Witam.
Faktycznie tak jak pisałeś Januszko akcja u bocianów pomału się rozwija. Ciekaw jestem dalszej części tej historii i czekam na kolejne odsłony tego poematu. Super się czyta. Pozdrawiam. Arek.
Witam. Zaintrygowały mnie te ciemne chmury... czekam zatem cierpliwie na kolejne odsłony i ciąg dalszy sagi bocianiej.
I znów zaglądam po kilku godzinach nieobecności tu. Widzę zaciekawienie czarnymi, a raczej ciemnymi chmurami i faktycznie powieje grozą, ale to dopiero za 2-3 odcinki. Jutro będzie wstęp do tej nadciagającej burzy w życiu, szczęśliwej dotąd, rodziny bocianiej.
Po Waszych wpisach, korciło mnie nawet, żeby już teraz, zaraz wstawić c.d., ale ochłonąłem i uznałem, że lepiej dla rozmaitości wstawię kolejny list z podróży amerykańskiej Dziadka Stacha.
Podróż morska, a raczej oceaniczna zbliża się do końca. Następnego dnia, jak wynika z listu, dobijają do brzegu Nowego Jorku. Wszyscy stęsknieni za stałym lądem, którego nie oglądali od blisko tygodnia.
Za moment będzie ten obiecany list i relacja z ostatniej doby na statku oraz uroczystej kolacji pożegnalnej - panowie w smokingach, damy wydekoltowane, że ho, ho...
Atlantyk – s.s. Champlain,
dn. 21-VII-1937 r.
Moje Kochane Ciamachy!!!
Jutro wieczorem koło 8–9-ej przyjedziemy do Nowego Jorku i wrzucę list niniejszy razem z poprzednio napisanymi.
Z Nowego Jorku wyślę Wam też adres, wg którego macie do mnie listy wysyłać.
Już dwa tygodnie nie wiem co się z Wami dzieje, a jeszcze 6 - 7 tygodni ciężko byłoby mi bez wiadomości o Was pozostać.
Pomimo całego szeregu atrakcji już dość mam podróży. Przez 7 dni skrawka ziemi oko nie widzi. Skąpe wiadomości o niej otrzymujemy z dziennika okrętowego.
Ostatnie dnie mamy szereg atrakcji – przedstawienia: walkę francuską, boks, match w golfa, lub ping-ponga, a dziś mieliśmy występy Baletu Filadelfijskiego, który jedzie z nami, tzn. podróżuje z nami
Dawno nie widziałem baletu, ale ten był wspaniały;
Dziś jako w ostatni dzień podróży, do kolacji wszyscy byli galowo ubrani, panowie w smokingach, a damy wystrojone i poobnażane, że proszę patrzeć…
Widać, że tu jadą ludzie z gotówką.
Typy są trzech rodzai:
- typowi Anglicy, lub Amerykanie, którzy bardzo mało rozumieją w innych językach i z którymi przeważnie na migi się rozmawia i mile się uśmiechają,
- następnie Francuzi, którzy stanowią znikomy procent i których
prawie się nie zauważa,
- wreszcie typy wschodnie z orlimi nosami – patrząc na nich – widzę Nalewki* i przez skórę wyczuwam wrogów. Ci najwięcej rozkoszują się splendorem życia okrętowego.
Taka podróż właśnie pierwszą klasą otwiera oczy na wiele rzeczy. Tryb odżywiania się, już mi trochę obrzydł, a francuzi zachwycają się.
Muszę szczegółowo wypytać się o każdą potrawę, co oznacza i z czego się składa, i dopiero zamawiam.
Mają zwyczaj do wszystkiego dodawać cebulę , robić ostre, lub bardzo mdłe sosy itp.
Dobrze, że przed wyjazdem podkurowałem się.
W moich kompanach podziw wzbudza moja wstrzemięźliwość.
Pogodę przez całą podróż mamy pochmurną , rzadko przejaśni się niebo na chwilę, a przeważnie wędrują po nim, więcej lub mniej, ciemne obłoki, albo wprost leje.
Przez 2 dni statek mało się kołysał, dziś znowu huśtają nim fale, lecz z boku na bok – chodząc trzeba trzymać się barier, żeby nie upaść, a może nie daj Boże i nie wypaść za burtę. Choroby morskiej nie odczuwam.
Nim ten list otrzymacie, to już i Janula** nasza wróci i razem będziecie, - lecz gdzie...?
Mnie czeka długa i żmudna praca, bo chciałbym jak najwięcej z niej przywieźć, (z tej dalekiej i długiej wyprawy za Ocean).
Podobno w Ameryce – upały. Na morzu nie odczuwamy ich.
