Witam wszystkich w sobotę 28 stycznia.
Zgodnie z zapowiedziami, dziś w naszym wątku - Poezja sprzed lat, autorstwa Stanisława Kawińskiego, powracamy do głównego tematu, tj. twórczości poetyckiej naszego autora. Ponieważ obiecywałem, że przedstawiać będę w tych powtórkowych spotkaniach utwory zgodnie z chronologią ich powstawania, dlatego zaczniemy od utworów drobnych i potem listów wierszowanych - poematów powstałych w czasie leczenia w sanatorium na jesieni 1946 r.
Oto wstęp do tego osobnego rozdziału z poezją powstałą w czasie pobytu w sanatorium w październiku 1946 roku.
...
Poezja zamieszczona w tej części książki zawiera mniejsze utwory napisane przez St. Kawińskiego w latach 1946-1948, lecz główna jej część powstała podczas Jego leczenia sanatoryjnego w Solicach-Zdroju, na Ziemiach Odzyskanych, w październiku 1946 r.
Okres II wojny światowej oraz 1. etap powojennej odbudowy ostrowieckiej huty (1945-1946), za który inż. Stanisław Kawiński, jako dyrektor techniczny w dużym stopniu był odpowiedzialny, były czasem, gdy o jakimkolwiek urlopie, nawet tym zdrowotnym, mógł On tylko pomarzyć.
Dopiero jesienią 1946 r. władze zwierzchnie C.Z.P.H. w W-wie wyraziły zgodę na zaległy urlop i Stanisław Kawiński mógł wreszcie poddać się sanatoryjnej kuracji swych dolegliwości żołądkowych, z którymi borykał się jeszcze od czasów przedwojennych. Wkrótce po powrocie dostał awans i nominację z dyr. technicznego, na dyrektora naczelnego Huty Ostrowiec.
Twórczość powstała w okresie sanatoryjnym, to głównie listy do żony i córek, pisane w formie poematów i wierszy, z których emanuje tyle ciepła i miłości do Swych Najbliższych – do Jego Ukochanych Kobitek.
Na początku przedstawiam krótki wierszyk napisany i odczytany przez Dziadka 2 marca, w czasie imieninowego przyjęcia młodszej córki Stanisława Kawińskiego, Halinki, która raptem 10 dni wcześniej wyszła za mąż za "Ginę", czyli dr Eugeniusza Dziewulskiego i oboje młodzi przenieśli się do Kunowa.
A oto i ten wierszyk:
Obchodzimy dzisiaj huczne imieniny –
Doktorowej z Kunowa, Dziewulskiej Haliny.
Do wypicia wszyscy mamy dobrą gratkę,
By podlać upieczoną na świeżo mężatkę.
Opatrzność tutaj też miała trochę roboty,
Że z poczwarki foremnej, wyrósł motyl złoty.
By wdzięk cały i urok na stałe zachować,
Trzeba radość życia w sobie pielęgnować;
Bądź dla męża promykiem, balsamem dla duszy,
Żeby pogrążony był zawsze po uszy.
Szczęścia Ci życzymy, a z czasem i syna;
Niech nam żyje, milutka Dziewulska Halina !!!
/-/ St. Kawiński
Kunów, dn. 2 marca 1946
Jednak Dziadka życzenia, by z czasem doczekała się i syna, nie sprawdziły się w tej kolejności, gdyż po roku małżeństwa Haliny i Eugeniusza, na świat przyszła córeczka, Hanuś, Hania, Haneczka - pierwsza z czwórki pociech doktorostwa Dziewulskich. Potem był syn, następnie znów córka i kolejny syn. Ale pierwszą wnuczką Dziadków Kawińskich była Hanuś.
Z okazji Jej narodzin, Dziadek Kawiński spłodził taki oto milusi wierszyk pt.:
HANUŚ - WNUSIA
Hanuś, to nasza baby Malutka –
To naszej Babci wnusia słodziutka;
Leży w poduszce za szklaną ścianą,
Że ledwie widać główkę kochaną.
