Drugim wybitnym duchownym (... a może powinienem napisać pierwszym, najważniejszym) w rodzinie St. Kawińskiego był Błogosławiony ks. prof. Franciszek Rosłaniec , ur. także w Wyśmierzycach – dn. 19.XII.1889 r.
Był ciotecznym bratem St. Kawińskiego, (matką jego była Marianna Rosłaniec
z d. Kawińska, siostra ojca St. Kawińskiego, która zajmowała się też małym Stasiem, po śmierci jego matki).
Po ukończeniu szkoły w Wyśmierzycach podjął naukę w Męskim Gimnazjum w Radomiu, z którego został relegowany jako uczeń piątej klasy za udział w strajku 1905 roku.
Pięciu uczniów relegowanych z radomskiego gimnazjum mając świadectwa ukończenia czwartej klasy zgłosiło się do Seminarium Duchownego w Sandomierzu.
Wśród nich był też Franciszek, który i tu, podobnie jak w radomskiej szkole i tu uczył się wzorowo.
W czerwcu 1911 roku ukończył studia filozoficzno-teologiczne z najwyższą notą „cum nota optima”.
Z powodu zbyt młodego wieku (miał wówczas 22 lata), nie mógł być wyświęcony na kapłana. Władze kościelne postanowiły skierować go na dalsze studia do Rzymu w Uniwersytecie Gregoriańskim, które ukończył w roku 1914 i w dn. 6.VI.1914 r. otrzymał święcenia w bazylice św. Jana na Lateranie.
Po ukończeniu studiów teologicznych w dn. 7.VI.1915 r. otrzymał stopień doktora teologii. Wybuch wojny uniemożliwił mu powrót do Kraju, więc podjął dalsze studia specjalistyczne w Papieskim Instytucie Biblijnym, poznając m.in. tajniki języków
biblijnych: hebrajskiego, aramejskiego, greki, i innych języków starożytnych i nowożytnych, które ukończył w trzy lata uzyskując licencjat nauk biblijnych.
Do Polski wrócił, po uzyskaniu licencjatu z nauk biblijnych w 1920 r. i – decyzją rodzimej diecezji, aż do 1939 r. pracował na Wydziale Teologii Katolickiej Uniwersytetu Warszawskiego.
Na samym początku, jeszcze w 1920 r., uzyskał habilitację z realiów biblijnych i przez 19 lat prowadził zajęcia jako wykładowca: teologii biblijnej, historii egzegezy, archeologii i historii biblijnej.
Stworzył, wraz z innymi biblistami najbardziej dynamiczny ośrodek biblijny w Polsce okresu międzywojennego.
Aktywnie działał w Polskim Towarzystwie Biblijnym w Warszawie, gdzie w latach 1934-1935 był jej sekretarzem.
Współpracował z Sodalicją Młodzieży Akademickiej (wchodzącej w skład Sodalicji Mariańskiej).
Dwukrotnie był dziekanem Wydz. Teologicznego Uniwersytetu Warszawskiego.
Był członkiem Komisji Statutowej w latach 1934-1935 pracującej nad opracowaniem nowego statutu Uniwersytetu Warszawskiego. Piastował również stanowisko zastępcy kuratora Koła Teologicznego Studentów.
Prowadził przez wiele lat publiczne odczyty z biblistyki i ogłaszał popularnonaukowe artykuły w „Przeglądzie Katolickim” i ”Głosie Kapłańskim”.
Był również kapelanem w Przytulisku przy ul. Belwederskiej oraz spowiednikiem przy Zakładzie Wychowawczym dla Sierot przy ul. Brackiej w Warszawie.
Uczestniczył w pracach jezuity ojca Jakuba Wujka nad nowym wydaniem Pisma Świętego.
W 1933 roku Biskup Sandomierski mianował go kanonikiem honorowym Kapituły Katedralnej w Sandomierzu.
Po wybuchu II wojny światowej i upadku Warszawy, w dniu 4.X.1939 r. został aresztowany przez Niemców. Zwolniono go
po 13 dniach przetrzymywania w więzieniu śledczym.
Cztery tygodnie później 12.XI.1939 r. został ponownie aresztowany i więziony m.in. na Pawiaku, skąd 2.V.1940 r. wywieziony został do niemieckiego obozu Sachsenchausen. Po ponad pół roku, 14.XII.1940 r., przewieziono go do obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie Niemcy przetrzymywali tysiące polskich kapłanów. Tam wytatuowano mu numer obozowy: 22687.
