16.00 jakiś problem z rozumieniem tekstu? Nie kogokolwiek! Przeczytaj pierwsze trzy wyrazy, tam jest napisane kogo !!!
Polskie prawo adopcyjne dopuszcza tylko dwie sytuacje przysposobień: pierwsza to adopcja wspólna przez małżeństwo i druga to adopcja przez osobę samotną. Oznacza to, że jeśli pani Kowalska ma córkę, której biologiczny ojciec został pozbawiony praw, i jednocześnie ma partnera, pana Nowaka, który wspólnie z nią wychowuje tę córkę od 5 lat, to pan Nowak NIE MOŻE adoptować córki pani Kowalskiej, dopóki nie poślubi pani Kowalskiej. Bo: zasada małżeństwa.
Jeśli poślubi panią Kowalską to owszem, będzie mógł za zgodą pani Kowalskiej przysposobić jej córkę, ale tylko jako mąż pani Kowalskiej.
Mam nadzieję, że do tego momentu jasne.
Druga zasada jest trudniejsza, ponieważ dotyczy przysposobienia przez osobę samotną. Dokładnie dziś, kilka godzin temu, w prywatnej dyskusji wyjaśniałam komuś, że ścieżką 'adopcji przez osoby samotne' podążają zgodnie: single heteroseksualne, single homoseksualne, pary różnopłciowe w związkach partnerskich oraz pary jednopłciowe w związkach partnerskich (przepraszam za esencjalizowanie w rodzaju 'homoseksualne, heteroseksualne'; robię to tylko w celu uproszczenia i nie wyraża to mojego poglądu na ludzką seksualność ofc).
Dodałam w tej dyskusji, że oczywiście podążanie tą ścieżką przez jakąkolwiek parę oznacza celowe wprowadzenie w błąd urzędnika państwowego, bo jest to powiedzenie 'jestem samotna', choć tak naprawdę mam partnera bądź partnerkę.
Możecie teraz spytać: po jaką cholerę mężczyzna i kobieta w związku partnerskim ubiegają się o taką adopcję i posuwają do kłamstwa, skoro akurat oni mogliby się hajtnąć i legalnie adoptować jako małżeństwo?
Otóż wyjaśnienie jest bardzo proste: polskie ośrodki adopcyjne żądają tzw. stażu małżeńskiego, który w zależności od ośrodka wynosi od roku do 7 lat potwierdzonego bycia w małżeństwie. Teraz sobie policzcie: macie 35 lat, chcecie adoptować dziecko, macie w planach ślub, ale jeśli się pobierzecie to musicie odczekać na pustym przebiegu kilka lat, aby móc w ogóle zostać zakwalifikowanymi na sam kurs.
Niektóre pary wpadają na prostsze rozwiązanie: odkładają ślub, o adopcję występuje sama kobieta, wymóg stażu małżeńskiego samoistnie odpada, przechodzi więc kurs, adoptuje dziecko. Po adopcji para się pobiera i wtedy mąż adopcyjnej matki przysposabia dziecko jako jej małżonek (vide pierwszy opisany przeze mnie kejs). Ten proces zajmie ok. 2-3 lat, wciąż krócej niż czekanie na odbębnienie stażu małżeńskiego (do którego trzeba przecież i tak dołożyć: czas zbierania dokumentów, czas kursu i czas oczekiwania na dziecko).
Ale z tej ścieżki korzystają też pary jednopłciowe oraz single orientacji nieheteroseksualnej - ci drudzy legalnie, ci pierwsi półlegalnie, ponieważ zeznając, że nie mają partnera/rki potwierdzają nieprawdę. Dokładnie tak samo jak heteroseksualne konkubinaty.
Różnica między parą różnopłciową i jednopłciową jest tylko (i aż) taka, ze para różnopłciowa będzie mogła po adopcji się pobrać, dzięki czemu współmałżonek także adoptuje dziecko, zaś para jednopłciowa nigdy nie uzyska statusu 'rodziny adopcyjnej', bo tylko jedno z rodziców będzie formalnie rodzicem adopcyjnym, zaś drugie na zawsze pozostanie 'partnerem rodzica adopcyjnego bez możliwości trwałego zabezpieczenia dziecka'.
Zawsze miałam problem tłumacząc te kwestie publicznie, ponieważ samo omawianie procedury 'adopcji przez osobę samotną, która de facto samotna nie jest' to ekwilibrystyka etyczna i... no leży to gdzieś blisko wyjaśniania ludziom, w jaki sposób można obejść prawo.
Dziś nie mam tego problemu, ponieważ z dysonansu zwolnił mnie sam pan Andrzej Duda, który podczas objaśniania sensu własnej poprawki ("zakazane jest przysposobienie przez osobę pozostającą w związku z osobą tej samej płci") powiedział publicznie:
"Co oznacza, krótko mówiąc, że gdy mamy do czynienia ze związkiem faktycznym – a wiemy, że takie występują, bo takie jest życie – wówczas sąd i inne organy będą miały obowiązek sprawdzenia, czy osoba, która chce dokonać adopcji jednoosobowo, rzeczywiście pozostaje we wspólnym pożyciu z osobą tej samej płci, czy nie."