Rączki złożone, nóżki spowite –
Sen słodki zmorzył małą kobitę.
Czasami tylko powieką ruszy
I nóżką wierzgnie, aż Babcię wzruszy.
Czasami trzeba zmienić pieluszki,
By nie zawilgły malutkie nóżki;
Pudru posypać, przewinąć ciało,
By znów w suchości dzieciątko spało.
A gdy się zbudzi mała kruszyna,
Najpierw wyprężać ciałko zaczyna,
Potem zakwili, oczka otworzy
I do Babuni coś zagaworzy.
A chociaż mówić jeszcze nie umie,
Babunia każdy dźwięk jej rozumie.
Bo z naszej Babci to taka kobita,
Co w duszy wnusi jak z książki czyta.
/-/ St. Kawiński St.K
Ostrowiec, marzec 1947
Wiersz napisany w marcu 1947 roku, z okazji urodzin
pierwszej wnuczki Jadwigi i Stanisława Kawińskich,
Haneczki Dziewulskiej – (córeczki ich córki Haliny i zięcia Eugeniusza).
Za moment zamieszczę pierwszy z listów - poematów pisanych do żony Jadwigi (zwanej Wisią, Wisieczką, Wiśnią itd. oraz córek Janeczki, Halinki i zięcia Eugeniusza Dziewulskiego, zwanego potocznie GINĄ, (czasem Gienkiem).
Listy z Sanatorium do Najblizszych
List do żony – nr 1
Dzień pracowity spędziłem w zdroju
I znowu siedzę w pustym pokoju;
I list ten piszę do miłej żony.
Jutro go wyślę w dalekie strony;
Strony dalekie, a takie bliskie,
Bo tam rodziny mojej ognisko.
Z rana mię doktor pukał troskliwie;
Jego uwagi chwytałem chciwie.
Chorób niewiele znalazł w mym ciele,
Ale zapisał słone kąpiele,
Mieszka, Dąbrówki zalecił picie;
Źródła te dają wody obficie
I wypłukują choróbska stare
Z ludzi, co jeszcze mają w nie wiarę.
Dalej nakazał mi inhalację,
Leciutki obiad, wczesną kolację,
I diatermię krzyża i brzucha,
A potem zajrzał do mego ucha.
Nic tam nie znalazł i znowu szukał,
Oglądał, macał, pukał i stukał…
Jest to leciwy już starowina;
Tutaj przygnany został z Morszyna.
Zwie się Chmieleński, lekarz to znany,
Niejedne leczył on ludziom rany.
Kuracjuszów jest już niewiele;
Kiedy dziś rano byłem w kościele,
Samych lajojów spotkałem paru,
Lecz do modlitwy nie mieli żaru.
Stroskane lica, poważne twarze;
Zaraz poznałem po śpiewnej gwarze,
Że to ze wschodu gnana gromada
Nowe Zachodnie Ziemie osiada.
Co ich tu czeka? Jaka robota?
I czy do ziemi ojców tęsknota
Nie spali serca, nie zgryzie duszę?
A może jeszcze inne katusze…
Tu ich czekają na Mieszka Ziemi,
Gdzie są jak obcy, choć między swymi.
Przyszłość pokaże , co kogo czeka…
Kiedy Bóg stworzył swego człowieka,
Los mu wyznaczył i jego dzieje;
A kiedy zamknął Raju wierzeje
Za grzeszną Ewą, posłusznym Adamem,
Nasz żywot stał się zamkniętym Sezamem.
Całuję mocno Wiśnię, Halkę i Ginę,
A gdy się urodzi i małą kruszynę –
Boście Wy moją Drogą Brać;
Dobra Wam życzy Stach i Tać.
04.10.1946 – Solice-Zdrój .... /-/ St. Kawiński
W latach 1945-1946 poniemiecki kurort zwany wcześniej Bad Salzbrunn, przemianowany został na krótko, na Solice-Zdrój, a obecnie nosi już oficjalnie nazwę, Szczawno-Zdrój .
