Witam wszystkich serdecznie. Dziś będą tylko listy Dziadka do swych Kobitek. Zaczynamy, mam nadzieję, że nie pechowo, bo od listu nr 13 z dn. 20.08.37.
Chicago dn.20-VIII-1937r.
List nr 13.
Moim Najukochańszym znowu kropię list.
Już pełne cztery tygodnie jestem w Ameryce, wczoraj wieczorem, a jeszcze żadnej wiadomości od moich Ukochanych Kobiet nie miałem.
Adres mój podałem Wam w pierwszym liście wysłanym z New Jork’u .
Łubieński już przed 10-ma dniami otrzymał wg tego adresu wiadomość z Warszawy.
Sądzę, że wczoraj statek Piłsudski, który przybył z Polski, może przywiózł pocztę i że jutro otrzymam ją - a z jakim upragnieniem oczekuję jej.
Chicago jest to duże i ładne miasto; Zamieszkaliśmy w najładniejszej dzielnicy, tuż nad brzegiem jeziora. Zwiedziliśmy już 3 duże huty;
Dziś cały dzień zeszedł nam na rozmowach w biurach.
Mieliśmy w niedzielę wyjechać do St. Louis nad Missisipi, lecz niedużo podobno jest tam do zobaczenia, a droga długa i jest 6 godzin jazdy pociągiem. Wobec tego, spędzimy jeszcze kilka dni w Chicago,
a następnie wyjedziemy do Detroit.
Dla Chicago dużą i przyjemną atrakcją jest jezioro Michigan.
Całe dnie klapią się ludzie i plażują, gdyż miasto całe wyciągnięte jest wzdłuż brzegu.
Muszę przyznać, że jednak nie umiem utrzymać porządku i czystości, gdyż moc papierów i wszelkiego śmiecia jest we wszystkich zakamarkach.
W ogóle Amerykanie lubią czystość w domu, hotelu, restauracji;
Nie ma mieszkania bez wanny, prysznica itp., lecz o estetykę mało dbają: dlatego w ich miastach są drapacze imponujące, lecz nie ma pięknej architektury.
Obok domów nowych, moderne – ładnych – są obdrapane;
Najładniejsze place – narożniki pierwszorzędnych ulic służą jako miejsca postoju samochodów – często mocno nieestetycznie wyglądające.
A sztuki piękne: malarstwo kwitnie tylko na twarzach Amerykanek, obrazy mistrzów to bardzo mierne twory.
W muzeach są dobrze wykonane z drzewa modele zwierząt przed-potopowych, niezłe modele fragmentów kościołów, grobowców, statui i innych dzieł europejskich, lecz tworów własnych, które mogłyby przykuć oko, zachwycić – Amerykanie nie mają.
Ich chluba, to drapacze (buldingi), duży rozmach i ich komfort, który utożsamiają ze zwykłą wygodą życia.
Amerykanin lubi wygodę i chętnie robi wszystko, co mu ułatwia jego pracę. W każdym razie są oni zuchy i bardzo przyjemni ludzie.
Całuję Was – Moje Ukochane Kobity bardzo mocno.
Stach – Tatuń.
...i znów nie poprawiłem słowa drapacze - "bulidingi" w zdaniu, a nie buldingi.
Powinno być:
Ich chluba, to drapacze (buildingi), duży rozmach i ich komfort, który utożsamiają ze zwykłą wygodą życia.
Kolejny list nr 14 też jest z Chicago i napisany był 2 dni później. Za moment go wstawiam.
Po obiedzie dołączę jeszcze jeden...
Chicago, dn. 22.08.1937r.
List nr 14.
Od Moich Ukochanych Kobiet, ani jednego listu nie otrzymałem.
Mój adres wysłałem jednocześnie z Łubieńskim zaraz po przybyciu do Nowego Jorku. Już 5-ty tydzień upływa od wysłania listu z adresem. Łubieński już od 12 dni otrzymuje listy z Warszawy, wg adresu podanego z N.J. tj. przez Konsulat.
Nie mogę w żaden sposób objaśnić dlaczego do mnie listy nie przychodzą.
Czy nie doszedł do Was mój list z adresem? …czy go może Władzia przetrzymała w Ostrowcu, a Wy wyjechałyście?