Następny list już na lądzie chyba napiszę.
Całuję Was mocno.
Wasz Tateusz – Stach.
Następny list będzie pisany już ze stałego lądu, tj. wreszcie z Nowego Jorku i jest datowany na 23.07.1037. Znajdziecie w nim na początku jeszcze ostatnie momenty podróży przed zacumowaniem i te chwile oczekiwania, gdy wszyscy zejdą na ląd.
Aha! Chcę dać małe wyjaśnienia w dwóch miejscach zaznaczonych raz gwiazdkę*, a w drugim miejscu dwiema gwiazdkami**.
Otóż:
1. (*) - wreszcie typy wschodnie z orlimi nosami – patrząc na nich – widzę Nalewki* i przez skórę wyczuwam wrogów.
W tym wypadku Nalewki, to nie o alkohol tu chodzi i ludzi przepadającymi za nim, lecz o przedwojenną dzielnicę Warszawy, dzielnicę zamieszkałą przez zamożnych Żydów.
Przyznam się, że sam czytając to po raz pierwszy, nie skojarzyłem tego. Mało tego przepisując ten tekst z oryginalnego listy słowo "nalewki" napisałem, tak jak to uczyniłem teraz, pisząc przez małe "m". Dopiero światlejsza ode mnie osoba, wskazała mi błąd, który popełniłem pisząc nazwę ówczesnej dzielnicy warszawskiej z małej litery. Po sprawdzeniu z oryginałem, okazało się, że Dziadziuś napisał przez duże "N", - tak jak należało i o co Mu chodziło.
Na wiele rzeczy czasem się nie zwraca uwagi, a to może być istotne.
Druga sprawa, to:
(**) Nim ten list otrzymacie, to już i Janula** nasza wróci i razem będziecie, - lecz gdzie...?
Janula, to inne zdrobnienie od imienia Janina. Czasem na swą pierworodną córkę Janinę, Dziadziuś mówił też Janka, lub Janeczka.
W tym czasie, gdy Dziadziuś wyjeżdżał w daleką podróż za Ocean, jego starszej córki, Januli już nie było w domu, gdyż zaraz po rozpoczęciu się wakacji szkolnych (Gimnazjum Staszica) uczestniczyła ona w miesięcznym obozie przysposobienia obronnego, gdzieś na południu Polski, zdaje mi się, że gdzieś w rejonie Tarnowa. mam zdjęcia w albumie, to może sprawdzę, gdzie to było, a i zdjęcia może załączę w naszym albumie tu na www.ostrowiecnr1.pl
Janeczka miała wrócić już wkrótce po wyjeździe Dziadka, a potem Wisieczka z córuchnami: Janulą i Halutką miały pojechać na wakacje gdzieś w góry. Stąd stwierdzenie i zarazem pytanie Dziadka: ... i razem będziecie, - lecz gdzie?
Jak to dobrze jak się ma nawyk opisywania każdego zdjęcia! Tak właśnie jest w przedwojennych albumach Dziadków Kawińskich. Janula ICH córka była w lipcu 1937 r. na obozie PWK w Garczynie w okolicach Kościerzyny na Kaszubach, a nie w okolicy Tarnowa, jak mi się wydawało.
Obóz PWK, to Obóz Przysposobienia Wojskowego Kobiet.
Oto ciekaw zapis, do którego dotarłem:
<<<W 1928 roku z inicjatywy płk Marii Wittek na terenie Garczyna został zorganizowany pierwszy obóz PWK. Odtąd nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej odbywały się tu szkolenia wojskowe dziewcząt z całej Polski. Wykarczowano kilka hektarów lasu i zbudowano drewniane domki mieszkalne, z których dwa zachowały się do chwili obecnej.
Władze oświatowe II Rzeczypospolitej przywiązały ogromną wagę do wychowania patriotyczno-obronnego młodzieży i historia obozów PWK jest tego dobitnym przykładem. Wojna przerwała tę rodzącą się tradycję Garczyna i po wojnie do niej już nie powrócono.
** Zdjęcia "Januli" na obozie PWK w Garczynie, latem 1937 r. załączę, gdy je zeskanuję z albumu.
Ta podróż statkiem - to jak już ktoś zauważył - jakby opisy z Titanica.
Poza tym, ile to się człowiek może dowiedzieć z Twoich dopisków januszko321, nie wiedziałem o tym Obozie Przysposobienia Woskowego Kobiet. W szkole chyba nas o tym nie uczono albo mi umknęła taka informacja.
Nie skojarzyłbym też, że "typy wschodnie z orlimi nosami – patrząc na nich – widzę Nalewki", to chodzi o Żydów zamieszkałych w dzielnicy Warszawy.