W końcowych słowach tego listu Dziadek Kawiński pisze:
"Całuję mocno Wiśnię, Halkę i Ginę,
A gdy się urodzi i małą kruszynę - "
...
Otóż Wiśnią często nazywał Dziadek Stanisław swą żonę, Jadwigę, ale chyba jeszcze częściej nazywał Ją WISIĄ.
Halka, to córka Halina, nazywana Halinką lub dość często też Halutką.
Gina, lub Gienek - częściej nazywany tak przez kolegów lub znajomych, to zięć Stanisława i Jadwigi Kawińskich.
No i na koniec jeszcze pozdrowienia dla:
"A gdy się urodzi i małą kruszynę" ... Wtedy to na jesieni 1946 roku Halina, córka St. Kawińskiego była w ciąży i małżeństwo Dziewulskich spodziewało się dziecka, a Dziadkowie Kawińscy, wnuka lub wnuczki - wtedy była mowa o: "małej kruszynie", późniejszej Hanuś-Wnusi.
Za moment wstawię kolejny list - poemat z sanatorium w Solicach, który powstał w październiku 1946 roku.
Jak można doliczyć się, wszystko to miało miejsce ponad 70 lat temu.
List z Sanatorium – Nr 2
Kochana Wisiu, Halinko, Gina!
Dziś wierszowania inna jest przyczyna,
Bo już od rana deszcz rzęsisty pada;
I nie pomoże żadna ludzka rada –
Na żaden spacer dzisiaj się nie skuszę,
Do Was skieruję me myśli i duszę.
Gdy wstałem rano – wzmocniłem urodę,
Myłem się mocno, ogoliłem brodę,
A potem znowu zacząłem kurację,
Więc picie Mieszka i z ziół inhalację,
I diatermie, i brzucha, i nerek…,
Ta elektryczność grzała mnie jak serek.
Z przodu i z tyłu w duże poduszki wzięty
Czułem, że ciepło po ciele szło w pięty.
Potem glukozy zastrzyk z euphiliną –
Gdy chcecie wiedzieć, rozmawiajcie z Giną,
Co za choróbska te lekarstwa znaczą.
Biorę je chętnie, wcale nie z rozpaczą,
Bo młodość wrócą i duszy, i ciału,
A chciałbym w życiu brać dużo udziału
Przy odbudowie i fabryk, i domów,
Choćby rzucano we mnie setki gromów.
Teraz opiszę ludzi uzdrowiska,
Których poznałem z daleka i z bliska.
Najpierw profesor z Lwowskiej Akademii,
Wykłada muzyki, a nie żadnej chemii.
Nie gra na flecie – to muzyka blada
Dobra dla wężów i wszelkiego gada;
Nie gra na trąbie – to rzecz archaniołów
Trąbą zwoływać wiernych do kościołów,
Potem w dolinę zabrać Jozefata
Na sąd, gdzie znajdzie brat siostrę i brata.
Na klawikordzie gra profesor stary;
On przez klawisze wywołuje czary,
Na które lecą mężatki i panny:
Marysie, Zosie, Cnotliwe Zuzanny.
Nerwus to straszny – wiele mówi, biega,
Skroń jego zdobi duża żółta piega.
On ją pieprzykiem nazywa nieboże,
Wierzy, że pieprzyk ten mu dopomoże
Czarować damy – panny i mężatki,
Bo z pieprzem każdy mężczyzna jest gładki.
Za profesorem idzie sędzia z Łodzi,
Ten przy stoliku rej największy wodzi
I w bridge’a grywa, po angielsku gada,
Lecz do obiadu koło pań nie siada,
A do rozmowy szuka mężów stanu,
Więc się podobam i sędziemu panu.
Znalazłem tutaj już przyjaciół wielu –
Z nimi wędruję po zdroju bez celu.
Dalej opiszę wam pięknej płci stroje,
Co pobudzają młode serce moje.