Ja normalnie wysyłam do Was listy co 2 – 3 dni. Z każdego miasta ślę Wam wiadomości.
Już tak długo nie widziałem Was – Moje Złotka, że czasem straszna tęsknota porywa mnie ku Wam.
Na otrzymanie tu wiadomości od Was już straciłem nadzieję.
Jeszcze całe 18 dni mam tu siedzieć – dopiero 8-IX, wieczorem
wyjedziemy Batorym do Kraju.
Całe 10 dni będziemy na morzu i 18-IX przyjedziemy do Gdyni.
W Chicago spędzimy jeszcze kilka dni i wyjedziemy do Detroit, do Forda z wizytą.
Od dwóch dni trochę mniej nam upał dokucza, gdyż wieje chłodny wiatr od jeziora. A dużo potu tu się wylało.
Najgorsze to chodzenie koło martenów ; Temperatura w cieniu dochodziła do 90°f co równa się 33°C (wieczorem)
W Stanach Zjednoczonych temperaturę mierzy się w stopniach Fahrenheita. Korzystając ze wzoru c=5/9x(f-32),
Dziś przy niedzieli i wczoraj w sobotę po południu zwiedzaliśmy miasto i jego wspaniałości.
Jutro z rana znowu mamy zwiedzanie fabryki, a wieczorem jesteśmy zaproszeni na kolację do pewnego redaktora – Polaka. Czas można tu wypełnić. Jednak ja nie lubię szumieć, a mój kompan - … co tu gadać;
Żałuję, że Was tu nie ma ze mną i że wiadomości od Was nie mam.
Na dystans całuję Was mocno, a gdy wrócę, jeszcze mocniej wycałuję.
Wasz Stach – Tatuś.
Obiecałem wstawić dziś jeszcze 3. list po obiedzie. Muszę się śpieszyć, by mi ktoś nie zarzucił, że już prawie pora kolacji, a obiecanego kolejnego listu, jak nie było, tak nie ma. Otóż jest właśnie! wstawiam list nr 15. z dn. 22.08.1937 roku.
Chicago, dn. 22.08.1937r.
List nr 15.
Moje Najukochańsze Panie,
– Kobitki – Córuchny i Wisiuchno!
Przed godziną wysłałem Wam list, a wkrótce potem otrzymuję telefon z naszej poczty hotelowej, że przyszedł list do mnie.
Lecę, rozrywam kopertę i czytam całą literaturę, to jak amerykańskie niedzielne gazety – czytasz i czytasz, a do końca doczytać nie możesz; To pierwsza Wasza epistoła do mnie doszła – szła 12 dni.
Bóg Wam zapłać za obszerne wiadomości.
Bardzo się zmartwiłem chorobą Naszej Mamuchny – każda taka angina, to dla Niej długie tygodnie podgorączkowego stanu.
Dbaj Wisiu o siebie, a Wy Córuchny pilnujcie Mamy i nie pozwalajcie Jej przeziębiać się.
Z tym Soplicowem, to nabrałyście się. To są zdzieracze – nasz ksiądz parę razy stał u nich. Zapomniałem Was uprzedzić, żebyście nie zatrzymywały się w bardzo reklamowanym pensjonacie.
Bardzo jestem zadowolony, że Córuchny takie obszerne i tak pięknie napisane listy przysłały. Odwdzięczę się – jakkolwiek czasu dużo nie mam, bo muszę sążniste listy do Zarządu wysłać.
Chicago – to najpiękniejsze z amerykańskich miast. Położone jest w kształcie podkowy na brzegu jeziora Michigan.
Mieszkamy w największym hotelu świata położonym na bulwarze nadbrzeżnym, miejsce do spacerów wspaniałe – niestety, mało z nich korzystamy.
Tu spotyka się moc Polaków – mówią po polsku fatalnie, lecz uważają się za Polaków.
Moc jest Murzynów, nawet z jednym fotografowałem się na ulicy; Stasia również sfotografowałem.
Z fotografowaniem to jednak marnie jest, bo Staś zawsze zapomina aparat zabrać z domu.
Waszego listu, wysłanego na statek nie otrzymałem i chyba już nie otrzymam, a przez Konsulat, to dobra droga – listy dochodzą.
