Ostrowiec Świętokrzyski - Widok na fragment miasta

Ostrowiec Świętokrzyski www.ostrowiecnr1.pl

Szukaj
Właściciel portalu


- Reklama -

Logowanie

- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
Zaloguj się, aby zbaczyć, kto jest teraz on-line.
Aktualna sonda
Czy uważasz, że dobrze zagłosowałeś w kwietniu wybiarając obecnie rządzących?
Aby skorzystać
z mailingu, wpisz...
Korzystając z Portalu zgadzasz się na postanowienia Regulaminu.

Poezja sprzed lat

Ilość postów: 1351 | Odsłon: 126243 | Najnowszy post | Post rozpoczynający
Aktualny widok mógłby udostępnić posty, które oczekują na weryfikację (m.in. sprawdzenie, czy są zgodne z Zasadami Forum). Jednak w tym wątku brak jest takich postów. Przywróć zwykły widok wątku „Poezja sprzed lat”.
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Na zakończenie zamieszczam jeszcze ostatni z listów, ale już nie z sanatorium, lecz późniejszy, bo z marca 1948 roku.

                          Napisany był do kolegi Olka - inż. Aleksandra Dąbkowskiego, który podobnie jak wielu innych inżynierów ostrowieckich, wkrótce po zakończeniu wojny wyjechał z Ostrowca na Śląsk do Gliwic. Ostrowiecka huta była doszczętnie rozgrabiona i tutejsza załoga, która się ostała, przez dłuższy czas odbudowując zakład, nie otrzymywała wynagrodzenia. Trudno się dziwić, ze ok 40% kadry inżynieryjno-technicznej wyjechało, głównie na Śląsk, w poszukiwaniu lepszych warunków życia.

                          Na Śląsk wyjechał też w/w przyjaciel - Olek.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Życzenia Imieninowe dla naszego przyjaciela,

                          – Aleksandra Dąbkowskiego –

                          Kochany Olku, w dniu Twego Patrona

                          Przyjm parę życzeń od przyjaciół grona,

                          Od starych druhów, których nie na żarty

                          Często ogrywasz przy stoliku w karty.

                          Czegóż Ci życzyć?...

                          Niech króle, asy, walety i damy

                          Walą do Ciebie, kiedy w bridge’a gramy.

                          Lecz jeśli mieć będziesz wielką koronę,

                          Wspomnij Janinę, Twoją dobrą żonę.

                          To jej zasługa, spełnienie Jej woli.

                          Przy niej – niech nigdy głowa Cię nie boli –

                          Małe szlemiki, nawet wielkie szlemy

                          Ogłaszać będziesz, wszyscy o tem wiemy.

                          Jeśli czasami znów będziesz w rozterce

                          I nieco mocniej zabije Ci serce,

                          Że Twój współpartner zepsuje Ci szlema,

                          To wiedz, że wielkiej tragedii w tem nie ma.

                          Gdy z patałachy siadasz grywać w karty,

                          Ich błąd w rozgrywce obróć raczej w żarty.

                          Dalej Ci życzym, byś w fabrycznej pracy

                          Nie miał kłopotów, lecz same radości,

                          To mi podszepnął nasz Partner Ignacy,

                          Który wraz z nami dzisiaj także gości.

                          Pani Janina nie dała Ci syna,

                          Wiemy, że Twoja również w tem jest wina.

                          Szkoda, ze nie dasz potomka dla świata,

                          Bo z Ciebie byłby bardzo dobry Tata.

                          Bo takie prawo istnieje na świecie:

                          Mąż nie powinien ulegać kobiecie,

                          Trochę przemocy, nawet trochę gwałta

                          Winien stosować, gdy jest grzechu warta.

                          Z wielkiej dobroci Twoje serce słynie,

                          Bo się kształciło przy Pani Janinie.

                          A pani Janka jest nam wzorem damy,

                          Dla której wszyscy wielki respekt mamy.

                          I choć nie miała swoich własnych dzieci,

                          Dobrym przykładem nawet matkom świeci.