Miał opinię kapłana żywej i głębokiej wiary, w niewyobrażalnie trudnych warunkach zachowującego spokój i wierność swemu powołaniu. Przez pewien czas głosił nawet wśród więźniów konferencje biblijne…
W jednym z listów z dn. 18.X.1940 r. pisał:
„W naszym obecnym położeniu powinniśmy co najmniej być w naszych wszystkich cierpieniach i radościach cierpliwi i zadowoleni, powinniśmy z głęboką i żywą wiarą przyjmować wszystko od Boga jako od naszego najwyższego i najlepszego Pana. Często nie wiemy, dlaczego i jak długo musimy cierpieć, ale nawet to daje nam okazję do wykazania dziecięcego zaufania w ojcowską Boską Opatrzność. Wtedy całe nasze życie jest uświęcone wiarą. To właśnie jest dla nas najważniejszym. Nauczyć się żyć i osądzać wszystkie nasze życiowe przypadłości według wiary jest prawdziwą mądrością i całą Ewangelią życia”.
W dniu 14.X.1942 r. w transporcie, z liczną grupą innych więźniów Franciszek prawdopodobnie został wywieziony z obozu w Dachau. Był to jeden z ostatnich takich transportów. Pociągi „transportów inwalidów” wyjeżdżały w kierunku Austrii i zatrzymywały się na stacjach w Matchausen albo w Linzu.
W samochodach dostawczych, które były szczelną komorą gazową, /rury wydechowe skierowane były do wewnątrz/, upakowywano więźniów i po ok. 5 minutach byli zagazowani. Następnie zagazowane zwłoki były palone w krematorium, a prochy rozrzucane po austriackich polach.
Jednak w piśmie z dn. 8.III.1943 r., które to władze obozowe przysłały do Kurii Biskupiej w Sandomierzu, oficjalnie informacje się, że Franciszek zmarł w Dachau dn. 20.XI.1942 r.
Papież św. Jana Pawła II w dniu 13.VI 1999 r. wśród 108 męczenników II wojny światowej, ogłosił księdza Franciszka Rosłańca, błogosławionym.
W Sanktuarium Maryjnym w Kałkowie utworzono Izbę Pamięci ku czci beatyfikowanych męczenników II wojny światowej. Na ścianie eksponowany jest wśród 108 męczenników także portret Franciszka Rosłańca.
W swych rodzinnych Wyśmierzycach
błogosławiony ks. prof. Franciszek Rosłaniec ma swój pomnik , obraz w kościele, nieustający szacunek społeczeństwa i coroczne uroczystości upamiętniające jego postać.
W uznaniu autorytetu, zasług, mądrości i dorobku naukowego ks. prof. Franciszka Rosłańca, na Uniwersytecie Warszawskim wmurowana jest tablica upamiętniająca jego osobę.
O tak! rzeczywiście jest w Kalkowie jedna z komnat poświęconych meczennikom w tym wspomniany bł.Franciszek R.
Witam wszystkich naszych Forumowiczów.
Wczoraj obiecałem, że od poniedziałku zacznę zamieszczać powtórki z twórczości Stanisława Kawińskiego i już mniej więcej wg kolejności jej powstawania.
Dlatego na pierwszy ogień pójdzie nie poezja, lecz listy pisane z Ameryki, jeszcze przed wojną, bo z 1937 roku, podczas sławetnej wyprawy służbowej za Ocean.
By nie zacząć prezentacji poszczególnych listów z Ameryki potrzebne jest pewne wyjaśnienie powodu tej wyprawy, latem 1937 roku.
Takie słowo wstępne, również i do tej części książki, też napisałem.
Za moment dołączę je, a w następnej kolejności będę prezentował już chronologicznie wszystkie listy słane przez Dziadka do swych Ukochanych Kobitek.
Wstęp dot. podróży inż. St. Kawińskiego do Ameryki w 1937 r.
W latach 30. XX w. dzięki rozwojowi Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP) i intensyfikacji prowadzonych prac wiertniczo-wydobywczych gazu ziemnego na Podkarpaciu, pojawiła się szansa wykorzystania tego paliwa energetycznego
w procesach technologicznych w Z.O.
Budowa gazociągu z rejonu Podkarpacia, tj. z Jasła przez Stalową Wolę do Ostrowca, Starachowic oraz Skarżyska dawała szansę hutom i dużym zakładom w tych miastach na stanie się bardziej konkurencyjnymi wobec hut i zakładów przetwórczych Śląska.