Straszny mam kłopot z wyszukaniem prezentów dla Was.- Pończochy kupię.
Wczoraj zwiedzałem Muzeum Sztuk Pięknych, a w piątek byłem w Planetarium. Wyjątkowo dobra rzecz – opisać nie zdołam – opowiem po powrocie, a powrotu czekam już z utęsknieniem.
Dziś po obiedzie siedzę w hotelu i piszę sprawozdanie – Staś poszedł do Muzeum Historycznego.
Jutro mamy być na kolacji u niejakiego pana Czarneckiego - redaktora jednego z pism tutejszych.
Dobrze, że upał trochę zmalał, bo ciężko było wytrzymać.
Gdy wrócę, to już chyba jesień będzie.
Amerykanie są b. uprzejmi i porządni, tylko gadać z nimi ciężko: nie znają innych języków oprócz swego.
Całuję Was mocno, mocno.
Wasz Stach - Tatuń
Dziś wstawiłem Wam 3 kolejne listy Dziadka Kawińskiego do swych najbliższych, czyli coś lżejszego kalibru, niż te poprzednie oficjalne służbowe raporty do Zarządu Z.O., pełne fachowych i technicznych określeń, które dla zwykłych czytelników nieznających się na technice, nie muszą być wciągające.
Przez kolejne 3 dni zajmować się będziemy jeszcze tą podróżą ostrowieckich inżynierów do USA, ale raporty będą już tylko symboliczne, a gros wstawianych materiałów stanowić będą prywatne listy Dziadka do swych Kobitek.
Od soboty zacznę prezentować znów poezję Stanisława Kawińskiego, tę najwcześniejszą zachowaną z 1946 r.
A więc, do jutra. Pozdrawiam. - januszko321
Witam wszystkich w środę rano. Tak jak obiecałem kontynuujemy w dalszym ciągu relacje z zaoceanicznej podróży ostrowieckich inżynierów, Kawińskiego i Łubieńskiego. Na początek dziś pójdzie krótszy, niż ostatnie, raport do Zarządu Głównego Z.O. w Warszawie. Wstawiam teraz ten raport ze względu na datę - 24.08. Kolejne listy prywatne do rodziny, które dziś planuje wstawić, Stanisław Kawiński pisał 26 i 28.08, więc raport umieszczam w kolejności, jako pierwszy.
inż. Stanisław Kawiński Chicago, dn. 24.08.1937.
Do Zarządu Głównego Zakładów Ostrowieckich
w Warszawie.
Uprzejmie komunikuję, że w Okręgu Chicago zwiedziliśmy Huty:
1/. Carnegie Illinois Steel Corporation,
2/. Wiskonssin Steel Corp.
3/. Joungstown Sheet & Tube Co.
4/. Republic Steel Corp.
Wszystko to są duże huty, lecz tylko ostatnia, jako nie mająca ani własnych wielkich pieców, ani koksowni – pracuje całkowicie na gazie ziemnym, do którego przystosowała wszystkie swoje piece, a nawet kotły.
Jest to pierwsza z hut, w której spotkałem dodatek ropy do gazu ziemnego pod koniec operacji w piecach martenowskich, co jednak tutejszych inżynierów uważa za bezcelowe.
Konstrukcja pieców nie podobała mi się /8 szt. po 100 ton/. Natomiast dobre wrażenie zrobiły walcownie drutu i mała, których piece opalane są również gazem ziemnym. Sam sposób walcowania i urządzania walcowni SA inne od niemieckich – korzystniejsze pod względem wnikania braków, co przy dużej ilości walcowanych twardych stali jest wprost niezbędne.
Jak na stosunki amerykańskie widzieliśmy bardzo marną gospodarkę przy piecach wgłębnych opalanych gazem ziemnym moc bloków palą, a gdy zauważą pęknięcia podczas pierwszych przejść przez blooming – wyrzucają blok na skład, gdzie acetylenem usuwają pęknięcia i blok idzie z powrotem do studni. Całe stosy takich bloków leżą. –
Carnegie Illinois Steel Corp. – to jedna z najbardziej nowoczesnych stalowni; ma 2 baterie pieców:
pierwsza z 14 szt. po 160 ton.; druga 14 szt. po 100 ton. Wszystkie pracują obecnie na gazie czadnicowym, lecz już kończą przeprowadzanie wewnątrz fabryki rurociągu z gazem ziemnym, na który mają być przystosowane wszystkie marteny, co było przewidziane podczas ich budowy.
