Tak trochę z nudów, przepatrzyłem historię Prometeusza przykutego do skały co to mu sępy wątrobę wyszarpywały.
Stwierdzam, że po tylu latach pisząc Wam o tym, aż nie tak wiele było w mej wersji nieścisłości.
Dla ciekawych, podaję wersję naukową: :)
Prometeusz przemycił ogień dla ludzi w kawałku drewna, z pozoru wilgotnym, ale w środku suchym. Tytan uczynił to, mimo iż wiedział, że było to wbrew woli Zeusa, który uważał ogień za przywilej bogów. Potem Prometeusz nauczył ludzi przetapiać metale, gotować jedzenie, uprawiać rolę, kuć zbroje, budować domy, czytać, pisać i ujarzmiać siły przyrody.
Zeusowi nie podobał się człowiek. Ciągle jeszcze mając w pamięci ostatnią walkę z gigantami, obawiał się wszystkiego, co pochodzi z ziemi. Władca bogów kazał więc przywiązać Prometeusza do skał Kaukazu.
Codziennie o wschodzie Słońca przylatywał tam sęp, lub według innej wersji, orzeł Ethon (potomek potworów Tyfona i Echidny) i wydziobywał Prometeuszowi wątrobę, która odrastała przez resztę dnia i w nocy. Męka Prometeusza miała trwać 30 tys. lat, jednak skończyła się po około trzydziestu latach, gdy Herakles zabił ptaka strzałą z łuku.
Dobranoc.
Ten Gość, to oczywiście ja. Niby było, że jestem zalogowany, a jak kliknąłem "Dodaj moją odpowiedź" pojawiło się, że jestem "Gość" - jaki tam ze mnie Gość - mam nadzieję, że jestem swój. :D
Witam Cię „xyha”!
Jak sobie życzysz, … może być także więcej opisów literackich. Tobie pierwszej odpowiadam, ale widzę, że "fajna" tez jest zachwycona tymi opisami.
Skoro chcecie, by więcej tych amerykańskich relacji Wam przedstawiać, to muszę znów ponudzić i poczynić pewne wprowadzenie w temat - liczę na wyrozumialość.
Chodzi o to, jakim cudem inż. Stanisław Kawiński znalazł się w Ameryce?
Otóż w drugiej połowie lat 30. XX w. nastąpił w Polsce olbrzymi boom gospodarczy, Stało się to zwłaszcza za sprawą powołania C.O.P.- u, czyli Centralnego Okręgu Przemysłowego – okręgu przemysłowego, z naciskiem na przemysł ciężkiei. Było to wówczas jedno z największych przedsięwzięć ekonomicznych Polski przedwojennej. Chodziło przede wszystkim o zwiększenie potencjału ekonomicznego Polski, w tym rozbudowę przemysłu zwłaszcza ciężkiego i zbrojeniowego jako odpowiedź przed narastającym zagrożeniem ze strony Niemiec. Faktycznie w latach 1936-1939 Polska należała do jednych z najprężniej rozwijających się krajów.
Nasz Ostrowiec , a dokładniej Zakłady Ostrowieckie, ówczesna huta, znalazły się w samym sercu C.O.P.-u
Zapadła odgórna decyzja władz Kraju o gazyfikacji największych zakładów przemysłowych w tym Okręgu. I tak w b. szybkim tempie przeprowadzono gazociąg z Podkarpacia z rejonu Jasła do Huty Stalowa Wola, potem do Ostrowca, Starachowic i Skarżyska. Zakłady te jednak musiały się szybko przygotować do zmian technologicznych przy zastosowaniu gazu ziemnego, jako paliwa energetycznego, lepszego pod każdym względem. Niestety, w większości przypadków metody zastosowania gazu w procesach hutniczych, a także nowoczesne urządzenia na gaz nie były tu znane. Trzeba było zaciągnąć rad i po naukę wybrać się do najlepszych. Stąd pomysł Zarządu Głównego Zakładów Ostrowieckich w Warszawie, (była to wówczas spółka międzynarodowa o kapitale belgijsko – niemiecko – francuskim i niewielkim udziale też polskiego kapitału), by wysłać w taką podróż – delegację do USA, osoby najlepsze, kompetentne, prężne, znające doskonale języki obce, by przywieźli z tej wyprawy jak najwięcej materiałów, spostrzeżeń i pomysłów, które w krótkim czasie zaowocują wprowadzeniem zmian technologicznych i szybkim postępem.