                          Dlatego nawet w Twoje Imieniny

                          Nie zapominamy i Pani Janiny,

                          Lecz dla obojga – dla dobranej pary,

                          Tak jak nakazał dawny zwyczaj stary,

                          Składamy nasze życzenia serdeczne:

                          Niech Wasze szczęście będzie trwałe – wieczne!

                          .

                          /-/ St. Kawiński

                          .

                          Ostrowiec, marzec 1948

                          .

                          List z życzeniami, napisany na Imieniny Aleksandra Dąbkowskiego 20 marca 1948r.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Z treści listu wywnioskować raczej należy, że nie był on wysłany pocztą, a jedynie odczytany głośno, na przyjęciu imieninowym, przy gościach w Gliwicach, dokąd Dziadkowie Kawińscy wybrali się.

                          .

                          List ten zamyka mniejsze znane nam utwory Dziadka Kawińskiego. Pozostałe to jeszcze 3 już większe poematy, które też już większość z Was miała okazję poznać małymi porcjami.

                          .

                          To na tyle.

                          Pozdrawiam wszystkich - januszko321

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Dziękuję za przemiłą lekturę :) Pozdrawiam serdecznie

                          xyha
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Witam w poniedziałek, 30 stycznia. Chciałem napisać, że wszystkich czytających, ale oprócz "XYHY", ostatnio nikt się nie odzywa i nie potwierdza, że te powtórki jeszcze czyta. Nawet wczoraj pod wieczór zastanawiałem się, czy nie powinienem zakończyć tej "bajki"?

                          Jednak wcześniejsze głosy Pani Gość_ona A. , a potem Arka oraz Arka, a dziś dodatkowo XYHY, skłaniają mnie, że jeśli jest choć jedna osoba, która chce to jeszcze czytać, to dokończę wstawianie tej poezji, zwłaszcza, że wkraczamy w piękne poematy Stanisława Kawińskiego, które są chyba utworami o największej wartości twórczej i świadczą o nieprzeciętnym warsztacie poetycko-literackim ich autora.

                          Dziś zaczniemy od poematu BOCIANY. Ten dość długi poemat podzielę na 3 części. Teraz przedstawię początek z opisami naszej pięknej Ojczyzny. Mylę, że są to opisy Polski sprzed ponad 100 lat, ale przecież jakże aktualne.

                          Rozpoczynamy dziś poemat Bociany, tak jak to jest w oryginale i jak zaczynałem ten watek.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Oczywiście napisałem bzdury - chyba jestem nieprzytomny z rana !!!

                          Przecież te piękne opisy przyrody są na wstępie w poemacie Świat Idealisty, który w książce jest faktycznie umieszczony w pierwszej kolejności - bo tak te utwory "odkrywałem na nowo".

                          Tu jednak umówiliśmy się, że prezentować będę Wam te wszystkie utwory Stanisława Kawińskiego chronologicznie, więc najpierw wstawię Bociany (z V-47r.), potem Bociany II (z VIII-47r.) i na koniec powrócimy do najpóźniejszego poematu, który powstał tuż przed wyjazdem Dziadków Kawińskich z Ostrowca na Śląsk - we IX-1949 roku.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          BOCIANY

                          ---------"BOCIANY"---------

                          .

                          Dziś o bocianie napiszę słów parę,

                          W których przytoczę pewne prawdy stare.

                          .

                          Lubię bociany, - to ptaki kochane

                          Im przywileje od Boga są dane:

                          Chronić rodziny przed zanikiem rodów.

                          Do nich małżeństwa od weselnych godów

                          Kierują swoje najświętsze marzenia.

                          Myśl o bocianie stale opromienia

                          Życie bezdzietnych mężów i mężatek,

                          Którzy wciąż tęsknią, by mieć dużo dziatek. –

                          .

                          - Znoś więc bocianie piękne, małe dziatki,

                          Niech się radują ojcowie i matki.

                          Dlaczego jednak Tobie powierzono

                          Powiększać dzieci Adamowych grono?

                          Może dlatego, że jesteś poważnym,

                          W miarę ostrożnym i w miarę odważnym.