Najpierw niech idzie młoda, kształtna wdowa,
Co pod futerkiem biust obfity chowa;
Okrągły karczek zdobi futro z lisa,
A spod futerka jakaś wstęga zwisa.
Jest jakiś nieład w tej całej jej modzie –
Ma to uroku dodawać urodzie.
Dziś, gdy przy źródle poprosiłem wody,
Czułem się zdrowy, rześki i młody.
Wrzucam pastylkę Vichy w szklankę wody,
Wtem się odzywa dźwięczny głosik młody:
„Jak pięknie burzy - ta piperazyna” –
bardzo miła była to dziewczyna.
Więc jej odrzekłem ze zwykłym uśmiechem,
A głos się odbił w Sali cichym echem:
„Za młody jestem ja na takie leki”,
Piperazynę niech biorą kaleki –
Starzy, zgrzybiali i wszyscy co muszą,
A jam jest młody i ciałem, i duszą.
O, dużo gości po parku chodzi –
Wśród nich są: starcy, średniacy i młodzi.
I ja też chodzę po ścieżkach ogrodu,
Gdzie się zachwycam pięknych pań urodą,
Lecz stale obraz mej Kochanej Wiśni
Z jej dołeczkami w nocy mi się przyśni.
I dnie już całe noszę go w mym sercu,
W domu, czy w parku, gdy na traw kobiercu
Oglądam liście i zbieram kasztany,
Lub pól zaoranych depczę żyzne łany.
Najbardziej lubię samotne wędrówki,
Ale czasami przy źródle Dąbrówki
Spotykam nowych mych przyjaciół rzeszę,
Rozmawiam z nimi i z nimi się cieszę.
Ciesz się i Ty, Wisiu ma Ukochana!
Jutro, gdy wstanę już z samego rana,
Wyślę te wiersze do Was moje dziatki:
Do Halki, Giny i do Naszej Matki.
Teraz całuję was wszystkich serdecznie
Kochajcie wy mnie, jak was kocham – wiecznie!
/-/ St. Kawiński
Solice-Zdrój, 6 października 1946r.
Witam wszystkich w niedzielę, 29 stycznia.
Jeszcze dziś pobawię się ze wstawianiem tej Dziadka poezji pisanej i wysyłanej do swych Ukochanych Kobitek z Solic-Zdroju w X-1946 r.
Można powiedzieć, że mijała właśnie polowa pobytu Dziadka na leczeniu sanatoryjnym w Solicach, gdy nadszeł dzień 15-X, tj. Dzień Imienin JADWIGI - czyli Jego Ukochanej Wisieczki.
W przeszłości nie zdarzało się, by w takim DNIU Dziadek był nieobecny i nie świętował tego DNIA ze swą Wisią w gronie innych gości, którzy zawsze licznie zjawiali się w tym dniu.
Dziadkowi nie pozostało nic innego, jak wysłać list z życzeniami dla Solenizantki, swej Ukochanej Wiśni.
Jak już wiele osób wie, list ten nie był zwykłym listem, a przepięknym poematem pełnym miłości i szacunku dla Kobiety Jego życia.
List z Sanatorium Nr 3
.
Życzenia imieninowe dla mojej Żony,
w dniu, 15 października
.
Solenizantką dziś jest Nasza Matka,
Więc Jej opiszę mych uczuć wezbranie
I chociaż piszę listy do Niej z rzadka –
Ten niechaj będzie Kochania wyznaniem.
Chciałem napisać list nie rymowany,
Nawet wybrałem już do niego temat,
Lecz go zmieniłem i list obiecany
Zastąpi krótki i skromny poemat.
Będzie on pieśnią, która wzruszyć zdoła
I może spędzić troski z Wiśni czoła.
Zasyłam Wiśni życzenia serdeczne:
Zdrowia i szczęścia, i ciągłej radości,
A Twoje szczęście niechaj będzie wieczne.
Niech się na stałe w Twej duszy rozgości,
Niech opanuje Twe serce i duszę,
A dwa dołeczki, tej czarnej jagody,
O których dzisiaj wyznać szczerze muszę,
Kochać wciąż będę, choć nie jestem młody.
