c.d. 07.12.206 r.
.
Więc stary bocian po zniszczeniu gniazda,
/Tak opowiadał mądry Maciej gazda/,
Znikł z okolicy aż na trzy tygodnie,
Uciekł z tej wioski, gdzie popełnił zbrodnię.
Jednak nie uciekł on od nas daleko,
Bo o trzy wiorsty, nad Pilicą rzeką ,
Na mokrych łąkach nieraz go widziano,
Gdy jak gospodarz, co patrzy, czy siano
Dość szybko rośnie, po swej łące kroczy,
Wzdłuż ją przemierza i kieruje oczy
Na wszystkie strony, stale w dół spuszczone,
Jakby się wstydził za siebie i żonę,
Że miłe gniazdo nad słomianą strzechą,
Które być mogło szczęściem i pociechą,
Tak bezpowrotnie zburzyli na wieki.
Czasem znów leciał nad brzeg wielkiej rzeki
I tam przy pięknej słonecznej pogodzie
Długo podziwiał swe odbicie w wodzie.
Przez trzy tygodnie żywot samotnika
Pędzi na łące i ludzi unika.
Co robi w nocy i gdzie tuli głowę,
Gdy zajdzie słońce, by drugą połowę
Ziemi oświetlić? – tego ludzie wsiowi
Nie potrafili wyjaśnić Maćkowi.
Aby nadrobić nieco stracony czas, wstawię też kolejny list z Chicago z dn. 22 sierpnia 1937 r.
Przez tyle tygodni Dziadek pisał i tęsknił, tęsknił i pisał, oczekując listu od swych Ukochanych Kobitek. Aż wreszcie nadszedł ten radosny dzień, tak długo oczekiwany.
Chicago, dn. 22.08.1937r.
(15) Moje Najukochańsze Panie,
– Kobitki – Córuchny i Wisiuchno.
Przed godziną wysłałem Wam list, a wkrótce potem otrzymuję telefon z naszej poczty hotelowej, że przyszedł list do mnie. Lecę, rozrywam kopertę i czytam całą literaturę, to jak amerykańskie niedzielne gazety – czytasz i czytasz, a do końca doczytać nie możesz; To pierwsza Wasza epistoła do mnie doszła – szła 12 dni. Bóg Wam zapłać za obszerne wiadomości.
Bardzo się zmartwiłem chorobą Naszej Mamuchny – każda taka angina, to dla Niej długie tygodnie podgorączkowego stanu.
Dbaj Wisiu o siebie, a Wy Córuchny pilnujcie Mamy i nie pozwalajcie Jej przeziębiać się.
Z tym Soplicowem, to nabrałyście się. To są zdzieracze – nasz ksiądz parę razy stał u nich. Zapomniałem Was uprzedzić, żebyście nie zatrzymywały się w bardzo reklamowanym pensjonacie.
Bardzo jestem zadowolony, że Córuchny takie obszerne i tak pięknie napisane listy przysłały. Odwdzięczę się – jakkolwiek czasu dużo nie mam, bo muszę sążniste listy do Zarządu wysłać.
Chicago – to najpiękniejsze z amerykańskich miast. Położone jest w kształcie podkowy na brzegu jeziora Michigan.
Mieszkamy w największym hotelu świata położonym na bulwarze nadbrzeżnym, miejsce do spacerów wspaniałe – niestety, mało z nich korzystamy.
Tu spotyka się moc Polaków – mówią po polsku fatalnie, lecz uważają się za Polaków. Moc jest Murzynów, nawet z jednym fotografowałem się na ulicy; Stasia również sfotografowałem.
Z fotografowaniem to jednak marnie jest, bo Staś zawsze zapomina aparat zabrać z domu.
Waszego listu, wysłanego na statek nie otrzymałem i chyba już nie otrzymam, a przez Konsulat, to dobra droga – listy dochodzą.
Straszny mam kłopot z wyszukaniem prezentów dla Was.- Pończochy kupię.
Wczoraj zwiedzałem Muzeum Sztuk Pięknych, a w piątek byłem w Planetarium. Wyjątkowo dobra rzecz – opisać nie zdołam – opowiem po powrocie, a powrotu czekam już z utęsknieniem.