Ponieważ w ostrowieckiej hucie nie było dotąd zbyt dużego doświadczenia z zastosowaniem gazu ziemnego w procesach technologicznych, dlatego Zarząd Główny Spółki Zakładów Ostrowieckich urzędujący w Warszawie zdecydował się latem 1937 r. na wysłanie do USA dwóch swych specjalistów: inż. St. Kawińskiego – Głównego Metalurga Z.O. oraz inż. St. Łubieńskiego – kier. Gospodarki Cieplnej tegoż zakładu, którzy mieli zapoznać się z najnowszymi urządzeniami oraz procesami technologicznymi w największych i najnowocześniejszych zakładach przemysłowych i hutach USA, pracującymi w oparciu właśnie o gaz ziemny.
2,5 miesięczna wyprawa do USA prowadziła przez całe największe ośrodki przemysłowe na wschodzie Ameryki, aż po południe.
Szczegółowe raporty z tej zaoceanicznej wyprawy wysyłane sukcesywnie do Zarządu Głównego Z.O. w Warszawie, sporządzane przez inż. St. Kawińskiego, zachowały się do dziś dnia w archiwach Muzeum Regionalnego w Ostrowcu.
Raporty te i sprawozdania ukazują nam nie tylko trasę roboczej podróży, ale też zawierają szczegółowe opisy stosowanych urządzeń, ich budowę, opisy procesów technologicznych itp.
Skrupulatnie gromadzone podczas tej wyprawy plany, projekty i różne szkice oraz prospekty, zostały wykorzystane przez Stanisława Kawińskiego po powrocie do Kraju, przy opracowaniu szczegółowego sprawozdania. Wyprawa ta przyniosła bardzo wymierne efekty w postaci wprowadzenia nowoczesnych rozwiązań w procesach hutniczych w Z.O. efekty jeszcze pod koniec lat 30. XX w.
Oprócz w/w raportów do Zarządu Głównego Spółki Z.O. w W-wie, Stanisław Kawiński pisał regularnie co kilka dni korespondencję prywatną do „Swych Ukochanych Kobitek” – jak nazywał swą żonę i córki.
Po 80 latach i my mamy okazję poznać dziś te zapiski z podróży do USA, w których odkrywamy Jego wielką spostrzegawczość, trafne oceny tamtej rzeczywistości, a także wrażliwą duszę osoby, dla którego Rodzina była jedną z najważniejszych rzeczy w życiu.
Po tylu latach chyba ich autor nie będzie miał nam za złe, że je dziś czytamy – wszak nie ma w nich tam nic intymnego.
Ponadto widnieje na jednym z listów dopisek o treści: „Zachowajcie te moje listy, nie niszczcie – przyjemnie będzie po jakimś czasie poczytać”.
Słowa te tylko przekonują nas, że miał On świadomość, iż w listach swych przekazuje swym najbliższym wiedzę ważną, bardzo pouczającą – jak wyglądał ten inny świat – Ameryka lat 30. XX w., ale też, że kiedyś, po latach, będzie można ją skonfrontować
z istniejącą rzeczywistością.
Janusz Dziewulski
/wnuk autora książki/
Dziś jeszcze przedstawię Wam możliwie skróconą relację z podróży Dziadka do USA w 1937 roku, w oparciu o wspomniane raporty, które wysyłał do Zarządu Głównego Zakładów Ostrowieckich w Warszawie mieszczącego się w Alejach Ujazdowskich. Kopie tych raportów na wniosek inż. Kawińskiego przesyłane były do Z.O. w Ostrowcu.
Dzięki temu, jak już podawałem, kopie raportów tych do dziś znajdują się w archiwach Huty w ostrowieckim Muzeum Historyczno-Archeologicznym w Częstocicach.
Z raportów tych wynika, że podróż do Ameryki zaplanowana była drogą morską i rozpocząć się miała 15 lipca 1937 r. z francuskiego portu La' Hevre.
Nim do tego doszło, delegacja Z.O. pojechała koleją do Niemiec i zatrzymała się na 1 dzień w Düsseldorfie w celu przeprowadzenia rozmów z firmą Schwier i uzyskania od niej listów polecających do firm amerykańskich, z którymi ta firma współpracowała, lub miała swe przedstawicielstwa.
Razem z właścicielem firmy zwiedzano stalownię martenowską firmy Hoesch w Dortmundzie, w której wszystkie piece opalane były węglem koksowym. Przeprowadzono również rozmowy na temat przebudowy pieców Zakładów Ostrowieckich na gaz ziemny.
Opis szczegółowy palników firmy Hoesch inż. Kawiński przesłał do Polski w oddzielnym sprawozdaniu.