Dzięki za wyjaśnienia.
Zastanawia mnie jeszcze dlaczego Pan Kawiński pisze do rodziny "Ciamachy". Było tu już wyjaśniane we wcześniejszych Twoich wpisach? Czyżbym nie doczytał? Pozdrawiam. Arek.
Witaj Arku!
Choć pora nie jest najlepsza na powitania, bo właśnie już po północy, ale nie chcę zostawiać Twego wpisu do jutra.
Nie przejmuj się, że czegoś tam nie pamiętasz, lub nie znałeś. Ja też czytając te wiersze i teksty Dziadka po raz pierwszy, czy nawet któryś tam raz z kolei, nie wszystko "rozgryzłem". Sprawy Nalewek, jak sam przyznałem się wyżej, nie znałem. Nie żyłem przed wojną i nie wiedziałem, że taka dzielnica żydowska była w Warszawie i że zamieszkiwana była głównie przez bogatych Żydów. Osoba, która naprowadziła mnie na ten mój błąd, wyjaśniła, że nieuważnie czytałem "Lalkę" Prusa, bo tam była mowa o Nalewkach.
Pierwotnie sądziłem z opisu Dziadka, że te wschodnie typy z orlimi nosami, to amatorzy mocniejszych trunków, podejrzewałem, że może jeszcze z czerwonymi nosami od picia nadmiaru m.in nalewek. Dziadek jakoś niechętnie o nich mówił, a ja sądziłem, że powodem tego było, iż sam nie gustował w alkoholu i nie przepadał za towarzystwem nadużywającym mocnych trunków.
Sprawa obozu przysposobienia wojskowego też ze szkół raczej nie była znana, bo po wojnie nie chwalono niczego, co robiła tamta przedwojenna władza - zaniechano kontynuacji tego projektu.
Opis listu o Januli oraz oglądane zdjęcia w przedwojennym albumie po Dziadkach, w którym jest kilka fotek Ich córki Janeczki (Januli) z opisem, że to obóz PWK w Graczyn, lipiec 1937 r., nasunęły mi skojarzenie, że to ten fakt Dziadek opisał w liście. Tylko dzięki tej wiedzy, rozszyfrowałem, dlaczego Januli nie było w domu, gdy Dziadek wyruszał w tę zagraniczną podróż.
No i ostatnie wyjaśnienie. Dziadek miał przedziwny zwyczaj nazywania, tytułowania swych kobitek. Zarówno żona, jak i córki miały po 10, lub może więcej zdrobnień imienia, różnych określeń, czy ksyw, jakbyśmy dziś rzekli.
Ponieważ nie doczekał się On potomka rodu męskiego, a marzył, jak większość facetów, by mieć syna, więc na Ciocię Janeczkę Dziadek wołał czasem Janek, a moja Mamę, Pietrek! W kolejnych listach nazywa je Ukochanymi Kobitkami, czy Najukochańszymi Kobitami, Złotkami, ale było i w tym konkretnym liście określenie Ciamachy. Nie sądzę, by to określenie mogło mieć jakiś negatywny oddźwięk. Dziadek był tak ciepłym i pogodnym człowiekiem, a zarazem taktownym i szarmanckim w stosunku do kobiet obcych, a tym bardziej swych najbliższych, by oznaczać mogło coś niepochlebnego.
W którym z listów do mej Mamy, używa określenia, że pisze list do Halkiasza. Przedziwne przekręcenie imienia Halina, Halutka, czy Halka - a tu wymyślił sobie Halkiasza, to jak Eneasz, lub jakieś inne biblijne imię. Teraz mi się skojarzyło powiedzenie: ...od Anasza do Kajfasza.
Tak więc nic Ci nie umknęło uwadze. Takiego określenia użył Dziadek po raz pierwszy i jedyny w tych listach, a na co dzień, w czasach, które pamiętam, nigdy więcej go nie słyszałem z ust dziadka.
Witam wszystkich w środę, 23.11.2016 r.
Nie czekam późniejszej pory, bo teraz już jest dziś, dlatego dołączam nowy fragment bocianów. Postanowiłem jednak wstawić ten nowy razem z wczorajszym - lepiej się to przeczyta.
--------------------------------------------------22.11
Lecz los złośliwy, co z ludzi się śmieje
Czasem rozwiewa i ptaków nadzieje.
Razu pewnego dwa wiejskie łobuzy,
/takie co w szkole dostają wciąż guzy,
Za figle psotne i złośliwe żarty,
A zwą ich mianem hańbiącym – bękarty/,
W bocianie gniazdo kładą gęsie jajo
I wielką radość z tego figla mają.