Walcownie już pracują na gazie ziemnym.
W Jungstown Sheet & Tube piece pracują na ropie, lecz są przystosowane i do gazu ziemnego.
Wreszcie w Wiskonsin Steel oglądaliśmy piec wysuwanym główkami.
Rose pracujące na mieszaninie gazu koksowego i wielkopiecowego.
Pokazywali wszystko dość chętnie, więc dużo skorzystaliśmy.
Wyszukaliśmy i obejrzeliśmy i parę instalacji kotłowych, pracujących na gazie ziemnym, lecz tylko jedna w fabryce /Republic Steel Corp./, dużo zaś to w wielkich drapaczach, które w podziemiach mają wielkie instalacje do produkowania lodu, zimnego powietrza, pary dla restauracji, ogrzewanie w zimie itp.
Często taki gmach dostarcza wymienione produkty i kilku sąsiednim budynkom.
Odwiedziliśmy tu firmy „Brassert”, Open Hearth Combustion, Askonię, oraz przedstawiciela Rost Furnace. Jutro opuszczamy Chicago i jedziemy obejrzeć fabrykę Granite w St. Louis, Armco w Ashland, Forda w Detroit i dużą Hute w Buffalo. Do wszystkich wymienionych fabryk mamy listy polecające od tutejszych Amerykanów.
/-/ St. Kawiński
Tak jak wspomniałem, na wstępie wstawiłem raport St. Kawińskiego do Zarządu Gł. Z.O., a teraz już pora na dalszą korespondencję do żony i córek.
Na początek list datowany na 26 sierpnia 1937 roku.
Jednaj list pisany był nie 26, a 27.08 w drodze pociągiem ekspresowym z Chicago do St. Louis.
List pisany w ekspresie z Chicago do St. Louis
Stan Missouri nad rz. Missisipi dn. 27.08.1937r.
Moje Ukochane Kobity!
Piszę w czasie jazdy do St. Louis, z Chicago.
.....
Jednak w wagonie „sypiącym” 100 km/h nie można było pisać i pisanie wznowiłem następnego dnia już za rzeką Missisipi w St. Louis, znowu w wagonie, gdyż jadę tu do zakładów hutniczych. Wściekle gorąco jest.
W hotelu, do pokoju dmuchają zimne powietrze, inaczej nie można by wytrzymać. Wszędzie są zbiorniki z wodą lodową do picia.
Już przeziębiłem gardło. Żołądek też już odczuwa restauracyjne potrawy, którymi już 7 tygodni opycham go.
Dziś pierwszy raz w tym murzyńskim mieście jadłem kaszę manną na śniadanie.
Widoki z wagonu są tak ładne, że przerywam pisanie i patrzę…
Dokańczam znowu w hotelu. Takie wściekłe gorąco, pot strumieniami się leje.
Postanowiłem podkurować się i nie piję więcej zimnej wody z lodem.
Gdy mi dokucza pragnienie, to trzymam wodę w ustach i po kropelce łykam. W czasie obiadu wypiłem 5 filiżanek gorącej herbaty z sokiem pomarańczowym, ku zgrozie Amerykan, którzy tylko lód uznają.
A postanowiłem rozgrzać żołądek, bo zbyt dużo raczyłem go i zimną woda.
Obecnie siedzę w swym pokoju i piszę – tu mam przynajmniej dobrą temperaturę, bo koło pułapu wdmuchują zimne powietrze i mogę regulować sam jego ilość. Jest to tak zwany „air conditioned”, czytaj: er kondysz’n - takie zimne powietrze bywa w restauracjach, na kolejach, w wielu sklepach – inaczej roztopić się można.
Missisipi ładna rzeka, lecz brudną ma wodę i koło miasta, brzegi zawalone są gratami z powodu wyładunku okrętów.
Na obiad zjadłem rybkę z tej pięknej rzeki.
Nie spodziewałem się, że taka moc jest Murzynów w Ameryce.