W tę podróż wydelegowano inż. Stanisław Kawińskiego – Głównego Metalurga Z.O. (czasem w dokumentach nazywanego Głównym Inżynierem Zakładów Ostrowieckich), oraz kier. Działu Gospodarki Cieplnej – inż. Stanisława Łubieńskiego. Pojechało więc dwóch „STASIÓW”. Czasem w tych listach do swych „Kobitek” Dziadziuś skarżył się na swego kompana podróży, że Stasiu to, … a Stasiu tamto…
Czytając tekst, będziemy teraz rozumieli, że używając słów, np.: „Stasiu znów nie zabrał ze sobą aparatu fotograficznego” , będziemy wiedzieć o kim tak mówi i … że nie o sobie mówił,... (bo sam przecież tez był Stasiem, lub Stachem).
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie – otóż zorientujecie się wszyscy, że ówczesny pracodawca wysłał do Ameryki naprawdę „tęgie głowy”, a nie jakieś protegowane lub swe bliskie osoby na atrakcyjną wycieczkę. Natomiast wybranym fachowcom zapewnił transport najlepszy, jaki był wówczas możliwy, hotele o najwyższym standardzie, no i niezbędne listy polecające ,czyli upoważnienia do odwiedzin w największych i najlepszych zakładach Ameryki.
Podróż za Ocean poprzedzona była odwiedzinami u niemieckich akcjonariuszy w Düsseldorfie i innych zakładach wykorzystujących już gaz ziemny w swych procesach produkcyjnych. Tam dostali te listy polecające do swych siostrzanych spółek w Ameryce i w taki to sposób, bez żadnych ograniczeń dwaj panowie Stanisławowie byli potem podejmowani w tych wielkich amerykańskich hutach i innych zakładach przemysłowych. Z Niemiec dalej pojechali do Francji, gdzie odwiedzili jeszcze coroczną wystawę przemysłowąj w Paryżu, aż w końcu z francuskiego portu La ‘ Havre wypłynęli do Ameryki.
Zarząd Główny Z.O. w Warszawie też nie pożałował na ich komforcie podróży. Popłynęli do Stanów jednym z najnowocześniejszych statków transatlantyckich MS. CHAMPLAIN, oczywiście jako pasażerowie I klasy. Był to na owe czasy najnowocześniejszy, najszybszy i najbardziej luksusowy statek pasażerski na świecie i pływał właśnie na trasie La ‘ Havre we Francji do Nowego Yorku w USA.
Kończę już tę mocno wydłużoną przedmowę i zajmiemy się wreszcie właściwymi relacjami Dziadka.
Przepraszam tych wszystkich, którzy są znudzeni takimi wstępami a chcieliby czytać coś ciekawszego, a nie moje nudziarstwa.
Zawsze można opuścić te wstępy i wyjaśnienia, a czytać tylko poezje, lub listy pisane ręką Dziadka – wcale się nie pogniewam.
Na pierwszy ogień wstawię dziś początek podróży morskiej.
Proszę zapiąć pasy, za chwilę startujemy!
Dla mnie opisy są jak miód dla misia ;) Wychowałam się na książkach A. Szklarskiego i każdy opis nieznanego świata był sposobem na poznanie go. Teraz można włączyć internet i widzisz zdjęcia z każdego zakątka globu a kiedyś tyle było twojego ile sobie wyobraziłeś ;) Tylko pozazdrościć Twojemu Dziadkowi tylu cudnych przeżyć. I czekam na więcej :)
Ach ta Ameryka... tam wszystko takie inne, wyprzedzone w czasie :) Piękne wspomnienia Dziadek zapisał, to się bardzo dobrze czyta, naprawdę.