Bocianie jajo oddają znów gęsi,
Co syczy na nich i głową swą trzęsie.
O biedna Matko! Nie wiesz o sekrecie,
Że ty wylęgniesz zwykłej gęsi dziecię,
Którego dziobek, szyja, łapki grube,
Nagle zgotują twemu gniazdu zgubę.
Długo na jajach siedzi bocianicha
I przez skorupy do bocianków wzdycha,
Tuli do piersi, swym ciałem ogrzewa,
Czasami smętnie spogląda na drzewa,
Gdzie się rozlega głos kłótliwych kawek;
Czasami spojrzy na ten stawu skrawek,
Gdzie bocian łowi żaby tak zawzięcie
Na smaczny obiad przy rodzinnym święcie.
Razu pewnego, w majowy poranek,
Czuje, że w gnieździe rodzi się bocianek;
Przebił skorupę ten dziobek kochany,
Taki jest śliczny, choć umorusany;
Z ciasnej skorupy wyciąga nożyny,
Co mają kolor dojrzałej maliny;
Będzie bielutki jak majowe mleko;
Szkoda, że stary bocian jest daleko. –
Lecz on z daleka poczuje kruszyny,
Jej bociek piękny – dobry mąż – jedyny.
Najkrótszą drogą do gniazda przyleci,
Żeby oglądać swe kochane dzieci.
Może nad gniazdem on koło zatoczy
I miłej żonie spojrzy prosto w oczy;
A ona wdzięczność w tym wzroku wyczyta,
I będzie dumna – jak każda kobita.
Potem swą radość klekotem obwieści,
Ludzie opiszą to wszystko w powieści.
---------------------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------23.11
Ale powoli zbliża się i troska,
Co gasi radość – jak ta kara boska,
Co nagle spada bez żadnej przyczyny
I bez widocznej z naszej strony winy,
Rozwala szczęście i sieje obawy,
Jak gdyby niebu miała dodać sławy
Ta ciągła zmiana zwierząt, ludzi losów;
Jak gdyby niebo nie dość miało głosów,
Co zamiast modłów ślą do niego skargi,
A czasem nawet rozżalone wargi
Rzucają w niebo zuchwałe przekleństwa,
Gdy im chce krzywdzić kochane maleństwa.
Już się wylęgły maleńkie bocianki
I już przeżyły trzy majowe ranki;
Lecz jedno jajo całe leży jeszcze,
A tu się chmurzy i majowe deszcze
Mogą je zmoczyć – zaziębić w nim ptaszę,
Więc bocianicha grzeje jajo nasze,
A do skorupy wciąż nadstawia ucha,
Czyli jakiego stuku nie wysłucha.
Wreszcie czwartego dnia w wieczornej porze,
Kiedy znikały już na niebie zorze,
Pękła skorupa i wylazło z jaja –
– A to się działo piętnastego maja –
Żółte gąsiątko wylazło z skorupy
Jaja wziętego z Maćkowej chałupy.
A bocianicha swym ciepłem je grzeje
I w głębi serca ptasiego się śmieje,
Że już do rana dzieciątko osuszy,
Że tym dobrego ojca mocno wzruszy.
/Bo taki instynkt mają wszystkie matki,
Że lubią pieścić nawet cudze dziatki/.
-------------------------------------c.d.n.
Biedna, naiwna bocianicha, sądzi, że „jej bociek piękny – dobry mąż – jedyny” nie spostrzeże, że jedno z piskląt w ich gnieździe jest trochę inne i tak jak ona pogodzi się z tym faktem.
Niestety, nic bardziej mylnego! Tak jak sygnalizowałem już, czarne chmury zaczynają nadciągać i szykuje się, nie epika, i nie liryka, lecz…
Witam.
Gdzieś mi się tłukły w głowie te "Nalewki" i kojarzyłem że to dzielnica w Warszawie, ale z listu Twojego Dziadka - tak jak już pisałem - nie skojarzyłbym że to o Żydów chodzi.
Lalka to jedna z nielicznych lektur szkolnych, które zgnębiłem.
Z tego co piszesz, to faktycznie Twój Dziadek miał dziwny zwyczaj nazywania swoich pań. Co prawda zdrobnienia imion są rzeczą normalną, jednak nazwanie kobiet "Ciamachami", czy też Halinki - "Halkiaszą" to niespotykane, ale cóż, ludzie sztuki mają przedziwne zwyczaje i słownictwo.
Wracając do poematu o bocianach, czyżby bocianicha miała dostać burę od męża, że się puściła z innym :)
Zaczyna się robić ciekawie.
