To już ostatnia informacja dot. d.c. kolejnych fragmentów prezentowanego poematu. Następny, jutrzejszy odcinek będzie bardzo podobny w klimacie, jak te 2 ostatnie.
Potem będzie powrót taty - oczywiście nie ballada Mickiewicza o takim tytule, lecz powrót taty Macieja-gazdy, który był nieobecny podczas tej tragedii, jaka się rozegrała w bocianim gnieździe, pod koniec 1. części poematu, gdyż tego feralnego ranka wyjechał na jarmark, podejrzewam, że do Białobrzegów, największego w pobliżu miasta.
Kolejne ze 2 odcinki to drobiazgowe spowiadanie psotnych urwipołci - czyli synów Macieja, co się wydarzyło i jak doszło do tragedii?
Czyli prawdopodobnie od poniedziałku zaczniemy zajmować się dalszymi losami ocalałego bocianka, jego dorastaniem, nauką latania itd.
Zagalopowałem się i o mało co, nie opowiedziałbym reszty, z zakończeniem włącznie.
Już niedługo i tak wszyscy dowiecie się, że wszystko szczęśliwie się zakończy. To tyle, więcej już nie powiem :)
Wpis ten z 1. str. naszego wątku znalazłem dziś i skopiowałem wraz z moim wpisem i umieszczam go tutaj, bo chyba podobnie jak ja, mało osób wraca na 1. stronę.
----------------------------------------------------------
Odp.: Poezja sprzed lat
...
Zaczęłam czytać i nie mogłam się nie podzielić tą stroną z przyjaciółką. Poezja ta wyjątkowa - łatwa do czytania i dostępna czytelnikom w każdym wieku, i tak bardzo wciągająca! Z niecierpliwością czekam, kiedy będę mogła przeczytać całą twórczość zapartym tchem :)) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję, żeście ocalili od zapomnienia te wiersze :)
.
Gość_Dorotka
2016-11-27, 23:37
.
.
ⓘ
●Odp.: Poezja sprzed lat
..
Witam Panią, Pani Dorotko!
Miło mi widzieć, że kolejni miłośnicy tej już trochę starej poezji, ale jakże aktualnej, dołączają do naszego grona.
Przypadkowo trafiłem na Pani wpis, bo dziś jesteśmy - na bieżąco - już na 24 stronie tego watka i przynajmniej ja już tu nie wracam, bo normalnie większość wpisuje się "na bieżąco", a nie pod datą, np. 6 listopada, jak to Pani uczyniła.
Zapraszam więc do poznania, w miarę możliwości jak najwięcej tych naszych spotkań i wpisów i potem śledzenia z nami już na bieżąco, każdego dnia.
Pozdrawiam serdecznie i liczę na dalsze spotkania w naszym wątku i mam nadzieję na jeszcze większą przyjemność w poznawaniu tej dotąd nieznanej, a jakże niezwykłej poezji sprzed lat - sprzed ok. 70 lat - poezji Stanisława Kawińskiego, (naszego Dziadka).
.
januszko321
@
2016-11-30, godz. 16:04
Witam Wszystkich
Kiedyś Januszko napisałeś, że "wszyscy zaczniemy widzieć w NIM nie inżyniera, ważnego urzędnika państwowego, ale człowieka niezwykłego, z wspaniałym wnętrzem - z DUSZĄ" i faktycznie tak jest. Cała twórczość Pana Kawińskiego to świetna lektura, którą czyta się lekko, łatwo i przyjemnie i jakby człowiek wszędzie tam był.
Odnośnie spotkania, które proponujesz aby z nami się zobaczyć, to podany termin mnie osobiście odpowiada a co do szczegółów to pewnie dogadamy w terminie późniejszym.
Pozdrawiam Arek.
Witaj Arku! Bardzo dziękuję Ci za przypomnienie tego wpisu. Nie miałem pojęcia, że to napisałem wkrótce po rozpoczęciu tego wątku. By go odszukać, musiałem poświęcić trochę czasu i wrócić aż do wpisu z 7.XI !!!
Powtórzę ten fragment raz jeszcze, bo cieszę się, że po tych 3 tygodniach wspólnych spotkań dochodzicie do podobnego wniosku.
Zwracając się wtedy (7.XI) do KORY napisałem:
"Z czasem zobaczysz, że wszyscy zaczniemy widzieć w NIM nie inżyniera, ważnego urzędnika państwowego, ale człowieka niezwykłego, z wspaniałym wnętrzem - z DUSZĄ" Ty dziś potwierdzasz, że faktycznie tak jest.