Schwier odradzał stanowczo przeróbkę pieców Z.O. nr 1 i nr 2, gdyż przy zwiększeniu komór, kanałów i kominów niewiele zostałoby z pieców.
Proponował natomiast przerobić je generalnie na większe. Według niego, do celów pokojowych wystarczy przeróbka tylko pieca nr 2.
13 lipca delegacja odwiedziła jeszcze firmę Stein i otrzymała papiery okrętowe (koszty podróży wyniosły 9.726,60 franków), a podróż miała się odbyć luksusowym transatlantykiem Champlain, jednym z najnowocześniejszych i najszybszych tego typu statków podróżujących przez Atlantyk do Nowego Jorku.
Następnie delegacja udała się pociągiem do Paryża, gdzie następnego dnia, tj. 14 lipca zwiedziła doroczną wystawę przemysłową w stolicy Francji. Stamtąd inżynierowie Kawiński i Łubieński pojechali do portowego miasta La Havre ok. 200 km na północny-zachód od Paryża, skąd 15 lipca rozpoczęli swą tygodniową podróż przez Ocean do Nowego Jorku.
....
O trasie podróży po Stanach i przebiegu spotkań i rozmów służbowych postaram się relacjonować możliwie równolegle do wstawianej korespondencji prywatnej do zony i córek.
Mam nadzieję, że dzięki takim opisom, sumaryczne wrażenie z tamtej podróży może okazać się jeszcze ciekawsze.
Pozdrawiam wszystkich. Janusz
Witam wszystkich zainteresowanych podróżą służbową inż. Kawińskiego do USA w 1937 r.
Wczoraj wstawiłem zamieszczone w książce moje wprowadzenie do tej podróży. Tak samo jak w książce, tak i tu na Forum uważam, że nim wstawię sama korespondencję, należy się pewne wyjaśnienie i wprowadzenie dlaczego do tej podróży doszło i jaki miała charakter. A więc to wprowadzenie już wczoraj umieściłem tu w tym naszym wątku, ale obiecałem też, że wstawiając zarówno listy prywatne do żony i córek, równolegle będę starał się relacjonować sprawy służbowe załatwiane w trakcie tej wyprawy.
Dziś przygotowując się do takich relacji, po przeczytaniu tamtych prawdziwych raportów (sprawozdań) uznałem, że nie ma sensu, bym je przedstawiał własnymi słowami. Dlatego postanowiłem, że będę je zamieszczał w oryginale równolegle z listami pisanymi prawie w tym samym czasie.
Tak wg mnie będzie ciekawiej i oddawać będzie całą prawdę o tamtej podróży tj. o aspektach zawodowych związanych z wyprawą Dziadka Stanisława za Ocean, ale i chwilach wolnych spędzanych na zwiedzaniu miast i innych atrakcji, ale i czas poświęcony na pisanie listów do najbliższych, dzięki którym o tylu ciekawych rzeczach i my mamy okazję dziś się dowiedzieć.
Za chwilę przedstawię pierwszy z tych raportów pisany z Paryża 14.07.1937 r., tj. na dzień przed wypłynięciem w rejs do Nowego Jorku.
Raporty te mam w wersji skanów, więc by Wam je przedstawić musiałem je przepisać w Wordzie i dopiero wklejać jako post.
Ten pierwszy raport jest gotowy do wstawienia i zaraz to uczynię. Ponieważ następny jest już pisany z Nowego Jorku, więc go zamieszczę po serii listów prywatnych pisanych podczas rejsu na statku do swych najbliższych.
Oczywiście, jeśli uznam za stosowne, zarówno do listów prywatnych, czy służbowych raportów będę "wtrącał swoje trzy grosze".
Stanisław Kawiński Paryż, 14.7.1937.
Zarząd Główny Zakładów Ostrowieckich
Warszawa
Uprzejmie informuję, iż stosownie do programu naszej podróży - w drodze do Paryża zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Düsseldorfie w celu przeprowadzenia rozmów z firmą Schwier i uzyskania od niej listów polecających do firm amerykańskich, z którymi p. Schwier współpracuje. Otóż p. Schwier zaawizował nasz przyjazd 2-m firmom w Pittsburgu: Blaw Knox – Company i Rust Furnace i wyraził nadzieję, że za pośrednictwem tych dwóch firm będziemy mogli szereg interesujących instalacji zobaczyć.