Bo te dołeczki tyle mają czaru,
Że mej miłości wciąż dodają żaru.
.
Dalej Ci życzę, by ust Twych Korale
Świeżość swą miały jeszcze długie lata.
Te Twoje wdzięki podziwiam i chwalę –
I nie dlatego, żem Twych córek Tata.
Na Ciebie patrzę, jak na świeżą różę,
Która przetrwała i wiosny, i lata;
Niejedną zniosła wichurę i burzę
I chociaż jesień już do wrót kołata,
Ona wciąż stoi świeża i pachnąca
Od wewnętrznego ciepła i gorąca.
Kiedy jest biała, to w nocy jaśnieje,
A gdy czerwona, nawet w zimie grzeje.
Oba uroki czarodziejskiej róży
Stanowią całość w twarzyczce mej Żony,
Dlatego Stach Twój stale się w Niej durzy,
Dlatego jest Nią stale Zachwycony.
Niech Twoje dzieci: Janeczka i Halina
I ten najmłodszy – Kochany nasz Gina
Pod Twymi skrzydły i opiekę Matki
Czują się pewnie, radują i cieszą
I wobec Ciebie – jako grzeczne dziatki
Będą posłuszne i nigdy nie grzeszą.
Boś Ty jest Matką dobrą i troskliwą,
Czułą na bóle, na błędy wrażliwą.
Chciałabyś ustrzec od fałszywych kroków,
Od błędnych czynów i niepewnej drogi,
Od karkołomnych wyczynów i skoków,
I doprowadzić w domu szczęścia progi.
Bądź nam szczęśliwa, boś zawsze bez winy,
Miej dużo wnuków, choćby dwa tuziny,
A wszystkie zdrowe – chłopcy i dziewczyny,
I takie piękne jak świeże maliny.
A niech kochają i Ojców, i Matki,
Ale najwięcej dołeczki swej Babki.
Na tym już kończę uczuć mych wylewy.
Teraz dla gości powiem słówek parę:
Niech się rozlegną w domu moim śpiewy,
Kiedy się zbiorą wierne druhy stare.
Gdy będą pili mojej żony zdrowie,
Niech Pan Ignacy piękną mówkę powie,
Niech Pan Wincenty też ruszy konceptem,
Do ucha Niny niech nie mówi szeptem,
Bo niebezpieczną jest taka rozmówka,
Przecież to młoda i nadobna wdówka.
Takie rozmówki działają na serce
I nerkom szkodzą, nerwy pobudzają,
A gdy się człowiek rozochoci wielce,
Złe sny go trapią, w nocy spać nie dają,
Bo jest w naturze takie prawo święte:
Nie ruszaj tego, co ma być nietknięte.
To mi potwierdzi pewnie Pani Ola,
Bo z Niej małżonka dobra i troskliwa.
Na tym skończona będzie moja rola,
Bo czuję z dala, jak na Wicka kiwa.
Dużo tematów na Twe imieniny
Można zestawić, opisać, poruszyć…,
Serdeczną mowę Dąbkowskiej Janiny,
Która każdego zdoła szczerze wzruszyć,
Adolka uśmiech, wdzięk Pani Ireny
I inne jeszcze przypuszczalne sceny.
Wszystko opisać już nie jestem w stanie,
Wiec pięknie żegnam i panów, i panie.
Od Was mnie dzieli taki świat daleki –
Lasy i góry, i szerokie rzeki.
Chociaż daleko jestem moim ciałem,
Z Wami – jam duszą , z Wami – sercem całym.
/-/ St. Kawiński
Wiersz napisany na Imieniny mojej Żony Jadwigi
15 października 1946 Solice-Zdrój
"Niech Twoje dzieci: Janeczka i Halina
I ten najmłodszy – Kochany nasz Gina..."
.