"Zachowajcie te moje listy, nie niszczcie – przyjemnie będzie, po jakimś czasie, je poczytać." - tak oto prośba Pana Stanisława stała się faktem ;) i muszę powiedzieć, że nie mylił się nic a nic, bo przyjemnie się je czyta po tych 70 latach :)
Nawet po 80 latach, bo pisane były w 1937 r.
Za moment wpiszę coś więcej.
Atlantyk dn. 16-VII-1937 r.
Moje Kochane Kobity!
Już 16 godzin jesteśmy na morzu. Wczoraj o 4-ej po południu wyjechaliśmy z Havre’ u, o 9-ej zatrzymaliśmy się o parę kilometrów od brzegów Anglii i dowieziono nam, małymi statkami, paru nowych pasażerów.
Objeżdżamy Anglię od południa – jeszcze widać na horyzoncie resztki lądu, to najbardziej na południowy-zachód wysunięta część Anglii. Za parę godzin znikną resztki ziemi i będzie już tylko morze.
A morze jest piękne, można całymi godzinami patrzeć nabiegnące, szumiące i pieniące się fale.
Nie dziwię się marynarzom, że tak kochają swój zawód.
Wyjechaliśmy wczoraj z deszczem i wiatrem. Dziś z samego rana wypogodziło się, tylko rzadkie obłoki przepływają po niebie, jednak wietrzno jest, fale rozbijają się na parę metrów w górę. Przecinamy je prostopadle, gdyż wiatr wieje z Zachodu, więc kołysanie odbywa się wzdłuż statku i nie bardzo daje się odczuwać. Statek ma 2 razy większą pojemność od naszych: Batorego i Piłsudskiego, więc nie łatwo zakołysać nim. Urządzony jest pierwszorzędnie. Luksus wszędzie, atrakcji dużo: kino, bale, tenis stołowy, spacery na pokładzie itp.
Stasia stale pilnuję, żeby fotografował ciekawsze momenty, - niestety, aparat nie jest w stanie oddać wszystkiego, co fotografia utrwala, tylko dany moment, - a ważne są przecież: ruch, kolory, ich gra wzajemna, która oddziaływa na mózg i nerwy i wywołuje cały szereg uczuć i myśli.
Taka podróż to ożywia i odmładza,… nie dziwię się ludziom, którzy znużeni życiem – puszczają się w podróż dookoła świata. Tylko gotówka, to topnieje w kieszeni, – mówi się – trudno.
Nie opisuję Wam na razie szczegółów życia okrętowego, bo sądzę, że w ciągu tych 6-ciu dni podróży jeszcze nie raz najdzie na mnie natchnienie i chęć napisania do Was.
Oczywiście dopiero za 2 tyg. otrzymacie ten list, gdyż wrzucę go dopiero w Nowym Jorku. Ostatnią wiadomość o sobie posłałem Wam wczoraj wieczorem z przystanku koło Anglii.
Z Ameryki znowu zacznę słać Wam częste karty, lub listy.
Tymczasem całuję Was mocno wszystkie pięć.
Pani Doktorowej - serdeczne pozdrowienia, Władzi - ukłony. **
Wyekwipowałem się na drogę dobrze, ani za mało, ani za dużo . Jesionka potrzebna jest, smoking również, reszta tym bardziej.
Jeszcze raz całuję Was mocno. „Good bye”.
Wasz Stach-Tatuń.
..................
** ten odnośnik z gwiazdeczkami, to moje wyjaśnienie (januszko), dotyczące pozdrowień dla: Doktorowej, to mieszkającej przez drzwi na tym samym piętrze, doktorowa Wardyńska, wdowa po zmarłym w maju 1937 r. dobrze znanym ostrowieckim lekarzu, Adamie Wardyńskim, zaś Władzia, była to Pani, która była prawie domownikiem, bo była u Dziadków gosposią domową, (przez ponad 25 lat) i pomagała w domu, kuchni i przy dzieciach, prawie od początku ich przyjazdu do Ostrowca. Była, jak członek rodziny.
Uwagi i błędy dostrzeżone w ostatnim wpisie (w liście)
1. mój błąd: nabiegnące, szumiące i pieniące się fale.
