Nie bardzo mam z kim o tym porozmawiać. Nie mam kogo poprosić o radę. Pisze więc tu.
Od 8 miesięcy spotykam się z pewnym facetem. Ułożony, przystojny, dobry, kulturalny, oczytany, opiekuńczy.....spokoooooojny. Bardzo, bardzo spokojny. Za spokojny. Wręcz nudny jak flaki z olejem. Jest też wycofany, małomówny.
Z początku mi to nie przeszkadzało. Wydawało mi się, że może tego właśnie szukałam u faceta. Ale to jednak męczy bardziej, niż cokolwiek innego. Ów Pan do tej pory trzyma się sztywno, co na tym etapie jest dla mnie totalnie dziwne. Mam wrażenie, że cokolwiek by nie zrobił/ powiedział oczekuje mojej reakcji. Chociaż żeby rozmawiać to ZAWSZE ja muszę rzucić temat i jakoś w miarę ciągnąć rozmowę. Chryste.....
On zawsze naciska na spotkania, mógłby siedzieć ze mną 24/dobę a ja już się z nim zaczęłam męczyć. Myślałam, ze się rozkręci, że ta granica się zatrze, ale nie. To ja muszę myśleć co będziemy robić, to na mnie ciąży obowiązek zapewnienia jakiejś atrakcji, jakiś planów na te spotkania. Bo od niego tyko słyszę pytania -co dziś robimy- -gdzie idziemy- ! No katorga, ile można?! To co daje on to przytulanki etc. Ot wszystko. Mamy 30 lat! A to wszystko maluje się jak związek nastolatków. Rozmowy nic nie dają. Delikatnie już 3 razy próbowałam dać mu do zrozumienia że chciałabym od niego większej inicjatywy. I nic. Ręce opadają.
Zależało mi na tym chłopaku bardzo bo z początku czułam, że trafilam na ideał. Ale zamiast spokoju mam sama nie wiem co. Jeśli nie otworze ust, siedzimy w ciszy jak dwa głąby. Zaczynam się męczyć.
Doradźcie mi- zakończyć to?
Sama nie wiesz czego chcesz. Taki spokojny facet to prawdziwy skarb ale przekonasz się o tym prawdopodobnie gdy będzie już za późno i trafi Ci się jakiś pieron.
Przecież to ideał! będzie grzecznie słuchał poleceń żony.