Oczywiście Janeczka i Halina, to imiona córek Jadwigi i Stanisława Kawińskich, zaś Gina, to ich zięć, mąż młodszej córki - Haliny, Eugeniusz Dziewulski.
.
Ponownie tu zwracam uwagę, co nie tak często się zdarza w życiu, by teściowie tak samo ciepło wypowiadali się o swym zięciu, jak o własnych dzieciach, w tym wypadku o swych córkach.
A teraz list do młodszej córki, Halinki, który jest niejako odpowiedzią na Jej list, w którym przekonywała swego Ojca, by dal sobie spokój z pisanie wierszy, (poezji), a lepiej, by skoncentrował się na swych artykułach pisywanych do czasopism technicznych, jak m.in. HUTNIK, w których jest naprawdę dobry i dobrze za nie oceniany.
Jak wynika z najbliższego wierszowanego listu, Dziadek próbował jeszcze przekonywać córkę, że teraz jest w sanatorium na urlopie i jego szare komórki (te techniczne) też mają urlop i odpoczywają i nabierają nowych sił.
Jeszcze na jakiś czas Kobitki pozwoliły Mu na zabawy z poezją, ale nie trwało to zbyt długo...
List do Córki Halinki.
Już nasza Matka dość dostała wierszy,
Teraz napiszę liścik do Haliny.
Będzie on dla Niej rymowany, pierwszy -
Niech pozna Ojca z Muzami wyczyny.
Więc się zaciągam papierosa dymem,
Biorę ołówek, srogo marszczę czoło,
Wiersz się układa częstochowskim rymem,
A muzy tańczą radośnie, wesoło.
Nim one skończą swoje piękne tany,
Cały list będzie wierszem napisany.
Każesz mi pisać dzieło dla Hutnika,
Zostawić muzy, a pogłębiać wiedzę.
Ja te komórki, w których jest technika,
Zamknąłem na klucz i z muzami siedzę.
Tamte niech spoczną i nabiorą siły,
Niech mają urlop, jak go ma i ciało,
Niech się rozprężą, żeby świeże były
I przez rok cały wypuszczały śmiało
Nowe projekty, … a nowe pomysły,
Żeby do góry, aż w niebo wyprysły.
Dziś inne w mózgu otwieram komórki,
Dlatego piszę list do Mojej Córki.
Wciąż nowych ludzi spotykam w Solicach:
W parku, przy źródle, przy jadalnym stole,
Wciąż obserwuje troski na ich licach
I ciężkie myśli na zoranym czole.
Jeden wspomina stare muzy Lwowa,
W którym się chował i chodził do szkoły,
Drugi troskliwie swoje myśli chowa,
Choć może kiedyś był bardzo wesoły,
Rozmowny, żywy, w towarzystwie miły,
Dopóki srogi los nieubłagany,
Nie zgasił życia, nie wyczerpał siły
I w nowym miejscu jest już wyczerpany.
Nawet doktorka, wesoła z natury,
Dziś tylko z lękiem wspina się do góry.
A ta jej góra, to siedziba stała,
Mieszkanie, radio, snu trochę w spokoju,
Żeby poświęcić mogła się już cała
Kuracjuszom, co jeżdżą do Zdroju.
Wśród biernej masy Lwowskich ulic dzieci,
Czasami inny przykład nam zaświeci.
Ten pragnie rzucić jakimś wielkim gromem,
Wyzwolić siłę, co się zwie atomem.
Wie, że w atomie są tak wielkie moce,
Które rozwalić mogą fortec mury
I w dnie zamienić najciemniejsze noce,
A świat wywrócić nogami do góry.
Tak to się marzy tej szalonej głowie,
Atom wybuchnie – on będzie we Lwowie.
Są tu i tacy, co o swą Warszawę
Toczyli z Niemcami ciężkie boje krwawe.
To ludzie silni, Ci nie są w rozterce.
Chociaż w Warszawie zostawili serce,
Z wielkim zapałem biorą się do pracy,
Co robią również z innych ziem Polacy.