                          Może dlatego – żeś jest uroczysty,

                          Po błocie stąpasz, lecz wciąż jesteś czysty?

                          .

                          Może posiadasz te zalety ducha,

                          które usłyszę, gdy nadstawię ucha.

                          Gdy się rozlegnie w gnieździe twoim klekot,

                          Na który milknie stawnych żabek rechot.

                          Jest jakiś urok w tym twoim klekocie:

                          Nawet kosiarze stają przy robocie,

                          Kiedy usłyszą twoje klekotanie.

                          .

                          A gdy się zjawiasz na skoszonym sianie,

                          To błogi uśmiech twarze opromienia,

                          Wnet z nich znikają wszelkie ślady cienia.

                          Boś ty ptak swojski – choć nieoswojony.

                          A kiedy wiosną powracasz w te strony

                          Z doliny Nilu, z zimowej wędrówki,

                          To się radują nawet młode wdówki.

                          .

                          W sercach się rodzą uczucia radosne,

                          Bo wszyscy czują nadchodzącą wiosnę.

                          Lecz jest coś jeszcze w całej twej postaci,

                          Co wielkie ducha zalety bogaci;

                          Jest jakiś smutek w głębi twego oka,

                          O którym świadczy i skrzydeł powłoka.

                          Żałobne łaty pośród śnieżnej bieli

                          Dojrzymy łatwo, choćbyśmy nie chcieli.

                          .

                          To tylko ducha zewnętrzne oznaki,

                          Że ciebie gryzą wewnętrzne robaki,

                          Że ciebie dręczy tęsknota nieznana.

                          Może ci znikła żona ukochana,

                          Może straciłeś twe kochane dzieci

                          I teraz słońce mniej już jasno świeci

                          Dla ciebie, stary kochany bocianie,

                          Który tak chętnie obsługujesz, panie.

                          .

                          Ja znam bociana stare, dawne dzieje,

                          W których wyniku bocian się nie śmieje.

                          Dziś wam opiszę te dziwne przygody,

                          Które poznałem, kiedy byłem młody.

                          Było to dawno, bo przed wielu laty,

                          Chłop zrobił gniazdo nad strzechą swej chaty.

                          Postawił koło, chrust i trochę siana,

                          Chciał on nad chatą mieć swego bociana.

                          .

                          Co by klekotał od rana do zmroku,

                          Słomianej chacie dodawał uroku.

                          Pocieszał chłopów, uspakajał baby,

                          A w stawie łowił wystraszone żaby;

                          Szybował w górze wśród znojnego lata,

                          Dzieci wołały – to nasz bociek, Tata!

                          .

                          Już wczesną wiosną dwa bociany młode

                          Ujrzały z góry tę miłą zagrodę,

                          I skierowały lot swój wprost do gniazda,

                          Aż się ucieszył stary Maciej – gazda.

                          Długo wieczorem jego dzieci małe,

                          Dla których w życiu wszystko jest wspaniałe,

                          Wciąż o bocianach te wiodły rozmowy:

                          Że są tak białe, jak mleko od krowy,

                          .

                          Że gdy leciały, zatoczyły koło,

                          Potem spojrzały na gniazdo wesoło,

                          A wreszcie było piękne lądowanie.

                          Teraz bociany śpią smacznie na sianie.

                          Nazajutrz rano – już o pierwszej zorzy,

                          Gdy bocianicha swe oczy otworzy –

                          Spojrzy na boćka, przymili się czule,

                          Potem polecą łowić żaby w mule.

                          .

                          Następnie lecą znów do swego gniazda,

                          I poprawiają – co źle zrobił gazda.

                          Tak pracowały dni wiele bociany,

                          Aż raz, gdy z rana wstał Maciej zaspany,

                          Ujrzał samiczkę siedzącą na sianie.

                          Bocian poleciał sam na polowanie,

                          W południe wzniósł się wysoko nad chmury

                          I swoje gniazdo obserwował z góry.

                          .