Dziś po obiedzie siedzę w hotelu i piszę sprawozdanie – Staś poszedł do Muzeum Historycznego.
Jutro mamy być na kolacji u niejakiego pana Czarneckiego - redaktora jednego z pism tutejszych.
Dobrze, że upał trochę zmalał, bo ciężko było wytrzymać.
Gdy wrócę, to już chyba jesień będzie.
Amerykanie są b. uprzejmi i porządni, tylko gadać z nimi ciężko: nie znają innych języków oprócz swego.
Całuję Was mocno, mocno.
Wasz Stach - Tatuń
Witam.
Bardzo pięknie opisana dalsza historia bocianka a i listy z Ameryki super się czyta.
W ostatnim, choć widać zmartwienie Pana Stanisława chorobą żony, ale i wielką radość, że wreszcie ma wiadomość od swoich "kobitek", bo we wcześniejszych listach widać było, że się Pan Stanisław martwi, że nie otrzymał jeszcze żadnej wiadomości a Jego kompan już dostaje listy od swoich bliskich.
Wstawione zdjęcia uzupełniają całość tego wątku.
Czekam na kolejne wpisy.
Nie wiem jak inni, ale ja uzależniłem się od tego wątku :).
Pozdrawiam Wszystkich. Arek.
Witaj Arku!
Jutro z rana wstawię nowe fragmenty, zarówno losów naszego bocianka, jak i nowy list z podróży. Jutro też będzie więcej zdjęć, bo choć dziś wstawiłem nowe 2 karty ze zdjęciami, ale nie zdołałem je powyjmować z narożników, odczytać opisy i je potem wstawić, często na nowo je podklejając. Nie chcę tego robić "po łebkach". Nie wyjęcie i odczytanie, to problem, lecz właśnie precyzyjne ich umieszczenie w ciasnych narożnikach w albumie. Stary album na koniec musi wyglądać, jak początkowo.
Zdjęcia muszą być opisane na tyle dokładnie, by wraz z listami pozwoliły Wam wszystkim jeszcze lepiej zrozumieć całą te amerykańską .
A co do Dziadka i Jego zmartwienia chorobą żony, to trudno się dziwić. Przed wojną nie było antybiotyków, a Babcia często łapała infekcje gardła, oskrzeli i potem długo zmagała się z odzyskaniem zdrowia. Dlatego Dziadek tak się martwił każdą infekcją u Niej.
Zdjęcia muszą być opisane na tyle dokładnie, by wraz z listami pozwoliły Wam wszystkim jeszcze lepiej zrozumieć całą te amerykańską podróż. *
.
*zabrakło tego ostatniego słowa we wpisie powyżej.
Fajna! Masz też rację, że całe życie takim był, jak piszesz. Pamiętam Go od czasów, gdy byłem małym chłopakiem i taką opinię zachowałem aż do końca Jego życia. Każdy z nas w czasie swego życia trochę się zmienia, zapewne i w Nim też zmiany zachodziły, tylko tyle, że najwyżej, na lepsze. Te najważniejsze cechy, które cenią kobiety, żony, córki i dla Niego były tak samo ważne i nawet święte.
Nie był tylko domatorem i pantoflarzem, choć kochając swe Kobity, ulegał IM często. Lubił towarzystwo przyjaciół, znajomych. Gdy się zbierali, panie "plotkowały", a panowie często grywali w bridge'a, lub szachy. Dziadek mawiał - "że to doskonała gimnastyka dla mózgu".
Masz rację Kora, że z wszystkich listów Dziadka wyczuwa się miłość i tęsknotę do swych Kobitek. Tęsknił, pisał i czekał na listy od swych Najbliższych i aż wierzyć się nie chce, że tyle czasu musiał czekać na pierwszy list!
Już prawie północ, ale nim wstawię kolejną porcję poematu Bociany II, będzie jutro, już dziś.
Podobnie jak ostatnimi czasy, tak i dziś na wstępie wstawiam końcówkę fragmentu poematu - z dn. 7-XII.
...a było to tak:
Czasem znów leciał nad brzeg wielkiej rzeki
I tam przy pięknej słonecznej pogodzie
Długo podziwiał swe odbicie w wodzie.