Razem z p.Schwierem zwiedziliśmy stalownię martenowską firmy Hoesch w Dortmundzie, gdzie wszystkie piece, jak małe /30-35 ton/, tak i duże /100-150 ton/ są opalane gazem koksowym, a przy sposobności przeprowadziliśmy rozmowę na temat przebudowy naszych pieców na gaz ziemny.
Wszyscy nasi rozmówcy, /a więc p.Schwier i inżynierowie z Hoesch/ radzili zastosować palniki firmy Hoesch, takie same jak na gaz koksowy, lecz o przekrojach przeliczonych i zmniejszonych odpowiednio do większej kaloryjności gazu ziemnego. Są to dysze po dwie z każdej strony z końcami chłodzonymi wodą , z odpowiednimi urządzeniami dla regulacji dopływu gazu i zmiany jego kierunku oraz dopuszczającymi swobodne rozszerzanie rur. Podobne urządzenie proponował nam Siemens, gdy go zapytywaliśmy o ofertę na przerobkę pieca No.2 na gaz ziemny. Szczegółowy opis podam w moim sprawozdaniu po powrocie.
Wszystkie piece w Dortmundzie pracują z podmuchem powietrza, każdy piec ma własny wentylator; w ten sposób uważają za łatwiejszy dla regulacji płomienia.
Przerobkę naszych pieców No.1 i No.2 pan Schwier stanowczo odradza: komory, kanały i kominy wymagają zwiększenia, a więc mało by pozostało z pieców, a raczej nic; bardziej celowe będzie przerobić je przy sposobności na piece większe , bardziej nowoczesne i bardziej ekonomiczne. Oczywiście dla celów pokojowych wystarczy przeróbka tylko pieca No.2.
Odpowiadając na moje pytanie p.Schwier wyjaśnił, że zasadniczo zajmuje się tylko projektowaniem i budową pieców martenowskich, innych pieców hutniczych sam nie projektuje.
Wczoraj odwiedziliśmy firmę Stein i otrzymaliśmy papiery okrętowe, za które pan Stein w naszej obecności zapłacił 9.726,60 franków, - na tę sumę wystawi rachunek Zakładom Ostrowieckim.
Jutro o 12-ej wyruszamy w dalszą podróż.
We Francji poza wystawą przemysłową żadnych urządzeń nie zwiedzaliśmy z powodu braku czasu.
W drodze mamy omówić z p.Boyer'em, Francuzem, który z nami jedzie, program wspólnego zwiedzania, w zależności od tego ułożymy własny program.
/-/ St.Kawiński
Pan Boyer był Francuzem, który był oddelegowany do pomocy i nawiązania pierwszych kontaktów oraz uczestniczenia w pierwszym etapie zaoceanicznej wyprawy delegacji z Zakładów Ostrowieckich. Tak też było, o czym dowiemy się w korespondencji prywatnej, gdy Dziadek nie raz wspomina o p. Boyer, jak wiele pomagał i tłumaczył im, zwłaszcza w tym pierwszym okresie pobytu w Stanach.
Za chwilę wstawię jeszcze 2 pierwsze listy pisane do swych "Ukochanych Kobitek".
List 1 Atlantyk dn. 16-VII-1937 r.
Moje Kochane Kobity!
Już 16 godzin jesteśmy na morzu. Wczoraj o 4-ej po południu wyjechaliśmy z Havre’ u, o 9-ej zatrzymaliśmy się o parę kilometrów od brzegów Anglii i dowieziono nam, małymi statkami, paru nowych pasażerów.
Objeżdżamy Anglię od południa – jeszcze widać na horyzoncie resztki lądu, to najbardziej na południowy-zachód wysunięta część Anglii. Za parę godzin znikną resztki ziemi i będzie już tylko morze.
A morze jest piękne, można całymi godzinami patrzeć nabiegnące, szumiące i pieniące się fale.
Nie dziwię się marynarzom, że tak kochają swój zawód. Wyjechaliśmy wczoraj z deszczem i wiatrem. Dziś z samego rana wypogodziło się, tylko rzadkie obłoki przepływają po niebie, jednak wietrzno jest, fale rozbijają się na parę metrów w górę. Przecinamy je prostopadle, gdyż wiatr wieje
z Zachodu, więc kołysanie odbywa się wzdłuż statku i nie bardzo daje się odczuwać. Statek ma 2 razy większą pojemność od naszych: Batorego i Piłsudskiego, więc nie łatwo zakołysać nim. Urządzony jest pierwszorzędnie. Luksus wszędzie, atrakcji dużo: kino, bale, tenis stołowy, spacery na pokładzie itp.