                          Koła zataczał, czasem zbaczał z drogi,

                          Marzył, że Maćka skromny dom ubogi,

                          Za kilkanaście jeszcze dni i ranków,

                          Stanie się domem maleńkich bocianków.

                          Jak przez mgłę widział już małe pisklęta –

                          Cieniutkie, długie, różowe łapięta,

                          I długie szyjki, na nich małe główki,

                          Co się kiwały jak w polu makówki,

                          .

                          Śliczne oczęta, choć takie zaspane

                          I dziobki słabe, a takie kochane.

                          Na swych skrzydełkach mają ciemne łatki

                          I tak się tulą do kochanej matki…

                          Radość napełnia tak serce bociana,

                          Że łowi żabki od wczesnego rana

                          I znosi żonie – dobrej bocianiszy,

                          W której ma ufność – jako my w Zawiszy.

                          .

                          Lecz los złośliwy, co z ludzi się śmieje

                          Czasem rozwiewa i ptaków nadzieje.

                          Razu pewnego dwa wiejskie łobuzy,

                          /takie co w szkole dostają wciąż guzy,

                          Za figle psotne i złośliwe żarty,

                          A zwą ich mianem hańbiącym – bękarty/,

                          W bocianie gniazdo kładą gęsie jajo

                          I wielką radość z tego figla mają.

                          .

                          Bocianie jajo oddają znów gęsi,

                          Co syczy na nich i głową swą trzęsie.

                          O biedna Matko! Nie wiesz o sekrecie,

                          Że ty wylęgniesz zwykłej gęsi dziecię,

                          Którego dziobek, szyja, łapki grube,

                          Nagle zgotują twemu gniazdu zgubę.

                          .

                          Długo na jajach siedzi bocianicha

                          I przez skorupy do bocianków wzdycha,

                          Tuli do piersi, swym ciałem ogrzewa,

                          Czasami smętnie spogląda na drzewa,

                          Gdzie się rozlega głos kłótliwych kawek;

                          Czasami spojrzy na ten stawu skrawek,

                          Gdzie bocian łowi żaby tak zawzięcie

                          Na smaczny obiad przy rodzinnym święcie.

                          .

                          Razu pewnego, w majowy poranek,

                          Czuje, że w gnieździe rodzi się bocianek;

                          Przebił skorupę ten dziobek kochany,

                          Taki jest śliczny, choć umorusany;

                          Z ciasnej skorupy wyciąga nożyny,

                          Co mają kolor dojrzałej maliny;

                          Będzie bielutki jak majowe mleko;

                          Szkoda, że stary bocian jest daleko. –

                          .

                          Lecz on z daleka poczuje kruszyny,

                          Jej bociek piękny – dobry mąż – jedyny.

                          Najkrótszą drogą do gniazda przyleci,

                          Żeby oglądać swe kochane dzieci.

                          Może nad gniazdem on koło zatoczy

                          I miłej żonie spojrzy prosto w oczy;

                          A ona wdzięczność w tym wzroku wyczyta,

                          I będzie dumna – jak każda kobita.

                          Potem swą radość klekotem obwieści,

                          Ludzie opiszą to wszystko w powieści.

                          .

                          (c.d.n.)

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          c.d.

                          .

                          Ale powoli zbliża się i troska,

                          Co gasi radość – jak ta kara boska,

                          Co nagle spada bez żadnej przyczyny

                          I bez widocznej z naszej strony winy,

                          Rozwala szczęście i sieje obawy,

                          Jak gdyby niebu miała dodać sławy

                          Ta ciągła zmiana zwierząt, ludzi losów;

                          Jak gdyby niebo nie dość miało głosów,

                          Co zamiast modłów ślą do niego skargi,

                          A czasem nawet rozżalone wargi

                          Rzucają w niebo zuchwałe przekleństwa,

                          Gdy im chce krzywdzić kochane maleństwa.

                          .

                          Już się wylęgły maleńkie bocianki

                          I już przeżyły trzy majowe ranki;

                          Lecz jedno jajo całe leży jeszcze,

                          A tu się chmurzy i majowe deszcze

                          Mogą je zmoczyć – zaziębić w nim ptaszę,

                          Więc bocianicha grzeje jajo nasze,

                          A do skorupy wciąż nadstawia ucha,

                          Czyli jakiego stuku nie wysłucha.