Odbudowują stare Mieszka Ziemie,
które orało kiedyś Słowian plemię.
Trzeba jednak wzmocnić jeszcze wiarę,
Że zaszłych przemian nic już nie odwróci
I Zaodrzańskie Polskie Ziemie Stare
Nawet sam Berlin już Niemcom nie wróci.
Wczoraj muzyką raczył nas profesor.
Z początku dźwięk był tęskny, rzewny, miły,
Potem jął skakać, jakby siadł na resor,
Walić w klawisze zaczął z całej siły.
Grał całym ciałem, wydawał dźwięki,
Aż drżał instrument, a ze strun szły jęki.
Gdy mocno walił, to nam się zdawało,
Że z gór dalekich zerwały się skały.
Potem dźwięk przycichł – tylko luźne tony,
Jak strumyk w lesie, nieco mocniej brzmiały,
A nas coś niosło, aż w rodzinne strony,
Gdzie stare lipy i brzozy szumiały.
Kiedy jesienią mocniej wiatr zawieje,
Potrząsa drzewa i z ludzi się śmieje.
Różne obrazy tworzą takie dźwięki:
Dworskie zabawy i życie zaścianka,
I smutne śpiewy, i płacze, i jęki
Biednej dziewczyny, co kochała Janka.
Ten pożegnalny wieczór profesora
Był uroczysty, poważny, lecz miły.
Choć on odjechał, bo już przyszła pora,
Te jego dźwięki długo będą żyły
Wśród gości zdroju, którzy je słyszeli
W skupieniu wielkim, bo mówić nie śmieli.
Dziś znowu w naszym przyjacielskim gronie
Spędziłem wieczór na miłej rozmowie.
Ta wspomni męża, ten powie o żonie,
Lecz całej prawdy nikt się tu nie dowie.
Są przecież skarby , co się chowa w sercu,
A nie wykłada na zwykłym kobiercu,
Po którym ludzie stąpają i brudzą,
Gdy nie jest własną, ale rzeczą cudzą…
Są to już ludzie życiem doświadczeni,
Niejedne w życiu swym przeżyli losy,
Widzieli gwałty, blask dzikich płomieni,
Co żarły ludzi rzucanych na stosy.
Pomimo przeżyć i długiej udręki
Ci zachowali wciąż ducha pogodę,
Ich nie złamały żadne dzikie męki –
Serca i dusze zachowali młode.
Może się trochę zmieniło ich ciało,
Lecz ducha swego zachowali cało.
Lubię czas spędzać z mymi przyjacioły:
Ta coś powróży, a ten coś opowie,
Inny znów dowcip żywy i wesoły
Wyszuka w siwej, ale jasnej głowie.
Przyjaźń za młodu przeważnie się rodzi
I potem trwa już całe długie lata,
Jednak i starym przyjaźnić się godzi,
Gdyż los nam w życiu różne figle płata.
Nawet dźwięk obcy muzyki nie psuje,
Kiedy się dobrze z nim zharmonizuje.
Na tym już kończę, dość długi poemat
Dziś napisałem na wybrany temat.
Lepszy on będzie, niż ten dla Hutnika.
Na tym się moja poezja zamyka.
.
/-/ St. Kawiński
.
Solice - październik 1946
.
List do córki Halinki, jako odpowiedź na propozycję napisania artykułu do „Hutnika”.
A oto jeszcze list do drugiej córki, a raczej pierwszej, bo starszej - Janeczki.
Dziadek skopiował list do Halinki i wysłał go wraz z dopiskiem, który teraz zamieszczam:
List do starszej córki, Janeczki.
(dopisek do kopii listu wysłanego do Halinki)
.
Wiersz napisany dla Córki Haliny
Wysłałem późno i trafił do Giny,
Który samotnie siedzi w swym Kunowie,
Pracuje, marznie i szuka w swej głowie
Różnych pomysłów dla zabicia czasu:
Wolałby w domu mieć więcej hałasu,
Co by dopomógł stłumić już tęsknotę,
Która uchodzi za niemałą cnotę,
Lecz która gryzie i serce, i duszę,
O której i ja dziś już wyznać muszę,
Że i mnie sprawia dużo niepokoju
Nawet w Solicach, pięknym górskim Zdroju.