Ciszę się, że moje wpisy przekazywane Wam, a dyktowane wówczas z głębi serca, doceniacie dziś i Wy jako prawdziwe, a nie jakieś wyimaginowane w mej głowie. Jestem pewien że jeszcze nie wszystko, co najlepsze , zarówno co do twórczości mego Dziadka, jak i Jego osoby "odkryłem".
Zachęcam do dalszego śledzenia BOCIANÓW II, oraz korespondencji ze Stanów.
Czekają Was jeszcze ciekawe chwile i nawet wzruszające momenty - obiecuję!
Witam wszystkich - Mamy już 1. dzień grudnia.
Dziś tak, jak wspominałem, daję Wam ciąg dalszy rozważań Maciejowej Kobity nad rozumem swego męża.
Dostajecie nieco większą dawkę, niż wstępnie zakładałem. Wiem, że niecierpliwicie się, gdy tak "cykam" małymi porcjami.
A więc, jedziemy z tym koksem! :)
Dostrzegam znów, że pewną część dziś prezentowanego fragmentu już Wam kiedyś, w formie zwiastuna, pokazałem. Dlatego dołożyłem jeszcze spory kawałek dalszej części.
Niech Wam się przyjemnie czyta!
c.d.---------------------------------(4) 01.12
.
Gdy tak rozważa nad rozumem Maćka,
Mąż jej powraca, a z nim córka Jadźka,
Która się uczy teraz w miejskiej szkole,
By nie musiała gęsi pędzić w pole,
Ale pracować w państwowym urzędzie.
Jej córka w polu harować nie będzie.
Wiejskie kobiety zbyt ciężko pracują.
Nie dość, że w domu piorą i gotują,
Że stale mają utrapienie z dziećmi,
Mąż często woła: „Matka, w pole jedźmy!”
Zawsze coś kopać, kosić, zbierać trzeba…
A miejscy ludzie dosyć mają chleba
Bez tej harówki, która niszczy zdrowie.
A czy to która z tych paniuś się dowie,
Ile kłopotów jest pod wiejską strzechą?
Zawsze zajęte strojami, uciechą,
Malują twarze, palą papierosy,
U fryzjera czeszą swoje włosy.
Czasem coś piszą na maszynie w biurze,
Lub w domu z mebli pościerają kurze.
Ale to nie jest taka ciężka praca,
Od której zaraz zdrowie się zatraca.
Maciej powrócił dziś w kiepskim humorze.
Ujrzał, że pierze fruwają po dworze,
Więc się rozgląda i pociera czoło,
Gdy wtem na dachu ujrzał puste koło…
Nie ma już gniazda i nie ma bociana,
Który klekotał, gdy wyjeżdżał z rana…
Coś pociemniało w jasnej Maćka głowie.
A gdzież są dzieci – starsi dwaj synowie,
Którzy powinni przyjść wyprzęgać konie
I wyprowadzić na trawę, na błonie.
Co się tu stało? Nikt go dziś nie wita.
Czyż zamroczyła go ta okowita,
Której tam w mieście wypił trzy kieliszki?
Przecież zakąsił ją kawałkiem kiszki…
Zaklął siarczyście, krzyknął z całej mocy, -
Jak wystrzeleni z jakiejś mocnej procy
Nagle się zjawią dwaj jego synowie…
Z lękiem czekają, co im Ojciec powie.
A Maciej patrzy, myśli i rozważa, -
Memu Maćkowi nigdy się nie zdarza
Osądzać sprawy bez zastanowienia, -
On pragnie zajrzeć do głębi sumienia
Swych psotnych synów; w nich przeczuwa sprawców
Zniszczenia gniazda; tych małych oprawców
Złośliwe figle zeźliły Macieja,
Lecz w jego duszy jeszcze tli nadzieja,
Że w tem nieszczęściu tkwi inna przyczyna
I że to nie jest jego synów wina…
Bo on tak mocno kocha swoje dzieci,
Takim przykładem dla nich zawsze świeci,
Tak pragnie widzieć w dzieciach wszelkie cnoty:
Miłość bliźniego i chęć do roboty,
Łaskę u Boga, uznanie u ludzi,
Że choć się w duszy podejrzenie budzi,
To jednak w sercu ma jeszcze nadzieje,
Że ich odpowiedź obawy rozwieje.
-------------------------------------------------------
Witam wszystkich. Ja w S. Kawińskim od początku widzę poetę i dobrego pisarza z ogromną wiedzą,bogatym słownictwem, wysokim wykształceniem, kochającego męża, ojca, dziadka, wnikliwego obserwatora.Dopiero później inżyniera. W końcu ten wątek nazywa się Poezja sprzed lat.