Chodzi to bractwo i żuje gumę, co powoduje b. nieprzyjemny zapach . Gdy piękność murzyńska w białej sukni , przez którą czarna skóra prześwituje – wchodzi do wagonu, to trzeba uciekać, lub nie pozwalać siadać w pobliżu.
Nie wiem dlaczego, ale nie lubię Murzynów. A zajmują oni wszystkie stanowiska: tragarzy na kolejach, subiektów w lepszych restauracjach, czyścibutów, często woźnych itp. Amerykanie nie lubią ich, jak my Żydów.
St. Louis to ładne miasto, lecz tylko w centrum, przedmieścia to budy. Parę lat temu trochę ucierpiała ta część od powodzi.
Już załatwiłem oględziny w tutejszych zakładach i wracam dziś wieczorem ku wschodowi, tylko jeszcze zastanawiam się, w którą stronę jechać. Trzeba jechać trochę na południowy – wschód do Cincinnati, a potem do Detroit, tylko to bardzo uciążliwa podroż, więc współtowarzysz namawia, żeby jechać prosto do Detroit...
Zobaczę – gdy odpocznę.
Niech nasze uczone przyszykują na mapie i pokażą Mamie, którędy jadę: New York, Buffalo, (Niagara), Toledo, Detroit, Pittsburgh Cleveland, Chicago, St. Louis – a dalej, zobaczymy.
Sprawujcie mi się dobrze, to może jakie prezenty się znajdą.
Ja Was bardzo mocno kocham i choć czasu wiele nie mam, jednak piszę dość często. Od Was jeden obszerny list otrzymałem. Wczoraj napisałem do konsula, żeby zatrzymał w N. Y. listy do mnie przychodzące – będę mieć lekturę na drogę.
Już tylko 13 dni mi zostało do wyjazdu z New Yorku, a już 5 tygodni tu jestem. Od wyjazdu z domu – 7 tyg. upłynęło.
Muszę Was chyba strasznie mocno wyściskać po powrocie. Obecnie tylko listownie ślę Wam z całego serca słodkiego buziaka.
Wasz Stach – Tatuś.
Zastanawiam się, czy wstawiać kolejny list, bo od 4 godzin poprzedni tkwi w poczekalni. Chyba cenzor przed 13:00 poszedł na obiad, a potem uciął sobie wydłużoną drzemkę, aż do teraz ??? ;)
Mimo wszystko obiecałem dziś kolejny list Dziadka z Ameryki, więc go załączam.
.....................................................
Poprzedni list w południe był listem nr 16., a ten nr 17.
Detroit, dn. 28-VIII-1937r.
Moje Najukochańsze – Wisiuchno i Córuchny!
Dziś straszny kawał drogi przejechaliśmy. Od 8-ej rano
do 9-ej wieczorem pośpiesznym pociągiem, z St. Louis nad Missisipi, do Detroit – siedziby Forda.
Początkowo mieliśmy zamiar jechać w inną stronę, lecz piekielny upał i zmęczenie zmusiły nas do kierowania się bardziej ku północy.
Musielibyśmy w innym kierunku jechać przez 2 noce, a tak jechaliśmy przez dzień, więc mogliśmy obserwować krajobraz.
W ogóle wolę tu w dzień podróżować. Wagony są wygodne, lecz inne niż u nas – tu nie ma klas. Wszystkie miejsca są miękkie i jednakowe, no i zawsze jedzie się twarzą naprzód, gdyż ławki przekręcają się.
Wagony jedynie dzielą się na Pulmany i Kocze. W ostatnich są tylko siedzące miejsca, a w Pulmanach można spać.
Zawsze w wagonach jest zimne powietrze, (air conditioned), bez którego trudno byłoby wytrzymać.
Oprócz tego, w każdym wagonie jest dosyć wody z lodem do picia,
a w „pewnych miejscach”, papier, mydło, ręczniki i wszystko co potrzeba.
Najmniej mi się podobają restauracyjne przedziały, a właściwie obsługa murzyńska – grzeczni są i dobrze obsługują, lecz czegoś im brakuje.