Gdy będzie czytać, może jakoś zgadnie,
Że ten, co wierszem listy pisze ładnie,
Też swe natchnienie zawdzięcza nie górom,
Lecz miłej żonie i Kochanym Córom.
Dziś dla Janeczki przepisałem dzieło,
Które z takiego natchnienia się wzięło.
Niech w samotności w dalekim mieszkaniu
Czas mile spędzi na wierszy czytaniu.
Gdy będzie czytać te proste wyrazy,
Niech jej się zjawią wszystkie te obrazy,
Które widziałem trzymając się wiersza,
Bo to jest moja Córka najmilejsza.
Niech jej Bóg wskaże tę najlepszą drogę,
Po której można śmiało stąpać nogę.
/-/ Stanisław Kawiński
Wyjaśniałem poprzednio, że jesienią 1946 r. młodsza córka, Halina, choć od ponad pół roku była mężatką, żoną Giny (Eugeniusza Dziewulskiego), większość czasu spędzała już nie w Kunowie, gdzie niestety w tamtych czasach były w zimnym, kamiennym domu dość prymitywne warunki do mieszkania. Brakowało tam bieżącej wody, brak też było WC w mieszkaniu, a w piecach kaflowych trzeba było palić non stop, nosząc wcześniej węgiel, czy drewno, więc trudno się dziwić, że zarówno Dziadkowie Kawińscy, jak i Jej mąż, który był lekarzem uznali, iż nie jest to najlepsze miejsce do życia w ostatnim okresie ciąży i dlatego Halina gros czasu spędzała na Staszica u swych Rodziców, zaś "Gina" samotnie spędzał czas w swym Kunowie, no bo w normalnych godzinach pracy urzędował w Ośrodku Zdrowia w Kunowie, a popołudniami miał prywatną praktykę i przyjmował chorych, często do wieczora.
Czasem Halina, czyli moja Mama jeździła do Kunowa na kilka godzin i wieczorem wracała do Ostrowca lub Tato przyjeżdżał do Mamy do Ostrowca.
.
"Wiersz napisany dla Córki Haliny
Wysłałem późno i trafił do Giny,
Który samotnie siedzi w swym Kunowie,
Pracuje, marznie i szuka w swej głowie
Różnych pomysłów dla zabicia czasu:
Wolałby w domu mieć więcej hałasu,
Co by dopomógł stłumić już tęsknotę,
Która uchodzi za niemałą cnotę," ...
.
Młode małżeństwo Dziewulskich oczekiwało pierwszej pociechy i chuchali na zimne. Mama ten ostatni okres ciąży spędzała u swych Rodziców w "cieplarnianych" warunkach, ale też pierwszy poród odbył się tak na wszelki wypadek w klinice w Krakowie. Hanuś jest więc rodowitą Krakowianką, a reszta z pozostałej naszej trójki rodziła się już w domu, pod nadzorem miejscowej akuszerki i Taty - lekarza.
.
A teraz 3 słowa o starszej córce Janeczce, do której ten ostatni list był adresowany. Starsza córka w tym czasie, (od kilku miesięcy) mieszkała na Śląsku, w Zabrzu, dokąd wyjechała za swym ukochanym, późniejszym mężem.
Dziadkowie Kawińscy nie byli zachwyceni taką decyzją córki, która wybrała taką ryzykowną drogę w nieznane. Martwili się bardzo, ale córka była dorosła, (miała wtedy już prawie 24 lata), więc uważała, ze ma prawo do własnej decyzji.
Jak się potem okazało - decyzja była dobra, bo wkrótce się pobrali i żyli długo i szczęśliwie, i dochowali się 3 dzieci.
Dziadkowie Kawińscy mieli więc 7 wnucząt: 3 wnuczki i 4 wnuków.