Jak pięknie opisane, samo "życie".
"Tak pragnie widzieć w dzieciach wszelkie cnoty:
Miłość bliźniego i chęć do roboty,
Łaskę u Boga, uznanie u ludzi" - jakie piękne słowa... Myślę, że każdy normalny rodzić chciałby wychować swoje dzieci na porządnych ludzi. Kiedyś.. "w czasach Dziadka Stanisława" myślę, że te cnoty były najwyższą wartością w życiu, były bardziej egzekwowane przez rodziców.
Bardzo ujął mnie ten fragment poematu. Co do słów Kory :) zgadzam się jak zwykle z każdym słowem, my mamy chyba podobne spojrzenie i odczucia :) pozdrawiam.
Witam i Ciebie Fajna serdecznie!
Tak się zająłem wpisem do Kory i sporo zajęło mi to czasu, że nie dostrzegłem, że i Ty się ze swym, jak zawsze mądrym, bardzo rzeczowym wpisem pojawiłaś.
Sprawa wychowania dzieci, nawet w wiejskim środowisku, dawniej była rzeczą jedną z najważniejszych.
Nie było bezstresowego wychowywania dzieci, lecz obowiązywała zasada prawa i twardej ojcowskiej ręki, a nawet pasa.
Wpajane zasady od najmłodszych lat, przynosiły z czasem efekty. Ale jak to w życiu bywało i bywa, czasem rodzice nie potrafili sobie poradzić z niesfornymi dziećmi, zwłaszcza chłopakami, urwisami. Wtedy manto bywało nieuniknione.
Znając dobrze swych synów, że są psotnikami i wiele złego mogą zmalować, Maciej ustalał jednak dopuszczalne granice takich psot, których przekroczyć nie śmieli.
Widząc skutki tragedii, jaka się rozegrała w zagrodzie Macieja, to choć podejrzewał, że jego synowie '"maczali w tym palce", to jednak do końca miał nadzieję, ze to jednak może nie oni...?
.
"Lecz w jego duszy jeszcze tli nadzieja,
Że w tem nieszczęściu tkwi inna przyczyna
I że to nie jest jego synów wina…"
.
Tak to wielka miłość i ufność ojcowska przeplata się z obawami i podejrzeniami o najgorsze.
Witam Cię KORO, /bo jesteś pierwszą dziś osobą, która zabrała głos/, witam też wszystkich pozostałych uczestników naszych spotkań!
Masz rację, że z tych opisów i prezentowanych wierszy, poematów, listów, widzimy w naszym Dziadku dziś przede wszystkim poetę i pisarza z tymi wszystkimi cechami i zaletami, o których dalej piszesz. Jako inżyniera i specjalistę wyższej kadry technicznej Zakładów Ostrowieckich okresu międzywojennego oraz dyrektora Huty Ostrowiec po wojnie, nie było nam dane poznać. Wprawdzie o wielu sprawach z Jego życia zawodowego też Wam pisałem, ale nie chciałem tym obszernym Jego życiorysem przysłonić najważniejszej sprawy, jaką jest tu przedstawiana poezja oraz pozostała twórczość. Książka w ostatnim rozdziale, z tego samego powodu, celowo zamieszczonym na końcu, obszernie przedstawia cały dorobek zawodowy Stanisława Kawińskiego i nie tylko zawodowy. Od strony zawodowej Dziadek był dobrze znany, szanowany i wysoko cenionym specjalistą, skoro z Dyrektora Naczelnego Huty dostał awans do "góry" - najpierw do BIPROHUTU, a niebawem do Warszawy, na jeszcze bardziej eksponowane i odpowiedzialne stanowisko: doradcy, eksperta i rzeczoznawcy do spraw hutnictwa w Komisji Planowania R.M, które piastował przez 23 lata, aż do śmierci. W nekrologu warszawskim, po Jego śmierci, oprócz wielu wymienionych zasług, napisano, że był nestorem hutnictwa polskiego w tamtym czasie.
Tak więc, wówczas był dobrze znanym i wysoko cenionym specjalistą - inżynierem metalurgiem. Natomiast jako pisarza i poetę nie znano Go wcale.
My tu na Forum natomiast, poprzez poznanie jego dokonań na niwie pisarskiej oceniamy Go głównie właśnie od tej strony.
Wątek o tej nazwie: Poezja sprzed lat, wymyśliłem sam. Podobnie tytuł książki zawiera w swej pierwszej części to określenie. Najwcześniejsza wersja zeszytów nazwana była przeze mnie: Stanisław Kawiński - "Poematy i wiersze sprzed lat".
Odnaleziona po latach poezja i korespondencja jest dość leciwa, bo te 70 lat na poezję i 80 lat jak na okres, kiedy to listy z Ameryki były napisane, można śmiało tu użyć określenia, że sprzed lat.
Kończąc już, chciałem powiedzieć, że i tym razem jakiś szczęśliwy traf skierował mnie na to Forum, bo okazało się, iż znalazło się tu tak wiele osób, nawet nie Wielkich Pasjonatów Poezji, lecz zwykłych, wrażliwych ludzi lubiących tylko coś dobrego i mądrego poczytać. Ponadto okazało się, że ta prezentowana tu twórczość, kogoś dotąd zupełnie nieznanego, tak się spodobała i większości z Was przypadła do gustu, a niektórym nawet trochę i do serca, że nie mogło być dla mnie większej nagrody, niż usłyszeć te słowa, czy je przeczytać. Dzięki wielkie w imieniu autora tej twórczości.
Choć tej poezji spora porcję dziś Wam już dałem, lecz wiem też, że niektórym z Was bardziej do gustu przypadły relacje z amerykańskiej podróży i czekają na nowe i dalsze. Oczywiście trudno w jakikolwiek sposób porównywać, co jest lepsze, bo to dwa różne gatunki, lecz nie da się ukryć, że tak jak poezja Dziadka, tak i te listowne przedwojenne relacje zza Oceanu są tak niebanalne, takie wciągające. Dziś zaserwuję Wam kolejny z listów napisany 3/4 sierpnia 1937 r. w czasie nocnej podróży z Detroit do Pittsburgh’ a - ok. 650-700 km.
Oto zapowiedziany list:
,
Stany Zjednoczone Ameryki Płn.
Unitet States of Nord America
Podróż z Detroit do Pittsburgh’a
dn. /3-4/-VIII-1937r
(8) Kochana Córuchno, Janulko Nasza!
Napodróżuję się po tej Ameryce. Wczoraj byłem w Toledo, dziś w Detroit, jutro w Pittsburgh itd., a są to ładne odległości, gdyż np. za bilet kolejowy płaci się po kilkadziesiąt zł. i mknie się ekspresem po 8-10 godzin.
W Detroit tylko jedną dobę spędziłem, lecz jeszcze tu wrócę
w drodze z Chicago, dokąd wybiorę się po 10-tym bm.
Jakkolwiek dzisiejszy dzień miałem bardzo pracowity, jednak jestem z niego bardzo zadowolony, gdyż tyle ciekawych i pożytecznych rzeczy naoglądałem się, że przeszło to moje oczekiwania.
Detroit – to miasto samochodów – tu się znajdują największe fabryki budowy samochodów: Ford, General Motors, Packard i bardzo duży przemysł hutniczy.
Miasto ma przeszło milion ludzi, a drapacze mało ustępują nowojorskim. Te drapacze to mnie trochę denerwują, podziwiam ich wysokość, śmiałość ich konstrukcji też, lecz ja nie znoszę wysokości – przytłacza mnie i denerwuje; wolę chodzić po ziemi, niż bujać w obłokach.
Musiałem na gwałt wznowić wkuwanie angielskiego, bo ci Amerykanie, to jak Anglicy, żadnego innego języka nie znają, a ten ich dialekt....
Np. w ładnym prowincjonalnym mieście, nie można znaleźć gazety, lub książki w innym języku, tylko w angielskim.
Ja umiem dawać sobie radę w hotelu, w restauracji,
w wagonie itp., a gdy jest mowa o sprawach technicznych, to też dużo rozmów rozumiem. Już nie tak dużo musi mi tłumaczyć nasz Francuz, z którym podróżuję. Stale z nim przebywam i mocno też poprawiłem swój francuski.
Strasznie chciałbym, żebyście Wy Córuchny dobrze poznały języki – to lepsze od muzyki.
O powrocie jeszcze boję się myśleć, bo daleko do niego, a czasami taka straszna tęsknota za Wami chwyta mnie za serce, że na falach eteru pomknąłbym do Was, moje Pociechy.
Ja co lubię dom, („home” - jak mówią Anglicy), nie mogę usiedzieć w czterech ścianach najwytworniejszego nawet hotelu. A hotele rzeczywiście są tu wytworne i strasznie wygodne.
Taki hotel, to całe miasto, w którym absolutnie wszystko można dostać, czy to siedząc przy biurku w swym pokoju, czy też zjeżdżając windą w dół.
W pokoju masz i łazienkę i telefon i papier do pisania i coś do czytania i radio, itp. Wysyłanie listu, to wyjście na korytarz i wpuszczenie go do skrzynki – dużo zresztą opowiadać.
Zjeżdżanie windą, to galopada – bo wypada mniej niż sekundę na piętro; schodów nie zna się, bo zawsze są gdzieś ukryte i mało pozorne. A wind jest po 5-6, a czasem i więcej – rzędem stoją, naciskasz guzik i… jazda. Obsługują je chłopcy, lub panienki. Musi to być strasznie nudna i męcząca praca – 30 pięter w górę, potem w dół,… i znów w górę.
Pociąg trzęsie i krzywo mi się pisze.
Następne listy będę pisać do Halucka.
Wasz Tatek, - Stach.
Wspaniale się czyta. Jednym tchem. I chciałoby się jeszcze. Mam takie odczucie,jakbym tą windą jeździła.
Koro! Jeszcze raz kieruję ten post do Ciebie, bo jakoś inni milczą, albo ich tu nie ma. Już nie będę narzekać, że
Piszesz, że: "Wspaniale się czyta. Jednym tchem. I chciałoby się jeszcze". Rozumiem, ze jest to wpis do wstawionego ostatniego listu z Ameryki.
Otóż mam dla Ciebie dobra wiadomość. Chcesz jeszcze, będzie jeszcze codziennie, aż do 14-XII. To był list nr 8 a wszystkich mamy 21. Zostało więc do pokazania Wam jeszcze 13 listów. ...a o tych windach będzie jeszcze długi opis, ale to to dopiero w liście nr 19, a więc jeszcze daleko do tego momentu.
Najgorzej, jak się zaczyna przeglądać i czytać, to faktycznie chce się więcej i więcej. Uznałem właśnie, że dlaczego nie wrzucić jeszcze teraz tego fragmentu o windach, windziarzach i windziarkach.
Oto jeszcze niewielki, ale jaki barwny opis z tamtego listu:
.
- Teraz o windach, które spełniają tu rolę nie lada, a których jeszcze nie opisałem. Otóż tu nie chodzi się po schodach i często nie wiadomo, gdzie się znajdują, tak dyskretnie są ukryte.
Poruszanie się w każdym hotelu, drapaczu, to windy. Wind jest po kilka a nawet po kilkanaście obok : np. 5, 6, 10 a w Stevens
(w Chicago) było ich 14 sztuk.
Część wind obsługuje normalnie dolne piętra, np. do 15-go, a inna część obsługuje tak zwane expresy – górne.
W dużych gmachach, szczególnie w Nowym Jorku jazda windą, to galopada – mniej niż sekunda na piętro.
Obsługują windy chłopcy, lub młode panienki. Chłopcy z zacięciem spełniają swój urząd. Zawsze chętnie pędzi w górę i nudzi się, gdy nie ma pasażerów. Im młodszy, a zuchwalszy, tym chętniej i odważniej jeździ.
Inny jest stosunek windziarek do pracy. Te szybciej się męczą ciągłym przekręcaniem korby, otwieraniem i zamykaniem drzwi, oraz głośnym wykrzykiwaniem np. „up”, „down”-„please”, (w górę, w dół – proszę ).
Już w parę godzin po rozpoczęciu pracy, taka windziarka ma minę znudzoną.
Zawodu swego nie lubi, a raczej nie entuzjazmuje się nim, jak chłopak. Jeździ, bo musi, bo to jej wypada. Chętnie korzysta, gdy nie ma pasażerów i wychodzi z windy, oprze się o ścianę i gapi się na pasażerów, których zawsze jest pełno w hallach. Gdy pasażer kieruje się do jej windy – śle im błagalne spojrzenie, żeby korzystali z usług jej sąsiadki, a jej pozwolił jeszcze się pogapić.
.
Jak nadejdzie pora na ten list, to i tak przedstawię go wtedy w całości, a dziś to taki deser po kolacji.
KORA - domyśliłem się, że to Twój wpis, choć nie podpisany, bo tu dziś prawie nikt nie zagląda. Wcześniej była wprawdzie Fajna i skomentowała fragment rozterek gazdy Macieja, ale o listach nie wypowiedziała się.
Także wierny ostatnio naszemu wątkowi Arek, który tak lubił te listowne opisy z amerykańskiej podróży, też nie zdołał tu zajrzeć, bo z pewnością skomentowałby choćby w 2-3 zdaniach.
Deseru wystarczyłoby dla wielu, no ale mamy tylko dla siebie. Oby nie było, jak w dowcipnym powiedzeniu:
Lepiej zjeść i odchorować, niżby miało się zmarnować!