Stasia stale pilnuję, żeby fotografował ciekawsze momenty, - niestety, aparat nie jest w stanie oddać wszystkiego, co foto-grafia utrwala, tylko dany moment, - a ważne są: ruch, kolory, ich gra wzajemna, która oddziaływa na mózg i nerwy i wywołuje cały szereg uczuć i myśli.
Taka podróż to ożywia i odmładza,… nie dziwię się ludziom, którzy znużeni życiem – puszczają się w podróż dookoła świata. Tylko gotówka, to topnieje w kieszeni, – mówi się – trudno.
Nie opisuję Wam szczegółów życia okrętowego, bo sądzę, że w ciągu tych 6-ciu dni podróży jeszcze nie raz najdzie na mnie natchnienie i chęć napisania do Was.
Oczywiście dopiero za 2 tyg. otrzymacie ten list, gdyż wrzucę go dopiero w Nowym Jorku. Ostatnią wiadomość o sobie posłałem Wam wczoraj wieczorem z przystanku koło Anglii.
Z Ameryki znowu zacznę słać Wam częste karty, lub listy.
Tymczasem całuję Was mocno wszystkie pięć.
Pani Doktorowej Wardyńskiej- serdeczne pozdrowienia, Władzi - ukłony.
Wyekwipowałem się na drogę dobrze, ani za mało, ani za dużo . Jesionka potrzebna jest, smoking również, reszta - tym bardziej.
Jeszcze raz całuję Was mocno. „Good bye”.
Wasz Stach – Tatuń.
List 2 Atlantyk dn. 18-VII-1937 r.
Moje Ukochane Kobity!
Wczoraj ani jednego słowa nie napisałem, a miałem zamiar pisać co dzień ze statku, a po wylądowaniu w Nowym Jorku, całą pakę zapisanych kart, wysłać Wam.
Statkiem tak rzucało, że ani nic robić, ani jeść nie mogłem, a do głowy jakby kamienie się wciskały i przytłaczały wszelką myśl.
Do jadalni bardzo mało ludzi się zjawiło, w kinie, w salach, w czytelni - wszędzie były pustki, ludzie siedzieli w kabinach i chorowali.
Na ogół względnie szczęśliwie przetrwałem okres burzy i „Łotwy” nie odwiedzałem(*), jednak większą część czasu przetrwałem leżąc.
Dziś trochę uspokoiło się morze i nawet słońce od czasu, do czasu bojaźliwie wyjrzy z za chmur, jednak stale jest wietrzno i statkiem mniej lub więcej kołysze.
Już pełne trzy doby jesteśmy na morzu i przejechaliśmy mniej niż połowę drogi. Wszędzie fale i bałwany. Pierwszego i drugiego dnia, póki bliżej lądu byliśmy, różne ptactwo leciało za statkiem, obecnie
tylko morze i bałwany piany na grzbietach fal dostrzega oko.
Nieco inaczej wyobrażałem sobie życie na statku; zresztą opiszę wam, jakie ono jest:
Otóż pierwszego dnia po wyruszeniu z portu nie obowiązują żadne prawidła. Następnego dnia ustala się już pewien program:
Śniadanie od 8 – 10 rano; jedzenie co kto chce – a więc i zupa i ryby I owoce i jarzyny, befsztyki, sery, wina, zakąski, kawa, mleko, herbata itp. – co kto wybierze.
Po śniadaniu spacery, czytanie, granie w co kto woli,
a pobożniejsi idą do kaplicy wysłuchać mszy świętej, która po angielski, lub po francusku bywa odprawiana. Modlących się dużo jest.
Tu na morzu, wśród potężnego żywiołu inny sens ma modlitwa, tu się uwypukla stosunek człowieka do wszechświata; jego nicość w przestrzeni i czasie, znikomość jego samego i jego czynów: wielkim statkiem ważącym dziesiątki tysięcy ton, pierwsza lepsza fala kołysze jak piórkiem, drgnienie ziemi rozwala w gruzy drapacze nieba, - co tu zresztą gadać – kiedy nie ma o czym.
Dziś już i obiad i śniadanie zjadłem porządnie. Muszę jednak stale uważać, żeby nie zjeść ani za dużo, ani czegoś niepotrzebnego. (**)
Wieczorem ludzie stroją się w smokingi do kolacji, po której idzie się na koncert, a następnie na dancing.
Mój współtowarzysz obtańcowuje Amerykanki i Angielki – lecz o tym, do następnego razu.
Całuję Was mocno moje Kochane Kobitki.
Wasz Stach – Tatuń.