Nad brzegami Missisipi tylko dobę spędziłem. Wysłałem z St. Louis listy do Rożek i do Liśnika. Wysłałem też list do Buńci, ale muszę Jej jeszcze kartę wysłać.
Od Was dopiero jeden list otrzymałem, drugiego oczekuję z dnia na dzień.
Właściwie czas prędko umyka, lecz mnie się wciąż zdaje, że Was już całe wieki nie widziałem. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej tęsknota ku Wam Moje Złotka mnie porywa.
Janeczka, która przez 4 tygodnie była oderwana od rodziny – sądzę – doskonale rozumie uczucie tęsknoty.
Gdyby mi drugi raz wypadło na tak długo wyjechać, to chyba i Was bym zabrał. Z Wami to chętnie na stałe zamieszkałbym w Ameryce.
Tu są inni ludzie i inne stosunki. Tu psiakrew nie robią przykrości
z premedytacją podczas dekorowania krzyżem. Gdy pomyślę o tych rzeczach to … - splunąć muszę.
Obecnie już stale będziemy zbliżać się ku brzegowi, tj. ku Nowemu Jorkowi.
W Detroit parę dni spędzimy, 4 – 5 dni.
Dni już liczę; po każdej przespanej nocy cieszę się, że już o jeden dzień bliżej Was jestem. Strasznie mocno ja Was – Moje Przyjemne Kobity – ukochałem, tylko dlatego tak rwie się dusza ku Wam.
Od jutra za 3 tygodnie będziemy w Gdyni – w sobotę dn. 18-IX.
Czeka nas 10 dni jazdy morzem, w tym 9 dni bez oglądania lądu.
Batory to, nie olbrzym – kołysanie będzie duże.
Dziwne uczucie jest podczas takiego kołysania: coś przyciska mózg do czaszki, to znów leci on na dół a pod czaszką robi się pustka.
Szybka jada windami w tutejszych drapaczach wywołuje to samo
uczucie.
Z Gdyni, po wylądowaniu prawdopodobnie zadepeszuję do Was,
a w niedzielę dn. 19-IX, zatelefonuję z Warszawy.
Sadzę, że do Ostrowca nie uda mi się dostać wcześniej, jak 20-go wieczorem, gdyż muszę jeszcze pokazać się doktorowi.
Dziś trochę lepiej się czuję, bo przez 2 dni straszną selekcję potraw przeprowadziłem. Kto ma takie Kochane i takie Miłe Kobity, musi dbać o swe zdrowie.
Nie wysyłam listów ani kart do znajomych, bo nie bardzo mi czas pozwala.
Kłaniajcie się Pani Doktorowej i jej Kuzynkom.
Detroit to miasto trochę większe od Warszawy. Ceny tu są nieduże, np. kupiłem 2 koszule za 3 dolary, cà. 16 zł., to w Warszawie za jedną taka trzeba więcej zapłacić. Biżuteria tylko tu jest droga. Zresztą nie wygadam się, ale coś z prezentów przywiezie się.
Całuję Was Moje Najukochańsze mocno.
Wasz Stach – Tatuń.
Zacząłem zastanawiać się, czy wstawiać dalej te raporty i listy, bo widzę, że wątek jakby zamarł. Widać sprawy techniczne i fachowe związane z głównym celem amerykańskiej podróży nie bardzo interesują Forumowiczów - inaczej niż to było z korespondencją prywatną Stanisława Kawińskiego.
Jednak doszedłem do wniosku, że już i tak prawie 90% tych wszystkich relacji mamy za sobą, więc dokończę wstawiać jeszcze te pozostałe, by nie zostawić tematu niedokończonego.
Jutro i w piątek będzie jeszcze podobna porcja, jak dziś i na tym będzie koniec tej tematyki.
Życzę dobrej nocy.
januszko321
Witam wszystkich w czwartek, 26.08.2017 r. Dziś wstawię podobną porcję relacji z Ameryki, jak wczoraj, tzn. jeden raport i dwa listy. Jutro zakończę prezentację tej zaoceanicznej podróży inżynierów Kawińskiego i Łubieńskiego do Ameryki w 1937 r.
Na początek wstawiam raport, jako że jest pisany 26.08.37, potem będą listy prywatne do żony i córek datowane na 28.08 i 29.08.
Zaczynam od raporty: