oczywiście zaczynam od raportu :)
Oto on:
inż. Stanisław Kawiński
St.Louis, dn. 26.8.1037
Zarząd Główny Zakładów Ostrowieckich
Warszawa, Aleje Ujazdowskie 51.
W dalszym ciągu uprzejmie komunikuję, że chicagowskie huty pod względem organizacji pracy w stalowniach oraz konstrukcji pieców stoją wyżej od widzianych w innych okręgach.
Samo rozplanowanie stalowni – standartowe dla tutejszych hut – jest tak pomyślane, że nie wymaga dużej ilości suwnic, a w pracy jedna drugiej nie przeszkadza i przy względnie małej ilości suwnic nie ma zatrzymania ani w sadzeniu, ani w rozlewaniu stali. Np. w Hucie Carnegie Illinois Steel Corporation na 14 pieców po 160 ton, z których stale minimum 12 szt. jest czynnych i dają wytopy od 10-12 godz., jest wszystkiego 4 suwnice wsadowe i te nie mają co robić i 4 suwnice na hali rozlewniczej i tam również nie ma zatoru.
Piece szmelcowe są oddzielnie umieszczone; złom, a tam , gdzie nie mają płynnej surówki i zimna surówka już naładowana do koryt na wózkach są podawane na pomost tuż przy piecu. Suwnica wsadowa zaczepia koryto, wpycha do pieca, przewraca wyciąga i stawia na wózku.
Gdy zaczepi za następne koryto i przesuwa do klapy – cały rząd wózków jednocześnie przesuwa się; a więc suwnice wsadowe mają bardzo proste czynności: nie muszą odwozić każdego koryta na miejsce, jeździć po hali stale kręcąc się, co powoduje dużą stratę czasu.
Praca w hali rozlewniczej jest uproszczona z powodu lania dużych bloków i bez murowania kanałów. Wszystko leją z góry nawet handlowe żelazo. Kokile stoją na wózkach dla żelaza zwykłe, dla stali z nadlewami i po odlaniu parowóz zabiera cały sznur wózków na skład bloków lub do studni grzewczych. W tym wypadku niepotrzebne są w hali rozlewniczej lekkie suwnice.
W niektórych hutach duże wytopy rozlewają w duże kadzie rozwidlonym korytem /Edgewater/, lecz przeważnie całą szarżę /160 ton/ leją do jednej kadzi. Cegłę kadziową do połowy wysokości od dna biorą 5”, a tylko górną 3”; cegłę samą /kadziową/ pierwszorzędną, lecz nie składem chemicznym, a dobrym wykonaniem.
Samo prowadzenie wytopu jest nieco inne niż u nas.
Tu szlaki nie ciągną, ale robią jej bardzo dużo – dużo kamienia dają 12-14%.
Zadania stalownie często otrzymują trudniejsze od naszych.
Na wszystkie stale podlegające obróbce termicznej jest zadawana wielkość ziarna i właśnie hartownie wymagają przeważnie drobnego ziarna N 5-7, lub 6-8.
Każdy szef stalowni uważa, za największą tajemnicę umiejętność trafienia na wymaganą wielkość ziarna. Oczywiście jest to tylko kwestia paru prób.
O walcowniach ogólne uwagi podam w następnym liście.
Dziś zwiedziliśmy Hutę „Granit City Steel Co”. Jest to jedna z mniejszych hut, bo tylko 30.000 ton miesięcznie produkuje stali. –
/-/ St. Kawiński
Przechodzimy teraz do korespondencji prywatnej Stanisława Kawińskiego. Na dzisiejszy dzień przewidziałem 2 dość obszerne listy i przedstawię je w kolejności, jak powstawały.
1. list składa się jakby z dwóch listów - a więc, zaczynamy od cz.1:
Detroit, dn 29-VIII-1937r.
Moim bardzo Kochanym Kobietom, ślę drugi list
z Detroit. Tu zostaliśmy wciągnięci pierwszego dnia w wir życia tutejszej Polonii – inżynierów.
Wczoraj byliśmy na „lunch’u” w jednym polskim domu, na kolacji w drugim, a wieczorem pokazali nam klub polski i obwieźli samochodem po mieście.
Jutro na kolację znowu do polskiego domu jesteśmy zaproszeni.
Dziś niedziela – cały dzień spędziliśmy wg zwyczaju amerykańskiego, tzn. za miastem.
Z samego rana pojechaliśmy na wyspę na jeziorze – b. ładna.
Tutejsi patrioci nazywają ją najładniejszą na świecie; ja tego nie powiedziałbym, ale przyznać muszę, że ładna jest.
Następnie pojechaliśmy oglądać farmę, tj. gospodarstwo wsiowe, a po drodze z zewnątrz pooglądaliśmy fabryki budowy samochodów.
Wreszcie po obiedzie, który zjedliśmy w wiejskiej restauracji, pojechaliśmy nad jezioro do znajomych już Polaków, poprzyglądać się niedzielnemu spędzaniu czasu przez Amerykan.
Powrót wieczorem do domu – to sznury samochodów – tysiące spieszących do domu.
Amerykanin ma inny stosunek do miasta od Europejczyka; tu w środku są tylko biura, sklepy, hotele itp. Mieszkania to jednomieszkaniowe domki na przedmieściach, w rodzaju Żoliborza, tylko nieco inaczej budowane – z ogródkami, zielenią itp.
Już w sobotę nastrój jest na półświąteczny; w fabrykach w soboty, mało pracują.
W niedzielę czas Amerykanin nie spędza ani w domu, ani w mieście – jedzie na wieś, (mówię o letniej porze). Jadą przeważnie nad rzeki, nad jeziora, których tu jest moc itp. Szukają chłodu i odpoczynku – rozrywki po codziennej, a raczej całotygodniowej pracy.
Mają samochody, więc jazda daleko po 50 – 100 km , to normalność. My dziś zrobiliśmy większy kawał drogi, niż z Ostrowca do Warszawy.
Amerykanie prowadzą inny tryb życia, niż my. Przede wszystkim nawet zamożne domy nie mają służących, (nie mówię oczywiście o tej „Society”, która rządzi forsą Ameryki – mówię o rodzinach inżynierów i urzędników, nawet na wysokich stanowiskach.
Śniadanie – breakfast – po francusku: le petit-dejeuner i coś do przegryzienia, Lunch – o godz. 12-ej, każdy zjada tam, gdzie pracuje - w Cafeterii lub Restauracji – które są w każdym gmachu i każdej fabryce, hotelu itp., i które o godz. 12-ej zapełniają się pracującym ludem. Taki lunch przeważnie jest lekki i spać się po nim nie chce.
Ja już 7 tygodni podróżuję i już zapomniałem, co znaczy położyć się w dzień po jedzeniu.
Kolacja trwa od godz. 6-ej do 8-ej lub później. Jest to właściwie obiad „Dinner”.
Ten zjada się w domu i znowu lekki, przeważnie owoce, sałatki – jedno danie ciepłe, lub gorące – wszystko zrobione na maszynce gazowej. Posiłek ten robi sama Pani domu.
Pranie – maszynowe;
Zamiatanie – sprzątanie to robota rzadka, gdyż kurzu nie ma i robią dzieci razem z rodzicami.
Noszenie węgla, rąbanie drewna – odpada, (nie ma).
Mieszkania, a kilka widziałem – ładne i dobrze urządzone – wygodne, lecz koło domów mogłoby być ładniej.
W ogóle tu wszystko robi się dla wygody i dla gotówki, chociaż skąpi Amerykanie wcale nie są; a dzieci zaprawiają do praktycznego życia od najmłodszych lat.
Jest to dzielny i dobry naród. Zresztą dużo jeszcze mógłbym różnych szczegółów opisywać.
Kończę jednak. Nim do rak Waszych dojdzie ten list, ja już będę na morzu.
Całuję Was mocno. Wasz Stach – Tatuń.
...żeby nie odwlekać cz.2 na potem, bo utknie jak wczoraj w poczekalni, wstawię zaraz, za moment, by była ciągłość w czytaniu.
oto cd.
Detroit, 29-VIII-1937r.
cd. listu nr 18 (3 kartka listowa),
Nastrój mam literacki, więc przed zaklejeniem koperty, jeszcze jeden arkusik zasmaruję.
Otóż w niedzielę normalnie pani Amerykanka nie gotuje nic w domu na kolację, chyba najwyżej kawę, lub herbatę.
Przeważnie po powrocie z zamiejskiej wycieczki idą do restauracji na kolację. Ten zwyczaj i w Europie Zachodniej już się rozpowszechnia.
Kryzys tj. zastój w przemyśle już nie istnieje; tu pracę mają wszyscy za wyjątkiem staruszków.
Prosperity, tj. dobrobyt jest tu powszechny. Choć ostatnio starsi narzekają na młodsze pokolenie, że dużo gotówki wydaje, to jednak ciułanie grosza, a raczej dolarów jest i znowu ludzie w bankach lokują.
Kryzys bankowy Roosevelt bardzo umiejętnie rozwiązał i obecnie jest większe zaufanie do banków wśród społeczeństwa, niż dawniej.
Otóż istnieje korporacja mająca kredyt państwowy, która kontroluje działalność banków, ale za to, daje gwarancje wszystkim wkładowiczom, że gotówkę ulokowaną w każdej chwili, nawet w razie krachu banku, otrzymają – do 5000 dol. gwarantują 100%, a wyżej nieco mniej. W każdym razie gotówka jest tu pewnai funkcjonowanie banków wznowiono.
Tu w ogóle bardzo praktycznie rozwiązują każde zagadnienie gospodarcze, polityczne, życiowe.
Wszyscy kto zna Europę, boleje nad jej losem.
Detroit podoba mi się bardzo.
Jutro zwiedzamy Forda od samego rana. Już nam wyznaczyli przewodnika i obiecali wszystko pokazać, co tylko interesować nas będzie; we wtorek inne fabryki do oglądania, a w środę demonstrowanie pewnego wynalazku hutniczego, rozmowy i wieczorem jazda dalej – bliżej Pociech Moich Słodkich.
Każde zbliżanie się do brzegu – to radość dla mego serca.
A jeszcze tyle jazdy i tyle dni rozłąki!
Jednak do góry uszy! Za chwilę jeszcze kropnę list do Państwa Żarnowskich i do Buńci Kartę.
Żydów to tu również nie lubią, lecz za groźniejsze niebezpieczeństwo uważają czarnych.
Gdy wrócę musimy pomyśleć o językach, bo koniecznie chciałbym taką wakacyjną wycieczkę, na cały miesiąc, urządzić zagranicą – zabrać Was wszystkie trzy.
Wasz Stach – Tać.
Witam naszych Forumowiczów. Na dzisiejsze popołudnie mam dla Was jeszcze kolejny list Dziadka Stanisława zza Wielkiej Wody do swych Kobitek. Będzie to jeszcze jeden list pisany z Detroit. List ma datę 29 sierpnia 1937 r i ma nr 19.
Detroit, dn. 31-VIII-1937r.
List nr 19.
Wszystkie Moje Trzy Najukochańsze Kobitki !!!
Gdy siadam przy biurku, to zaraz przychodzi mi ochota kropnąć do Was list. Dużo tematów jeszcze mam do opowiedzenia.
Strasznie pracowicie spędzamy czas w Detroit.
(Nie lubię pisać ołówkiem i biorę pióro).
Wczoraj cały dzień zwiedzaliśmy Forda i obiad w tamtejszej jadłodajni zjedliśmy; bardzo chętnie wszystko nam pokazali.
Miałem do nich list od pewnego Amerykanina – inżyniera, którego poznałem w Chicago.
Tam jest wzór zautomatyzowania wszelkiej pracy i wzór czystości i porządku – takiego wrażenia żadna inna fabryka nie zrobiła na mnie.
Po powrocie do domu, tzn. do hotelu i przebraniu się, pojechaliśmy na proszony obiad – pierwszy raz spróbowałem ślimaczki, tylko z cytrynką.
Dziś w restauracji już na swoje zamówienie też zjadłem ślimaki.
Czuję się już znowu dobrze, tylko dnie zbyt często liczę.
Wieczór spędziliśmy przyjemnie. Nawet proponowano mi bridge’a, ale od wyjazdu z domu nie brałem kart do reki, więc i obecnie nie dałem się skusić.
Dziś oraliśmy do godz. 5-ej rano, a po powrocie, przebraniu się itp., pojechaliśmy wieczorem na wyspę, lecz taki tłok samochodów i ludzi, że musieliśmy wrócić; trochę powłóczyliśmy się po mieście i wróciliśmy do hotelu, gdzie kropię teraz ten list.
Detroit jest ładniejsze od Chicago, więc z przyjemnością spaceruje się; a chodzi się wieczorem bez czapki i marynarki, a o kamizelkach zapomniałem już jak wyglądają.
Wracam do ogólnych tematów:
- O samochodach jeszcze słów parę – otóż każdy dom ma swój samochód, (tj. rodzina), nawet biedny robociarz – choć ten przeważnie kupuje używany. W dnie powszednie jeździ nim przeważnie jedna, lub dwie osoby, a w niedzielę, lub święto, albo po pracy wieczorem, jedzie cała rodzina.
Bierze mnie ochota zafundować i naszym Córulom, tylko muszą się z Matuszką poradzić.
Tu w Ameryce mają prawdziwy kłopot z tą masą samochodów – nie mają gdzie stać, a w święta na szosach straszny tłok.
- Druga sprawa, którą uzupełnię, to kuchnia amerykańska. Oryginalna jest i zdrowa, a z biegiem czasu poznaje się takie prawdy, których nie podejrzewało się. Np. tu nic nie smażą, ani nie gotują na maśle, tak w prywatnych domach, jak i w restauracjach.
Masło podają do stołu zawsze jako bezpłatny dodatek w dowolnej ilości, świeże, nierozpuszczone – uważają, że to jest najlepsza jego postać.
Oprócz tego do wszystkiego proponują śmietankę: do kaszy, do kawy, do herbaty itp. Produkty te mają: zawsze pierwszorzędne, zawsze świeże, lub na lodzie przechowane.
Również pierwszorzędne jest mleko – do którego początkowo nieufnie się odnosiłem, a obecnie zmieniłem zdanie.
Nie wolno jednak sprzedawać mleka innego tylko pasteryzowane i takie się pije – dużo ludzie piją.
Smażą wszystko jak najchętniej na smalcach, margarynach itp. Jednak przeważnie korzystają z konserw, tylko odgrzewają je na parze.
Zresztą dość o kuchni; dodam tylko, że bardzo dużo ryby tu zjadam, a jest taka dobra, że nie obrzydła mi.
- Teraz o windach, które spełniają tu rolę nie lada, a których jeszcze nie opisałem. Otóż tu nie chodzi się po schodach i często nie wiadomo, gdzie się znajdują, tak dyskretnie są ukryte.
Poruszanie się w każdym hotelu, drapaczu, to windy. Wind jest po kilka a nawet po kilkanaście obok : np. 5, 6, 10 a w Stevens (w Chicago) było ich 14 sztuk.
Część wind obsługuje normalnie dolne piętra, np. do 15-go, a inna część obsługuje tak zwane expresy – górne.
W dużych gmachach, szczególnie w Nowym Jorku jazda windą, to galopada – mniej niż sekunda na piętro.
Obsługują windy chłopcy, lub młode panienki. Chłopcy z zacięciem spełniają swój urząd. Zawsze chętnie pędzi w górę i nudzi się, gdy nie ma pasażerów. Im młodszy, a zuchwalszy, tym chętniej i odważniej jeździ.
Inny jest stosunek windziarek do pracy. Te szybciej się męczą ciągłym przekręcaniem korby, otwieraniem i zamykaniem drzwi, oraz głośnym wykrzykiwaniem np. „up”, „down”-„please”, (w górę, w dół – proszę ).
Już w parę godzin po rozpoczęciu pracy, taka windziarka ma minę znudzoną.
Zawodu swego nie lubi, a raczej nie entuzjazmuje się nim, jak chłopak. Jeździ, bo musi, bo to jej wypada. Chętnie korzysta, gdy nie ma pasażerów i wychodzi z windy, oprze się o ścianę i gapi się na pasażerów, których zawsze jest pełno w hallach. Gdy pasażer kieruje się do jej windy – śle im błagalne spojrzenie, żeby korzystali z usług jej sąsiadki,
a jej pozwolił jeszcze się pogapić.
Jest jeszcze jeden typ windziarza, to ludzie starsi – stateczni, taki windziarz nigdy się nie spieszy, stara się jechać, gdy jest kilku pasażerów, podczas jazdy nigdy nie stoi, jak smarkacz, lecz siedzi na ławeczce – siedzonku, które mu przysługuje (nie wszystkie windy mają te siedzonka).
O pasażerach windy mniej się da powiedzieć – ci są milczący;
Każdy wchodząc, wymienia tylko nr pietra i wyraz, proszę. Jest zwyczaj windziarzy, że gdy w windzie jest kobieta, (nie windziarka a pasażerka), to wszyscy mężczyźni zdejmują czapki, ale tylko w windach hotelowych natomiast w windach biurowych, sklepowych itp. zwyczaj ten nie obowiązuje. To się nazywa odróżnianiem obyczajów biurowych, od towarzyskich.
Jutro wieczorem już opuścimy Detroit. Pojedziemy a raczej popłyniemy statkiem do Cleveland na jeden dzień, a następnie do Buffalo.
Od jutra za tydzień, wyruszamy w drogę do Kraju.
Ja cieszę się, że już prędko znowu zobaczę Moje Słodkie Kobitki – wszystkie trzy. Ile to ja listów Wam nasmarowałem i nasmaruję.
Macie bardziej szczegółowe sprawozdania, niż Zarząd o fabrykach.
Całuję Was bardzo mocno.
Władzi, ukłony.
Wasz Stach – Tatuś.
31-VIII-37r.
Przepraszam za podanie na wstępie błędnej daty napisania tego listu. Oczywiście datę 29.08 miał poprzedni list nr 18, zaś ten najnowszy, popołudniowy o nr 19., ma datę 31.08 !!! Sorry.
Dobry wieczór wszystkim!
Jutro przedstawię Wam ostatnią odsłonę przedwojennej, amerykańskiej podróży mego Dziadka - inż. Stanisława Kawińskiego. Wstawię ostatni dostępny raport z USA z 2.09.1937 r., a także 2 ostatnie już przedstawiane listy do najbliższych w połowie grudnia 2016 r.
Nie wiem, jak wiele osób było zainteresowanych zwłaszcza tymi raportami, ale obawiam się, że prezentacja ich nie była strzałem w "10".
O ile poezja, a także ta prywatna korespondencja budziła pewne zainteresowanie, to próba zainteresowania Forumowiczów także tymi raportami, jako czyś nowym, nieznanym jeszcze muszę uznać za porażkę.
Jutro zakończymy ten pewien rozdział związany z podróżą ostrowieckich inżynierów do przedwojennej Ameryki na tym Forum i pewnie już więcej do tego wracać nie będę.
To chyba wszystko, co chciałem jeszcze powiedzieć. Dobranoc.
januszko321
Witam wszystkich czytających ten wątek, w piątek - 27.01.2017 r.
Tak jak zapowiadałem wczoraj, dziś zakończę prezentację przedwojennych raportów słanych przez inż. Stanisława Kawińskiego do Zarządu Głównego Zakładów Ostrowieckich w Warszawie, kreślących ogólny przebieg wyprawy roboczej po hutach i innych dużych zakładach wykorzystujących gaz ziemny w procesach technologicznych.
Przedstawiany dziś raport datowany jest na 2 wrześnie 1937 r. i jest to ostatni raport jaki był wysłany ze Stanów do Warszawy.
Stanisław Kawiński Cleveland, dn. 2/9.1937r.
Zarząd Główny Zakładów Ostrowieckich
Warszawa.
Uprzejmie komunikuję, że przez przedstawicielstwo linia Gdynia – Ameryka w N.Y. zostaliśmy zawiadomieni o opłaceniu przez W. Panów kosztu naszego przejazdu do Gdyni.
Wyjedziemy statkiem BATORY w dn. 8.9. wieczorem, a do Gdyni przybędziemy 18.9.-
Oprócz podanych w poprzednich listach zakładów, zwiedziliśmy w Detroit dodatkowo:
- Zakłady FORDA,
- Zakłady PACKARDA,
- Fabrykę wyrobu osi i całych zespołów osiowych do samochodów – w firmie TIMKEN /The Timken Detroit Axle Co/ oraz
- Laboratorium Smitha i jego piece do przerobu niskoprocentowych rud bezpośrednio na żelazo gąbczaste.
FORDA pokazali nam szczegółowo, dali do dyspozycji oddzielnego przewodnika /bez wycieczki grupowej/ na cały dzień.
Znaczną część czasu spędziliśmy w stalowni /9 pieców po 100 ton/, kuźni i odlewni.
Ten zakład sposobem organizacji , metodami pracy i porządkiem wewnętrznym znacznie się różni od wszystkich innych widzianych przez nas.
U PACKARDA zmieniają akurat model i dlatego większa część warsztatów jest nieczynna; pokazali nam tylko odlewnię nieczynną oraz obróbkę termiczną urządzoną świeżo.
Wszystkie piece mają opalane gazem ziemnym, który i dla cementacji stosują. Termiczną obróbkę i cementację części samochodowych oglądaliśmy i u Timkena;
Każda inna metodę stosuje i wielu wypadkach obserwowaliśmy cementację surowym gazem ziemnym bez uprzedniego przetwarzania go w specjalnych aparatach, o których podawałem w jednym z poprzednich listów.
TIMKEN buduje zespoły osiowe przeważnie do wozów ciężarowych i autobusów. Oś przednią kują i sztancują każdy koniec oddzielnie, tak jak my do 621, lecz mają przyrządy pozwalające na zakucie i odsztańcowanie każdego końca z jednego nagrzewu w czasie nie przekraczającym 1 min. Szczegóły podam po powrocie. –
Strasznie ganią tu młoty Beché. Jeden taki młot jest ustawiony na próbę w kuźni Forda i nie pracuje. Natomiast bardzo dużo wszędzie stosują maszyn kuziennych oraz młoty powietrzne i parowe dwustojakowe.
Zagadnienie chłodzenia robotników w gorących wydziałach, które rozważaliśmy w stosunku do Walcowni Szybkiej, tu ze względu na duże upały musi być rozwiązane we wszystkich fabrykach. Wszyscy rozwiązują je jednakowo: stawiają zwykłe odkryte wentylatory skrzydełkowe, żeby wywołać silne prądy powietrza wewnątrz warsztatu.
Takich wentylatorów jest po kilka w każdym warsztacie.
Wg programu pozostały nam jeszcze duże huty, a następnie wrócimy do N.Y.
/St.Kawiński/
Wprawdzie jest to ostatni raport wysłany z Ameryki, ale z ostatnich zdań tego raportu wnioskować należy, że był przynajmniej jeszcze jeden, który musiał powstać po zapowiadanej wizycie jeszcze na koniec w największych hutach.
Z prywatnych listów mowa jest o podróży statkiem z Detroit do Cleveland, gdzie zwiedzili jeden z większych zakładów produkcyjnych oraz odbyli wcześniej zaplanowana konferencję, a także uczestniczyli w jakimś eksperymencie naukowym.
Po zwiedzaniu miasta wieczorem 2 września pociągiem przemieścili się do Buffalo, gdzie następnego dnia (3.09) od rana aż do późnych godzin popołudniowych poświęcili na zwiedzanie jednej z największych hut w Ameryce.
Następnie po całonocnej podróży (9-godzinnej) przybyli z Buffalo do Philadelphie (4.09), gdzie załatwiali ostatnie sprawy służbowe i zwiedzali gród Roosevelta. Tu przenocowali i następnego dnia z rana wyruszyli w drogę powrotna do Nowego Jorku.
Z tych opisów wynika, ze od 5.09 byli znów w Nowym Jorku i zwiedzali miasto oraz czynili przygotowania do drogi powrotnej do Kraju.
W ostatnim z listów jest informacja, ze na statku będzie chciał Dziadek dokończyć ostatnie raporty, by nie myśleć już o tym po przyjeździe do Polski. Zapewne te ostatnie raporty Stanisław Kawiński doręczył osobiście do Zarządu Z.O. w Warszawie, gdzie się zatrzymał po powrocie jadąc z Gdyni.
To z grubsza dodatkowa moja relacja, już poza oficjalnymi raportami Dziadka, których kopie posiadam.
Aby nie przeciągać tego ostatniego dnia, wstawię zaraz te obiecane listy prywatne - 2 ostatnie listy Dziadka do swych Kobitek.
Philadelphia, dn. 04-IX-1937r.
Kochane Moje Kobitki!
Już miałem nie pisać do Was, bo tylko 4 dni pozostało mi do zaokrętowania, (wsiadania na okręt), jednak tak wielka ochota mnie wzięła podzielenia się z Wam swymi wrażeniami, że siadam i kropię.
O
tóż z Detroit do Cleveland pojechaliśmy statkiem przez jezioro Erie. Jazdy było – cała noc. Nie wyspałem się z powodu strasznego upału.
W Cleveland spędziliśmy tylko jeden dzień – nawet nie nocowaliśmy.
Zwiedziliśmy jedną dużą fabrykę i odbyliśmy jedną konferencję i objechaliśmy samochodem miasto i okolicę, (nota bene, te ostatnie bardzo ładne).
Wieczorem pojechaliśmy do Buffalo, (wymawia się Bafło).
Tu zwiedziliśmy, w straszny upał, jedną z największych hut na świecie, a po 6-ciu godzinnym chodzeniu i prażeniu się do 7-go potu, spotkaliśmy burmistrza miasta Lackarmanna, Polaka który chodził z innymi Polakami po fabryce i nas szukał.
Poszliśmy razem do knajpy, gdzie siedzieliśmy z górą godzinę i nie urżnęliśmy się, bo ja nie piję. [Pijam tylko amerykański bezalkoholowy „dzindżirej” i juice (czyt. dzius) - sok owocowy].
Magistrackim wozem odwieźli nas do hotelu. W tej knajpie okazało się, że każdy rozumiał i gorzej, lub lepiej mówił po polsku, jednak między sobą mówią przeważnie gwarą amerykańską.
Całą noc, 9 godz. jechaliśmy z Buffalo do Philadelphii, (wymawiaj: „Fiładełfia”. Tu chociaż już jesteśmy nad morzem, jednak jeszcze większy jest upał, gdyż Philadelphia leży bliżej południa i słońce mocniej praży.
Do godz. 2-ej załatwiliśmy ostatnie sprawy służbowe i obecnie wybieramy się na zwiedzanie miasta.
Strasznie zirytowali mnie ci kolejarze amerykańscy, bo to próżniacy i nasz bagaż nie przybył z Buffalo razem z nami.
Narobiliśmy im gwałtu – prosili żeby zgłosić się za parę godzin.
Mamy ochotę jutro rano zwiedzić gród Roosvelta, a w poniedziałek wrócić do N.Y., gdzie spędzić zamierzamy ostatnie 2 dni.
Gdybym mniej Was kochał, to żal by mi było opuszczać Amerykę, gdzie tyle uprzejmości się znalazło, tyle wielkich i wspaniałych rzeczy widziało, tyle potu wylało i przyzwyczaiło żołądek do różnych zwierząt z dna jezior dobywanych.
Lubię obecnie Amerykę, bo tu nie ma tak dużo powodów do denerwowania się.
Obecnie już mogę ruszać się i porozumiewać , łamiąc strasznie język wyspiarzy.
Ten list dokończę po zwiedzeniu miasta, bo do obecnej chwili załatwiałem sprawy na przedmieściu.
Tymczasem, w tym miejscu słodko całuję wszystkie Trzy moje Złotka.
Gdy znowu piszę, już miasto zwiedziliśmy. Najbardziej podobne byłoby do miast europejskich, tylko śmieciami na ulicy przypomina Pittsburgh.
Wszędzie papierki i stare gazety, a na jednym z przedmieść spotkaliśmy taką rzecz, że t… - opowiem lepiej.
Samo miasto przyjemne, tylko bliżej na południe, więcej południowców.
Tu tworzyła się wielka republika, tu została ułożona i podpisana przez Washingtona konstytucja niezależności, (niepodległości).
Tu jest trochę pamiątek historycznych, czego innym miastom amerykańskim brakuje.
Gdy wróciliśmy ze spaceru i gapienia się na wystawy, nasze rzeczy, (zagubione przez kolej bagaże), już przyszły do hotelu, co mocno nas ucieszyło i nie zepsuło dalszego programu.
Jutro kłaniamy się Roosveltowi, nocujemy dziś jeszcze w jego grodzie i rano wracamy do N.Y.
Dobijamy do kresu naszej wędrówki po Ameryce, po której czeka nas długa, bo 10-cio dniowa podróż morzem.
Całe dwa tygodnie jeszcze upłynie nim noga wstąpi na Ojczystą Ziemię.
Rozumiem sentyment tutejszych Polaków do Kraju. Ja mam jeszcze inne sentymenty, lecz co tu gadać.
Całuję Was bardzo mocno wszystkie trzy.
Stach – Tatuń.
Na deser został jeszcze tylko jeden list, list pożegnalny z Ameryki pisany (7.09), czyli na dzień przed wyjazdem z Nowego Jorku.
Nowy Jork, dn.07-IX-1937r.
List nr 21.
Moje Najukochańsze Kobity!
Pierwszy Wasz list otrzymałem w Chicago.
Później, w każdym mieście zatrzymywałem się już tylko jeden – dwa dni, więc prosiłem, żeby listy zatrzymywali w Konsulacie – dziś otrzymałem całą masę, miałem moc czytania.
Martwi mnie mocno tylko jedno, że Matuchna Nasza tak się rozkleko-tała. Widzę, że będziemy musieli razem wziąć się za Nią.
Moc nazwiedzałem.
Najpiękniejszy jest jednak Washington, skąd wysłałem list do pani Buńci.
Opowiem Wam wszystko po powrocie; fotografii też trochę robiliśmy, tylko nie wiem jak wyjdą – dopiero w Warszawie damy je do wyświetlenia.
Obecnie, już od wczoraj jesteśmy w Nowym Jorku.
Dziś zwiedzaliśmy miasto – zmachałem się. Tu przynajmniej są nieco mniejsze upały. Sądzę, że na Batorku trzeba będzie jesioneczkę kłaść.
Jutro wieczorem wsiadamy, a o 12:05 (po północy), wyruszamy. Rżniemy na północ w stronę Kanady,
a następnie w stronę Kopenhagi na wschód.
Ja już obecnie lecę myślą ku Wam Moje Najukochańsze Kobity Trzy i w myślach ślę Wam całusy i uściski.
W wolnych chwilach piszę sprawozdania dla Zarządu, a na statku chcę je skończyć, żeby nie myśleć o tym, po powrocie.
Jutro wyjeżdża statek Queen Mary, bardzo szybki, więc piszę żebyście jeszcze otrzymały ten list przed moim przyjazdem.
Z Gdyni kropnę Wam depeszę, a z Warszawy zatelefonuję do doktorowej – prawdopodobnie wieczorem 18-IX, lub 19-ego, rano.
Tymczasem, całuję Was mocno i kończę, bo czekają na mnie na dole.
Wasz Stach – Tatuń.
PODSUMOWANIE.
Dziś przed południem zakończyłem prezentację raportów służbowych wysyłanych do Zarządu Głównego Zakładów Ostrowieckich w Warszawie oraz korespondencję prywatną Stanisława Kawińskiego do żony i córek wysyłane także w czasie tej podróży w 1937 roku.
W tych powtórkowych wspomnieniach z przedwojennej wyprawy Stanisława Kawińskiego do USA, dołożyłem tym razem właśnie te raporty służbowe sądząc, że i one zainteresują Was Forumowiczów, uczestników tego wątku.
Wnioskuje jednak, że nie spotkały się one ze zbyt wielkim zainteresowaniem czytających - a szkoda.
Prezentując także te raporty, moim założeniem było uzmysłowienie większości z Was, jak ważna i pracowita była to wyprawa i jak wiele korzyści przyniosła Zakładom Ostrowieckim, a nie tylko była, jak niektórzy uważali, fascynującą, pełną wrażeń wycieczką do Ameryki.
Liczyłem na to, że po zapoznaniu się ze wszystkimi szczegółami wyprawy, ogólny osąd dotyczący tej podróży, będzie pełniejszy, niż tylko bazując na korespondencji prywatnej.
Liczyłem też, że po zapoznaniu się z tą „lekturą” wszyscy będą już przekonani, że ci dwaj inżynierowie, wytypowani przez Zarząd główny Z.O. do tej zagranicznej podróży służbowej, nie przypadkowo byli wybrani.
Z góry wiadomo było, że wytypowani zostali fachowcy najwyższej klasy, znający też języki obce, którzy będą potrafili nawiązać bezpośrednie kontakty z przedsiębiorcami i kadrą techniczną odwiedzanych hut i dużych zakładów amerykańskiego ciężkiego przemysłu, a po zapoznaniu się z najnowszymi technologiami i urządzeniami technicznymi pracującymi w oparciu o gaz ziemny, po powrocie do Kraju i do Ostrowca, przedstawią szczegółowe sprawozdanie końcowe, a także przyczynią się do opracowania koncepcji, która pomoże w niedługim czasie w zastosowaniu podobnych rozwiązań także w Zakładach Ostrowieckich.
Wiemy, że efekty tej podróży zostały ocenione bardzo wysoko przez Zarząd Główny Z. O., a wiele takich rozwiązań i wniosków udało się zrealizować w Zakładach w Ostrowcu jeszcze w latach przedwojennych, 1938-1939.
To już ostatni mój wpis związany z podróżą mego Dziadka - Stanisława Kawińskiego, do Ameryki.
....
Na zakończenie zrobiłem jeszcze podsumowanie całej trasy podróży służbowego do USA, dzień po dniu, od momentu wyjazdu z Ostrowca w dn. 8.07.1937 r. do dnia powrotu do Ostrowca, 22.09.1937 r.
1. etap podróży: Ostrowiec (8.07) – Warszawa (8 – 10.07)
2. etap podróży: Warszawa (10.07) - Berlin (11.07) – Düsseldorf (12.07) – Dortmund (13.07) – Paryż (14.07) – La’ Havre (15.07).
3. etap podróży: rejs francuskim transatlantykiem CHAMPLAIN na trasie: La’ Havre – Nowy Jork – (rejs - 7 dni), od 15.07 – 22.07.1937 r.
4. etap podróży (po Stanach) od 22.07 – 8.09.1937 r.
Nowy Jork – Buffalo – drodze do Toledo (wycieczka nad Niagarę) – Toledo – Detroit – Pittsburgh (i jego okolice) – Cleveland – Chicago – St. Luis – Ashland – Detroit – Buffalo – Philadelphia – Nowy Jork.
5. etap - powrót do Polski – polskim transatlantykiem BATORYM na trasie: Nowy Jork – Gdynia (10 dni), od 8.09 – 19.09.1937 r.
6. Wizyta w Zarządzie Gł. Z.O. w Warszawie + wizyta u lekarza w Warszawie. (20 – 21.09.1937 r.)
7. Powrót do Ostrowca w dn. 22.09.1937 r.