Przez trzy tygodnie żywot samotnika
Pędzi na łące i ludzi unika.
Co robi w nocy i gdzie tuli głowę,
Gdy zajdzie słońce, by drugą połowę
Ziemi oświetlić? – tego ludzie wsiowi
Nie potrafili wyjaśnić Maćkowi.
......................o.................. (c.d.n.)
Witam wszystkich. Dziś 8 grudnia od kilku minut, ale to już nowy dzień. Ci co rano zajrzą na naszą stronę znajdą dalsze losy naszego Wojtusia.
Tak oto leci c.d. tego poematu:
................o...............
Gdy ulegając synów swoich woli
Maciej budował gniazdo na topoli,
To nie przypuszczał, że nazajutrz z rana
W tym gnieździe ujrzy starego bociana.
Jednak pod wpływem wyrzutów sumienia
Bocian jak człowiek szybko się odmienia
I często mięknie nawet harda dusza
Nad swą niedolą, aż do łez się wzrusza.
Więc i nasz bocian, który w gniewnym szale
Burzył swe gniazdo tak zapamiętale,
Teraz powrócił bez gniewu i złości,
Bo rozważania w pełnej samotności
Coś odmieniły w jego ptasiej duszy
I widok gniazda tak go mocno wzruszył,
Że jak ta ryba wypuszczona z sieci,
Choć nie miał żony, ani małych dzieci,
Rozpostarł skrzydła i pomknął w przestworza
W górę go gnała jakaś iskra Boża,
Która i ludziom dodaje polotu;
Na gniazdo patrzył z tak wielką tęsknotą,
Że instynktownie i prawie bez woli
Lot swój skierował z góry ku topoli.
.
-------------------------------------(c.d.n.)
Witam Wszystkich naszych stałych, a także tych, co tylko czasem tu zaglądają do naszego kącika literacko-poetyckiego.
Zaraz po północy zamieściłem c.d. poematu Bociany II.
Poza tym, tak jak wczoraj obiecałem dołączyłem i opisałem 6 pierwszych stron albumu ze zdjęciami wykonanymi podczas tej amerykańskiej podróży z 1937 roku.
Zapraszam chętnych do obejrzenia tych zdjęć powiązanych z korespondencją Dziadka z tamtego okresu.
Są dalsze zdjęcia i będę je dalej dołączał i systematycznie opisywał tak dokładnie, na ile wiedza pozwoli.
- WAŻNA WIADOMOŚĆ -
Jeszcze raz witam wszystkich miłośników naszego wątku, zwłaszcza tych wszystkich, którzy chcieliby się spotkać wspólnie ze mną na zakończenie tej naszej przygody z poezją mego Dziadka.
Obiecałem na wstępie spotkań w naszym wątku, że najbardziej aktywnym osobom, dzielącym się ze wszystkimi swymi spostrzeżeniami, opiniami, w podziękowaniu będę chciał sprezentować książki naszego Dziadka. Piszę, że będę chciał, ale w tym miejscu powinienem napisać w liczbie mnogiej, gdyż my Rodzina, potomkowie Stanisława Kawińskiego współfinansowaliśmy wydanie tej książki, dlatego nie chciałbym całej chwały brać na siebie. Jest spora szansa, że dołączy do mnie choć część mego rodzeństwa i wspólnie obdarujemy tych najaktywniejszych z Państwa. Jest jeszcze szansa na ujawnienie się :)
Jestem dziś po ponownej rozmowie z Panią Dyrektor Biblioteki W.S.B i P. i mogę już podać, że mam nie tylko Jej zgodę, ale i przyjemność zaprosić Państwa także w imieniu Pani Dyrektor Biblioteki na to nasze spotkanie w progi Wyższej Szkoły Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim na Os. Pułanki, a dokładniej na to nasze spotkanie do siedziby Biblioteki tej uczelni na ulicę Akademicką 12.
Ponieważ do Świąt pozostało już niewiele czasu, a wstępnie i Wy Państwo sygnalizowaliście, że pasowałoby takie spotkanie zorganizować jeszcze przed Świętami, dlatego sugeruję – tu i teraz – by zgłaszać, który z podanych terminów byłby dla większości z Was, najdogodniejszy: czy termin 15.XII – w czwartek?; 16.XII – w piątek?; czy też: 17.XII – sobota?
Rozumiem, że ze względu na pracę zawodową dla wielu z Was, najlepszą pora będzie czas po południu. Dlatego w czwartek, lub w piątek byłaby to godz. 17:00, natomiast w sobotę musielibyśmy spotkać się trochę wcześniej, tzn. po obiedzie, ale nie później niż 15:30-16:00, ze wzglądu na miejsce spotkania.
Spodziewam się miłej atmosfery spotkania, a sądzę, że i Państwo będziecie zadowoleni z książki, którą wreszcie będziecie mogli poczytać sobie w całości. Jestem pewien, że po tych wszystkich moich tłumaczeniach, naświetlaniu tematu, oraz przybliżeniu osób bliskich autorowi, z pewnością z większym zrozumieniem przeczytają Państwo te książkę, niż ci co nie poznali ani tych wyjaśnień na naszym Forum, a także nie widzieli zdjęć i nie poznali osób opisanych w wierszach.
Czekam na możliwie szybką i rzeczową dyskusję, co do terminu spotkania. Wybierzemy termin z podanych ten, który będzie najlepszy dla większości z Was.
Pozdrawiam - januszko321
List pisany w ekspresie z Chicago do St. Louis
Stan Missouri nad rz. Missisipi dn. 27.08.1937r.
.
(16) Moje Ukochane Kobity!
.
Piszę w czasie jazdy do St. Louis, z Chicago. Jednak w wagonie „sypiącym” 100 km/h nie można było pisać i pisanie wznowiłem następnego dnia już za rzeką Missisipi w St. Louis, znowu w wagonie gdyż jadę tu do zakładów hutniczych. Wściekle gorąco jest.
W hotelu, do pokoju dmuchają zimne powietrze, inaczej nie można by wytrzymać. Wszędzie są zbiorniki z wodą lodową do picia.
Już przeziębiłem gardło. Żołądek też już odczuwa restauracyjne potrawy, którymi już 7 tygodni opycham go.
Dziś pierwszy raz w tym murzyńskim mieście jadłem kaszę manną na śniadanie.
Widoki z wagonu są tak ładne, że przerywam pisanie i patrzę…
Dokańczam w hotelu. Takie wściekłe gorąco, pot strumieniami się leje. Postanowiłem podkurować się i nie piję zimnej wody z lodem.
Gdy mi dokucza pragnienie, to trzymam wodę w ustach i po kropelce łykam. W czasie obiadu wypiłem 5 filiżanek gorącej herbaty z sokiem pomarańczowym, ku zgrozie Amerykan, którzy tylko lód uznają. A postanowiłem rozgrzać żołądek, bo zbyt dużo raczyłem go i zimną woda.
Obecnie siedzę w swym pokoju i piszę – tu mam przynajmniej dobrą temperaturę, bo koło pułapu wdmuchują zimne powietrze i mogę regulować sam jego ilość. Jest to tak zwany „air conditioned” czytaj: er kondysz’n - takie zimne powietrze bywa w restauracjach, na kolejach, w wielu sklepach – inaczej roztopić się można.
Missisipi ładna rzeka, lecz brudną ma wodę i koło miasta, brzegi zawalone są gratami z powodu wyładunku okrętów. Na obiad zjadłem rybkę z tej pięknej rzeki.
Nie spodziewałem się, że taka moc jest Murzynów w Ameryce.
Chodzi to bractwo i żuje gumę, co powoduje b. nieprzyjemny zapach . Gdy piękność murzyńska w białej sukni , przez którą czarna skóra prześwituje – wchodzi do wagonu, to trzeba uciekać, lub nie pozwalać siadać w pobliżu, /taki zapaszek niesie.../
Nie wiem dlaczego, ale nie lubię Murzynów. A zajmują oni wszystkie stanowiska: tragarzy na kolejach, subiektów w lepszych restauracjach, czyścibutów, często woźnych itp. Amerykanie nie lubią ich, jak my Żydów.
St. Louis to ładne miasto, lecz tylko w centrum, przedmieścia to budy. Parę lat temu trochę ucierpiała ta część od powodzi.
