać. Próbowała Turcja i została sam na sam z Rosją, która najpierw odciągnęła Ankarę od swoich natowskich sojuszników, a następnie osamotnionym przyłożyła łupnia na pograniczu syryjski-tureckim, praktycznie zmuszając Erdogana do wycofania się z tego terenu z podkulonym ogonem (tak drodzy Konfederaci kończą się sojusze z Rosją).
Przyjmują więc nasze władze inną strategię - wciągają ich niczym ruchome piaski (tu wspólny interes, tam może wspólna baza, a jak nie, to choć magazyny wojskowe takie jak w Niemczech itp), żeby miały USA z czasem coraz większe poczucie, że w razie czego nie porzucą tylko Polski ale i masę własnych interesów (a to jest dla nich znacznie dotkliwsze niż jakiś tam kraj, który większość Amerykanów nawet nie wie gdzie leży).
2. Dlaczego Amerykanie mieliby wspierać Polskę? Bo Kościuszko? Pułaski? Nie. Bo od tysięcy lat prawda jest niezmienna : "dziel i rządź". I tu kłania się Friedman - współpraca rosyjsko - niemiecką wzmacnia oba kraje i uniezależnia ich od światowego hegemona (jeszcze).
W interesie USA jest zatem przeszkadzać jak się da w tej współpracy - co akurat nie jest dla nas niekorzystne. Jeszcze nigdy w naszej historii dobrze nie wychodziliśmy na tym, kiedy oba te kraje ze sobą współpracowały. Dobrze aby o tym pamiętać.
Od ponad 20 lat, kiedy Niemcy po zjednoczeniu w końcu w miarę uporały się z problemami byłej NRD, budują coś, co już za kajzera nazywane było MittelEuropa. Dla nas jak i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej miejscem i rolą wyznaczoną przez Berlin był wyłącznie rezerwuar taniej siły roboczej produkujący półprodukty na rzecz niemieckiego przemysłu i dostarczający niezbędną ilość surowca jakim jest tani pracownik w procesie produkcji.
Gość zatem, który pisze, że powinniśmy trzymać się blisko Niemiec powinien zrozumieć, że Berlin nie ma dla nas nic więcej do zaproponowania oprócz tej roli - co prawda nie wszyscy będą tanią siłą roboczą - ktoś musi tym motłochem zarządzać - no i tym nadzorcom da się trochę więcej, pozwoli się żyć im na poziomie (te kilka, kilkanaście procent nie stanowi problemu), tylko po to, aby resztę hołoty ta wyznaczona przez "dominantę" elyta trzymała za pysk i zaganiała do fabryk pracujących na rzecz niemieckiego przemysłu.
Chyba jednak nieciekawa to perspektywa? Tym bardziej, że funkcjonujemy w niej od prawie 15 lat.
Wtrącę tylko o tej cywilizacji - czy na zachodzie jest cywilizacją łacińska? Mam poważne wątpliwości. Koneczny pisał raczej (muszę to sprawdzić) opisując Niemcy, że to cywilizacją bizantyjska. Gdzie na zachodzie masz liberalizm? Spróbuj wyrazić tam swoje poglądy, a zostaniesz wyrzucony z pracy lub nawet pójdziesz do więzienia.
Ale zostawmy to na boku.
3. Co może dać nam Międzymorze? Niemcy i Rosja i tak są potężniejsze od krajów tworzących ten pakt - owszem. Ale razem stanowią poważniejszą siłę niż osobno. Niemcy przepychają w Europie co chcą, bo za nimi idą zawsze kraje Beneluxu i Francja. Aby zrównoważyć ich głos w UE my musimy mieć podobną grupę - w pojedynkę nic nie zdziałamy, zawsze nas przegłosują.
To jedna kwestia. Druga - Trojmorze to nie monolit i taki nigdy nie będzie. Węgry czy Czechy będą się trzymali z silniejszym. Jeżeli więc ten projekt nawet nie wypali (bo np. zmieni się w USA prezydent i zwinie z Europy żagle - co jednocześnie oznaczałoby konies światowej dominacji Waszyngtonu), to da nam czas do wzmocnienia swojej pozycji na tyle, żeby stać się atrakcyjnym partnerem dla naszych najbliższych nam sąsiadów - Ukrainy, Białorusi, państw bałtyckich. Dziś wspólne działania tych państw to bardzo odległa perspektywa, ale już pierwsze sygnały poszły w swiat przy pogrzebie powstańców styczniowych w Wilnie - co zresztą wzbudziło wściekłość Rosji zdającej sobie sprawę, że powrót idei Rzeczypospolitej na te tereny, to koniec ich marzeń o budowie mocarstwa lokalnego (o światowym już marzyć nie mogą - tu na tę pozycję zdecydowanie wysuwają się Chiny).
Idea Jagiellońska niesie za sobą ogromne możliwości, ale i ogromne ryzyko.
Pytanie więc czy wolimy spokój przy niemieckiej potędze gospodarczej, która nigdy nie pozwoli nam na nic więcej niż na rolę jaką już opisałem wyżej, czy też chcemy sięgnąć wyżej - co może skończyć się też nabiciem sobie guza, gdyż tak jak w XVIII wieku Berlin i Moskwa nie zamierzały spokojnie przyglądać się naszym reformom trzeciomajowym wzmacniającym państwo - tak dziś z pewnością też nie będą stały z założonymi rękami, aby Polska naruszyła ich interesy w tej części Europy.
A nam (jeżeli chcemy mimo tych zagrożeń sięgnąć wyżej) właśnie do tego potrzebna jest obecność USA, które dają nam przynajmniej wrażenie (jeżeli nie gwarancję) , że sami będziemy wybierać jaką chcemy podjąć decyzję - proniemiecką ("europejską" - spokojna praca półniewolnika), czy projagiellonska - na której możemy nabić sobie guza, ale niesie tez za sobą nowe perspektywy, o których nasz kraj nie mógł marzyć od setek lat.