Oczywiście "na biegnące" - powinienem napisać oddzielnie!
Poza tym, Dziadziuś przy określeniu wielkości statku użył określenia - pojemność statku. Dziś prawidłowym określeniem jest wyporność, oraz tonaż statku.
Listy z Ameryki zaczęły się od opisów podróży przez Atlantyk statkiem. Zaczniemy tę wprawę za Ocean od opisów tej właśnie podróży Champlain'em
Będę się starał trochę przeplatać poezję Dziadka tymi zwykłymi opiami a jednak, niezwykłymi
No i januszko znów się ukrywa - nie zalogował się! Sorry.
Witam Pana Panie Januszu.
Dziś znów tu zajrzałem i dziękuję za koleją odsłonę tym razem opowieści z podróży Pana St. Kawińskiego do Ameryki . Super się czyta i dobrze że zachowaliście Państwo - zgodnie z wolą autora - te listy i twórczość Pana Kawińskiego. Uważam, że przedmowy Pana do kolejnych wpisów są potrzebne, aby czytający wiedzieli co i kto jest opisywany. Pozdrawiam Arek.
Ja też się cieszę Panie Arku, że zarówno poezja, jak i te amerykańskie listy, (starsze od poezji, bo przedwojenne, a za to w jeszcze lepszym stanie) zachowały się do naszych czasów. Niestety, nie nasza w tym zasługa, obecnego pokolenia. Może jedynie taka, ze nie wyrzucił ktoś bezmyślnie tego na śmietnik, jako starych, pożółkłych, nikomu niepotrzebnych papierów. A stało się zapewne, głównie dlatego, ze od przyjazdu tych "szpargałów", jak zwykliśmy określać takie stare papiery, przeleżały sobie zamknięte w 2 starych walizkach wysoko w pawlaczach przedpokoju spokojnie, nie niepokojone przez nikogo, aż do zeszłej jesieni, tj. aż przyszła odpowiednia ku temu pora.
Fakt, to istne zrządzenie losu! Od tamtego momentu po wielu, wielu latach zarówno poezja, jak i ta korespondencja dostały nowe życie. Jest ono zasłużone, potwierdza to liczne grono osób, które stały się posiadaczami tej książki wydanej przez nas 2,5 mies. temu, a także wpisy Was wszystkich forumowiczów, tu komentujących i w większości zachwyconych tą dotąd nieznaną twórczością inżyniera - hutnika, a nie uznanego poety, czy literata.
Januszko321 tak się miało stać i stało... przyszedł taki dzień, w którym zajrzałeś do walizek i dałeś uśpionym "szpargałom" nowe życie. To był dobry - odpowiedni moment. Pomyśl, jakby upłynęło jeszcze trochę lat, to owe "cienkie kartki", namaszczone znakiem czasu mogły by po prostu rozlecieć się pod wpływem dotyku. Na wszystko w życiu jest czas... widocznie teraz jest ten czas, byśmy wszyscy odkryli nowego Poetę :) by Ostrowiec przypomniał sobie kim był Pan Kawiński i poznał Go z całkiem innej strony, dotąd nieznanej.
Witaj "fajna". Oj, dobrze by było, by Ostrowiec sobie przypomniał...
W 2013 roku świętowano uroczyście obchody 200-lecia Huty i myślisz, że ktokolwiek zainteresował się osobą Dziadka, czy żyje jakaś rodzina. Ja też tak nie śledziłem internetu i nie wiedziałem, że powstała nawet specjalna strona. Nikt mi też o tym nie powiedział i nie zasugerował, by ujawnić dokumenty dot. Dziadka i Jego roli, jaką odgrywał w Hucie przed wojną i po jej zakończeniu, aż do 1949 r.
Oto tytuł sesji naukowej nt. Huty sprzed 3 lat:
Sesja Naukowa „200 lat Huty w Ostrowcu Świętokrzyskim” zorganizowana przez Koło SITPH przy Hucie Ostrowiec – 15.11.2013 ( a Dziadek przez kilka lat, przed wojną był też prezesem stowarzyszenia - koła inżynierów i techników Z.O.
Na ogólnodostępnej stronie, którą znalazłem przed chwilą, (200-lecie Huty Ostrowiec) inż. Kawiński wymienione jest tylko raz, może gdzieś jeszcze po raz drugi, jako jeden ze specjalistów kadry Z.O. w okresie międzywojennym, ale nie w kontekście, że był szefem kilku wydziałów, Gł. metalurgiem, a po wojnie w 1945 ze był najpierw dyr. technicznym, a następnie od 1946 do 1949 dyr. naczelnym Huty Ostrowiec. Historia zawsze była pełna niejasności, a czasem zakłamań i niedomówień. Nie doszukuję się tu złej woli, ale jeśli to była sesja NAUKOWA, to można by oczekiwać po jej wykładowcach, prowadzących, nieco więcej staranności i dojścia do bliższej prawdy, a nie pójścia na łatwiznę i ewentualnie do tłumaczeń, ze do innych materiałów nie udało się im dotrzeć. To po prostu nierzetelność - partacka robota!
Huta już nie jest spółką polską, więc właścicielom wcale się nie dziwię, że na prawdziwej tradycji i zachowania ciągłości tej tradycji im specjalnie nie zależało.
To, o czym wyżej napisałem, nie chciałbym, by Was zajmował w jakikolwiek sposób. Tu zajmujmy się przyjemniejszymi tematami, samą poezją i prozą pisaną równie pięknym językiem. Dziś już trochę prozy było, więc teraz byłaby pora i na trochę poezji.
Niestety, te końcowe fragmenty będą znów związane z okresem II wojny światowej, ale tym razem już nie w Europie, ale na afrykańskim kontynencie, gdzie najeźdźcami byli też włoscy faszyści.
Dosyć wstępu. Zaraz dołączę już samą poezję.
A któż rozpętał Afrykańską wojnę,
Gdzie Etiopów zapomniane plemię,
Od wieków orze starą przodków ziemię?
Ujarzmiać ludy bezbronne, spokojne,
Uczciwym kupcom wcale się nie godzi, -
Więc wielki Duce* na świecie się rodzi.
Niech zawojuje piękną Abisynię,
Wśród Etiopów jako wróg zasłynie,
To łatwiej będzie ujść za przyjaciela,
Który w potrzebie pomocy udziela,
Przepędza wroga i wolność przywraca.
Będzie to piękna i uczciwa praca.
Za taką pracę żąda się nagrody:
Eksploatacji pewnych dóbr przyrody,
Z handlu ze światem trochę przywilejów
Oraz słuchania rady dobrodziejów.
Poza tym, pełna suwerenność kraju,
Jaką miał Adam z piękną Ewą w Raju.
Wprawdzie tam rosły zakazane drzewa,
Z których nasz Adam, ani matka Ewa
Nie mogli zrywać owoców bezkarnie,
Bo jeśli zerwą, zaraz zginą marnie;
Wprawdzie nie można w Raju robić grandy,
Słuchać podszeptów wrogiej propagandy,
Kolportowanej przez chytrego węża –
Wprawdzie to nieco suwerenność zwęża,
To jednak Etiop winien być szczęśliwy,
Że będzie orać swoich przodków niwy.
----------------------------------------------
* dla młodszego pokolenia podpowiadam, że Duce (czyt. Ducze), to niejako ksywa i odpowidnik - Mussoliego, jak dla Hitera - Führer
Chciałem już nie raz zapytać, czy normalnie, bez przeszkód Wam się pisze? Mnie często znikają litery, jakbym je połykał. Zacząłem podejrzewać, że coś szwankować zaczyna moja klawiatura, kiedyś przed laty, tak miałem z mym starym laptopem. W tym momencie ani razu nie pojawiła się pomyłka - jak na złość!
Od 2-3 dni w każdym tekście musiałem co moment poprawiać, dlatego tak mnie zaczęło to irytować i stąd to ogólne pytanie.
Daj Boże, by dalej było, jak w tym momencie - 100% bez poprawek.