Już załatwiłem oględziny w tutejszych zakładach i wracam dziś wieczorem ku wschodowi, tylko jeszcze zastanawiam się, w którą stronę jechać. Trzeba jechać trochę na południowy – wschód do Cincinnati, a potem do Detroit, tylko to bardzo uciążliwa podroż, więc współtowarzysz namawia, żeby jechać prosto do Detroit.
Zobaczę – gdy odpocznę.
Niech nasze uczone przyszykują na mapie i pokażą Mamie, którędy jadę: New York, Buffalo, (Niagara), Toledo, Detroit, Pittsburgh Cleveland, Chicago, St. Louis – a dalej, zobaczymy.
Sprawujcie mi się dobrze, to może jakie prezenty się znajdą.
Ja Was bardzo mocno kocham i choć czasu wiele nie mam, jednak piszę dość często. Od Was jeden obszerny list otrzymałem. Wczoraj napisałem do konsula, żeby zatrzymał w N. Y. listy do mnie przychodzące – będę mieć lekturę na drogę powrotną.
Już tylko 13 dni mi zostało do wyjazdu z New Yorku, a już 5 tygodni tu jestem. Od wyjazdu z domu – 7 tyg. upłynęło.
Muszę Was chyba strasznie mocno wyściskać po powrocie. Obecnie tylko listownie ślę Wam z całego serca słodkiego buziaka.
Wasz Stach – Tatuś.
Bardzo wzruszający ten powrót bociana na stare gniazdo... na stare śmieci.
To taka symbolika dla mnie ,mieszkającej poza granicami kraju,taki powrót na stare śmieci...
I jeszcze nawiązując do organizowanego spotkania,niestety nie będzie mnie na nim
Droga Pani - Gościu_ona A. Szkoda, że nie jest Pani w stanie zjawić się na planowanym spotkaniu i odebrać książkę, ale skoro mieszka pani poza Polską, to zrozumiałe. Jest jednak ewentualnie sposób, gdyby Pani chciała dostać tę książkę, to proszę o kontakt mailowy - swój adres mailowy podawałem już wcześniej i wtedy może coś zaradzimy.
Już jena osoba, która też nie jest w stanie uczestniczyć w spotkaniu, otrzymała książkę podając mi swój adres, mailem.
Ta książka autorstwa naszego Dziadka jest już u mych przyjaciół, lub znajomych poza Polską: w USA, Kanadzie, w RPA, w Belgii i Niemczech, a także w wielu miastach w Polsce. Wszystkim tym osobom wysyłałem w/w książkę. Tak więc wysyłka jednej więcej, nie uczyni różnicy.
Zamieściłem kolejny list, tym razem bez wstępu. Natomiast teraz po wstawieniu go i ponownym przeczytaniu, muszę dać małe wyjaśnienie.
Jak widać w tej podróży towarzyszyły Dziadkowi wielkie upały, na które dość często uskarżał się. Ludzie pocili się, lecz nie wszyscy dbali o higienę, tj. mycie się, czy zmianę ubrania. Niestety, do tych mniej dbających o te sprawy zaliczali się czarni mieszkańcy Ameryki.
Staram się rzetelnie, bez cenzury wstawiać te teksty Dziadka i mam nadzieję, że choć niektóre sformułowania w tym liście w stosunku do Murzynów lub Żydów nie są najbardziej właściwe, jakbyśmy dziś powiedzieli, to przed wojną generalnie takie było nastawienie społeczeństw, zarówno w Ameryce, ale też w Europie i Polsce - wyczuwało się do tych społeczeństw, pewnego rodzaju niechęć.
Dziadek z całą pewnością nie był rasistą, a jeśli mówił właśnie trochę z niechęcią o nich, to przede wszystkim ze względów higieniczno-estetycznych.
Dziś też niekoniecznie jesteśmy zachwyceni, gdy w upalny dzień w autobusie, czy tramwaju spocony gość obok nas uniesie rękę, trzymając się poręczy, a w nas nos "bije amoniakiem". :)
Szczęśliwie nie jesteśmy wtedy, ale jakoś trzeba to przeżyć!