A więc prezydent Rzeczpospolitej Polskiej oficjalnie potwierdził, że praktyka okłamywania urzędników państwowych co do prywatnego życia podczas procedury adopcyjnej, jest praktyką doskonale mu wiadomą, gdyż "takie jest życie". Jest to ten sam prezydent, który w uzasadnieniu do omawianej poprawki, użył słowa 'małżeństwo' kilkadziesiąt razy i zawsze z atencją, albowiem małżeństwo jest najdoskonalszym środowiskiem wychowawczym z punktu widzenia dziecka.
Mimo to prezydent Andrzej Duda wcale nie planuje dać po łapach konkubinatom prześlizgującym się nieprawnie przez 'adopcję przez osobę samotną', ponieważ jak najbardziej możemy mieć do czynienia 'ze związkiem faktycznym'. I to Dudy Andrzeja nie dziwi, nie abominuje, nie wywołuje w nim wstrętu bądź - przeciwnie - pragnienia uczynienia prawa adopcyjnego prawem przystającym do rzeczywistych praktyk. Nie. Takich pomysłów nie ma.
Pomysł jest inny: związek faktyczny - okej, okłamywanie urzędników - oj tam, oj tam, byleby się upewnić, że to jest związek faktyczny heteroseksualny, a nie jednopłciowy.
Dlaczego piszę akurat o tym, a nie o tym, że:
- w Polsce istnieje ponad kilkadziesiąt tysięcy związków jednopłciowych JUŻ wychowujących wspólnie dzieci;
- o efektach wychowawczych w przypadku adopcji nie decyduje orientacja rodziców ani forma ich relacji, a głównie status socjoekonomiczny rodziny (plus bardzo wiele zmiennych, w tym większość oczywistych: stabilność związku, wykształcenie rodziców, sytuacja i kondycja samego dziecka, miejsce zamieszkania i zasoby lokalne, habitusy, kapitały etc., czego rozpisywanie z poparciem badań zajęłoby tak wiele miejsca, że to nie będzie ten wpis);
- w Polsce od 10 lat nie drgnęła proporcja między liczbą dzieci
umieszczanych w domach dziecka i liczbą dzieci umieszczanych rodzinach zastępczych, ponieważ cały czas buduje się nowe domy dziecka. Osobiście mnie bardzo irytuje, że to prezydenta nie boli i nie inwestuje swojej energii w coś dla odmiany bardzo realnego, bardzo szkodliwego dla dzieci i faktycznie mającego związek z dobrem dziecka.
No więc piszę o tym dlatego, bo to jest bardzo dobry papierek lakmusowy: prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej nie obchodzi tak naprawdę ani praktyka obchodzenia prawa, ani łganie w żywe oczy urzędnikom państwowym, ani tym bardziej dobro jakiegokolwiek dziecka. Obchodzi jedynie to, aby łgarzami i pomysłowymi Dobromirami mogli pozostać wyłącznie chłop z babą. I aby właśnie tę wartość wpisać do Konstytucji.
Dlaczego tak twierdzę? Ponieważ gdyby celem było dobro dziecka, PAD zainteresowałby się raczej tym, czemu w ogóle ludzie podejmują tę adopcyjną grę, jak faktycznie pracują ośrodki adopcyjne, co czują dzieci wychowywane przez dwie matki, które właśnie doświadczają niespotykanego dotąd nasilenia oficjalnej już homofobii (córka jednej z takich par dziś spytała swoich matek ze strachem "czy to znaczy, że oni mnie wam odbiorą?") i dlaczego należy się przyjrzeć całości przepisów adopcyjnych w kraju, który pracuje na kodeksie rodzinnym pochodzącym z 1966 roku (to nie jest literówka).
Ponieważ jeśli mogę mieć w ogóle jakąś pewność w tej materii to jest ona taka, że sama dyskusja o tym, czy należy zmienić Konstytucję, by adoptować mogli tylko heteroseksualiści, jest najbardziej przerażającym świadectwem stanu polskiej debaty i naszej wrażliwości.
Nie wiem bowiem, jak to się stało, że w rozważaniach o odpowiedzialności rodzicielskiej, kompetencjach wychowawczych, dojrzałości emocjonalnej i zabezpieczeniu potrzeb dziecka zeszliśmy do poziomu dupy i to właśnie dupę (a dokładnie to, co każdy z nas robi z nią we własnej sypialni, konsensualnie i z inną dorosłą osobą) uznaliśmy za wartość godną wpisania do ustawy zasadniczej.
Bo dokładnie o tym jest dyskusja 'jaka orientacja seksualna ma prawo do adopcji?'.
Gdyby interesowało nas dobro dzieci, pytalibyśmy: 'jakie cechy powinna mieć osoba adoptująca dziecko, aby w największym stopniu móc zabezpieczyć potrzeby adoptowanego dziecka?".