Jeszcze małe wyjaśnienia:
(*) - "Łotwy" nie odwiedzałem - można lepiej wyjaśnić to stwierdzenie mówiąc, że do stolicy Łotwy, czyli "do Rygi nie jechał" :)
Muszę jednak stale uważać, żeby nie zjeść ani za dużo, ani czegoś niepotrzebnego. (**)
(**)Sygnalizuję Wam ten fragment z przedwojennej amerykańskiej wyprawy, by uzmysłowić, że już przed wojną Dziadek Kawiński narzekał na pewne dolegliwości żołądkowe, z którymi się zmagał jeszcze przez wiele lat. Tu w tych prywatnych listach nie raz odnosi się do swej diety, która stara się przestrzegać i wspomina o jakichś ziółkach, w które się zaopatrzył przed tą podróżą.
Potem o tych problemach gastrycznych dowiemy się już w listach i poematach pisanych z sanatorium, gdzie wreszcie Dziadek się wybrał w ramach urlopu w 1946 roku, by poważnie podkurować swe zdrowie, a głownie żołądek.
Witam czytających serdecznie i przypomnę tylko, że wstawiam teraz powtórkowo korespondencję Stanisława Kawińskiego z podróży służbowej do USA, a także dodatkowo nieznane Wam dotąd raporty służbowe wysyłane przez St. Kawińskiego do Zarządu Głównego Z.O. w Warszawie informujące o przebiegu tej roboczej wyprawy za Ocean.
Wczoraj wstawiłem pierwszy raport wysłany jeszcze z lądu, bo z Paryża, nim inżynierowie Kawiński i Łubieński wsiedli na pokład statku Champlain, którym popłynęli do Nowego Jorku. Wstawiłem też 2 pierwsze listy pisane na statku, a które wysłane były dopiero po przypłynięciu do Nowego Jorku. Podróż ta jak wiemy trwała równo tydzień i w tym czasie inż. Kawiński napisał 4 listy prywatne do swej zony i córek. Kolejne dwa, dziś przypomnę.
List nr 3 Atlantyk – Champlain,
dn. 19-VII-1937r.
Moje Kochane Kobity!
Nieprędko jeszcze otrzymacie te moje listy, lecz gdy otrzymacie, dużo będzie lektury.
Od czwartku, jedziemy już piątą dobę. Jeszcze cały wtorek i środę będziemy jechać, (płynąć), - dopiero w czwartek koło godz. 6 – 7 przybędziemy do Nowego Jorku.
Co dzień przesuwają nam zegar o godzinę. Stale jest pochmurno i mgła, słońca prawie nie ma.
Huśtanie nieco zmalało, a wrażliwość stępiła się. Czasem ma się moc, jednak niewiele można zrobić z powodu zmęczenia podróżą.
Trochę grania w ping-pong, to w golfa pokładowego, to w szachy.
Są i tacy co grają w bridge’a. Ja nie gram i nie mam zamiaru.
Trochę spacerujemy, czytamy, a kto ma ochotę,… ten pisze.
Codzień koło południa rozdają nam dziennik pokładowy z najświeższymi wiadomościami radiowymi. Można nawet depeszę wysłać – wyraz kosztuje w przeliczeniu koło złotówki.
Dziś zwiedziliśmy we trzech maszynerię statku – to cała fabryka; Następnie byliśmy na pogawędce u dyżurnego inżyniera.
Wieczorem w wielkiej sali urządzają bale, (dancing), gry towa-rzyskie - koncert itp.
Udział bierze tylko towarzystwo jadące pierwszą klasą.
Inne klasy mają inne miejsce atrakcji. Damy – przeważnie Angielki
i Amerykanki wystrojone mocno - nie powiem - żeby gustownie, lecz krzycząco i bogato.
Dokańczam dn. 20-VII, rano.
Wczoraj ku wieczorowi wjechaliśmy w okolicę Golfstromu – zrobiło się znacznie cieplej, pomimo wiatru.
Dziś rano słońce pokazało się na niebie i widnokrąg znacznie się rozjaśnił. Kołysanie prawie ustało, a jednocześnie kamienie prawie wyleciały z głowy.
Mamy jeszcze 56 godzin jazdy do Nowego Jorku.
Przez 2 dni tam zabawimy, (w N.J.), musimy pokazać się w Konsu- lacie i pozałatwiać parę spraw, a wieczorem w sobotę wyruszamy do Toledo, gdzie od poniedziałku w dn. 26/bm. rozpoczynamy orkę.
Po drodze zatrzymamy się, na parę godzin, przy Niagarze.
Szalone znaczenie ma gruntowna znajomość języków. Po powrocie trzeba będzie poważnie pomyśleć o tej stronie wykształcenia naszych Córuchen.
Ja znacznie poprawiłem znajomość francuskiego. Gazety już prawie swobodnie czytam, lecz gdy mówią prędko, to dużo rzeczy jeszcze nie rozumiem i trudno mi jest wysłowić się należycie. Jednak jakoś tam idzie.
Całuję Was mocno – Stach – Tać.
dn. 20-VII-37r.
Witam ponownie. Myślałem, że wstawię rano zaraz kolejny list z Ameryki, ale telefon mnie wyrwał i musiałem wyjechać i dopiero przed chwilą wróciłem.
Myślałem, że nikt nie zauważy "mego zniknięcia" na pół dnia, ale okazuje się, ze tu jednak ktoś z Was zagląda i chce czytać.
Za moment wstawię kolejny, czyli 4. i zarazem ostatni list pisany na statku w drodze do Nowego Jorku.
Atlantyk, s.s.Champlain, dn.21.08.1937
List nr 4
Moje Kochane Ciamachy!
Jutro wieczorem koło 8 – 9-ej przyjedziemy do N.J. i wrzucę list niniejszy razem z poprzednio napisanymi.
Z N.J. wyślę Wam adres, wg którego macie do mnie listy wysyłać.
Już dwa tygodnie nie wiem co się z Wami dzieje, a jeszcze 6 – 7 tygodni ciężko byłoby mi bez wiadomości o Was pozostać.
Pomimo całego szeregu atrakcji już dość mam podróży. Przez 7 dni skrawka ziemi oko nie widzi. Skąpe wiadomości o niej otrzymujemy z dziennika okrętowego.
Ostatnie dnie mamy szereg atrakcji – przedstawienia: walkę francuską, boks, metch w golfa, lub ping-ponga, a dziś mieliśmy występy Baletu Filadelfijskiego, który jedzie z nami.
Dawno nie widziałem baletu, ale ten był wspaniały;
Dziś jako w ostatni dzień podróży, do kolacji wszyscy byli galowo ubrani, a damy wystrojone i poobnażane, że proszę patrzeć.
Widać, że tu jadą ludzie z gotówką.
Typy są trzech rodzai:
- typowi Anglicy, lub Amerykanie, którzy bardzo mało rozumieją
w innych językach i z którymi przeważnie na migi się rozmawia i mile się uśmiechają,
- następnie Francuzi, którzy stanowią znikomy procent i których prawie się nie zauważa,
- wreszcie typy wschodnie z orlimi nosami – patrząc na nich – widzę Nalewki i przez skórę wyczuwam wrogów. Ci najwięcej rozkoszują się splendorem życia okrętowego.
Taka podróż właśnie pierwszą klasą otwiera oczy na wiele rzeczy. Tryb odżywiania się, już mi trochę obrzydł, a Francuzi zachwycają się.
Muszę szczegółowo wypytać się o każdą potrawę, co oznacza i z czego się składa, i dopiero zamawiam.
Mają zwyczaj do wszystkiego dodawać cebulę , robić ostre, lub bardzo mdłe sosy itp.
Dobrze, że przed wyjazdem podkurowałem się.
W moich kompanach podziw wzbudza moja wstrzemięźliwość.
Pogodę przez całą podróż mamy pochmurną , rzadko przejaśni się niebo na chwilę, a przeważnie wędrują po nim, więcej lub mniej, ciemne obłoki, albo wprost leje.
Przez 2 dni statek mało się kołysał, dziś znowu huśtają nim fale, lecz z boku na bok – chodząc trzeba trzymać się barier, żeby nie upaść. Choroby nie odczuwam.
Nim ten list otrzymacie, to już i Janula nasza wróci i razem będziecie, - lecz gdzie?
Mnie czeka długa i żmudna praca, bo chciałbym jak najwięcej z niej przywieźć, (z tej dalekiej i długiej wyprawy za Ocean).
Podobno w Ameryce – upały. Na morzu nie odczuwamy ich.
Następny list już na lądzie chyba napiszę.
Całuję Was mocno.
Wasz Tateusz – Stach.
Jutro z rana wstawię kolejne listy, ale pisane już z Nowego Jorku. Będzie też kolejny raport przygotowany i wysłany też zaraz po przyjeździe do N.Y.
Na jutro przygotuję więcej wpisów, niż dziś. Będzie więc więcej czytania.
Dziś pozdrawiam i do jutra.
Janusz