Pozdrawiam. Arek.
Witaj januszko321, witaj Arku. Właśnie nadrobiłam zaległości i wszystko przeczytałam <co wczoraj i co dziś> :)
Zastanawiałam się januszko321 skąd Ty masz taką wiedzę, że wyjaśniasz nam fragmenty, które mogą być dla nas nie zrozumiałe - jak o tych Nalewkach, czy np. gdzie wtedy była Janeczka.. a teraz już wiem, że po prostu sam "to wytropiłeś". W gruncie rzeczy to niesamowite jak do tego wszystkiego doszedłeś i jak pięknie, rzeczowo nam wyjaśniasz. Świetna robota.
...martwi mnie co dalej się stanie z "żółtym gąsiątkiem"... to jak w bajce o "Brzydkim kaczątku"...
fajna! cieszę się, że znów jesteś - nasza najwierniejsza z wiernych forumowiczów.
Beata chyba ze 2 dni nie była tu, zaś Normalny_Tomek od 17.11, zaś xyha 16.11 nie odezwali się ani razu. Czyżby BOCIANY, to "już nie ICH bajka"?
Na razie może nie będzie to radosna historia, ale jak to w takich bajkach bywa, wszystko kończy się szczęśliwie. Na razie czekają nas chwile grozy ... i nie tylko grozy, ale zobaczycie, że i tak będzie się czytać te opisy z zapartym tchem! Potem będzie już słoneczko wyglądać coraz częściej zza chmur.
Do miłego...
fajna! Jeszcze raz wrócę do końcówki Twego stwierdzenia:
"to niesamowite jak do tego wszystkiego doszedłeś i jak pięknie, rzeczowo nam wyjaśniasz".
Muszę przyznać, że to właśnie Wy mnie tak inspirujecie popychacie do podpowiadania, wyjaśniania szczegółów, czasem małoistotnych, lecz skoro Dziadziuś o tym pisał, to czemu nie dojść do tropu, o co tu chodziło?
Wspominałem Wam nie raz, że albo sam kojarzę z przeszłości jakieś fakty, o których się w Rodzinie mówiło, albo też ze zdjęć w albumach znajduję potwierdzenie danego faktu. Poza tym, jak z Wami dyskutujemy sobie, to mając czas i nim napiszę wyjaśnienie, wcześniej znajdę dokładniejszą podpowiedź w necie - oto wyjaśnieni całej tej "tajemnej mej wiedzy" :)
Takich, a właściwie pawie żadnych wyjaśnień mego autorstwa w tej Dziadka książce, poza ogólnymi wstępami przy poszczególnych rozdziałach, nie znajdziecie.
Jak widać zaciekawienie ludzi tematem, to człowiekowi chce się wyjaśniać wszystko i dzielić się całą swą wiedzą.
Korekta do ostatniego zdania z g. 14:11.
Jak widać zaciekawienie ludzi tematem, (Wasze zaciekawienie) sprawia, że człowiekowi chce się wyjaśniać wszystko i dzielić się całą swą wiedzą.
Witaj Arku!
Z tymi "Nalewkami", to jakoś zupełnie nie pokojarzyłem z początku.
By nie rozwodzić się więcej na ten temat, wkleję skopiowany przed momentem fragment charakterystyki Żydów w Lalce, (zaczerpniętej z internetu):
< ooo >
Żydzi - charakterystyka • Lalka:
Kupcy, handlarze i lichwiarze, trzymający się we własnym gronie i posiadający rozległe kontakty. Są solidarni i pracowici, dlatego pomnażają swoje majątki. Zamieszkują dzielnicę Nalewek. W Lalce Prus opisuje rosnący antysemityzm Polaków, którzy mają za złe Żydom ich majątki.
A co do tych udziwnień Mamy imienia, to pamiętam też - Haklszkijas. Ja bywałem "naszym Januszewskim", cioteczny brat bywał Jackowskim, lub Jackiewiczem ...itd.
Co do burzy, to zbyt delikatne określenie, tego, co się wydarzy.
Ja mam zaległości w literaturze bo w szkole jeżyk polski nie był moją mocną stroną a czytanie książek jakoś mnie nie pociąga, chociaż kilka lektur szkolnych strawiłem jak chociażby wszystkie nowelki (bo krótkie) a z powieści to Lalkę, Chłopów i Ojca Goriot.
Mama moja lubiła bardzo czytać i wciągnęły mnie książki Marii Rodziewiczówny to chyba wyczytałem wszystkie.
Mam nadzieję że nadrobię zaległości w czytaniu jak przejdę za jakieś 25 lat na emeryturę :),
Pozdrawiam
Arek