                          .

                          Wreszcie czwartego dnia w wieczornej porze,

                          Kiedy znikały już na niebie zorze,

                          Pękła skorupa i wylazło z jaja

                          A to się działo piętnastego maja –

                          Żółte gąsiątko wylazło z skorupy

                          Jaja wziętego z Maćkowej chałupy.

                          A bocianicha swym ciepłem je grzeje

                          I w głębi serca ptasiego się śmieje,

                          Że już do rana dzieciątko osuszy,

                          Że tym dobrego ojca mocno wzruszy.

                          Bo taki instynkt mają wszystkie matki,

                          Że lubią pieścić nawet cudze dziatki.

                          .

                          A rano bocian – po wczesnym śniadaniu –

                          Kiedy zobaczył dzieci na posłaniu

                          Zdziwił się zrazu, a potem się zdumiał,

                          Że coś się stało – czego nie rozumiał.

                          Spojrzy na dzieci – w bocianichy oczy,

                          I wzrok bociani zrazu się zamroczy,

                          I przed oczyma stają jakieś cienie,

                          W sercu się rodzi straszne podejrzenie,

                          I błędnym wzrokiem patrzy na swe grono…

                          .

                          Tego – bociana – haniebnie zdradzono;

                          Splamiono jego gniazdo zawsze czyste,

                          - To miejsce święte po czasy wieczyste.

                          Ma nosić plamę? Tego nie przeżyje

                          Nasz bocian stary, póki jej nie zmyje.

                          Duchem bojowym napełnia się serce.

                          Rozpostarł skrzydła, wzniósł się nad kobierce

                          Pól zaoranych – zielonych miejscami,

                          I coraz wyżej leci nad chmurami,

                          A wreszcie znika gdzieś w błękitnej dali,

                          Bo żądza zemsty jego serce pali.

                          .

                          Już sama w gnieździe bocianicha siedzi

                          Mocno strapiona, nie widzi gawiedzi,

                          Co to powinna gęsi pędzić w pole,

                          A zamiast tego urządza swawolę.

                          .

                          Gdy parę godzin upłynęło czasu

                          To usłyszała jakiś szum od lasu,

                          Ten szum złowieszczy napełniał przestworza,

                          Szedł od zachodu, gdzie wieczorna zorza

                          Swoją czerwienią letnie niebo krasi,

                          A zmrok wieczorny słońca blaski gasi.

                          .

                          Już strach napełnia serce bocianicy,

                          Wzrok wystraszony śle po okolicy,

                          Nie szuka wcale dla siebie ratunku, -

                          Ona pochodzi z ptasiego gatunku –

                          Co mężnie przyjmie przepisaną karę

                          Boćkom wskazaną przez ich prawa stare.

                          .

                          Za tę – na gniazdo sprowadzoną plamę –

                          Niech ona przejdzie już przez życia bramę

                          I krwią swą zmyje losu niecne czyny,

                          Ale jej dzieci, - one są bez winy;

                          To strach o dzieci wypełnia jej ducha,

                          Gdy szum bojowy wpada jej do ucha.

                          Więc dzieci tuli do piersi, pod skrzydły,

                          Dziób wznosi w górę, jak chłop ostre widły,

                          Którymi pragnie przebić swego wroga,

                          By się spełniła wola jego Boga.

                          .

                          Już rząd bojowych, skrzydlatych rycerzy

                          Doleciał do wsi zachodnich rubieży.

                          Tu zrobił koło, stale lotu zniża,

                          Do Maćkowego domu już się zbliża;

                          Tu się rozciągnął, szeregi rozszerzył

                          I ze stron wszystkich na gniazdo uderzył.

                          /Tak uderzali na wroga Tatarzy,

                          O czym mówili we wsi ludzie starzy/, -

                          .

                          Krótkie natarcie, bo walka nierówna,

                          Na dziób uderza wrogów linia główna,

                          Ale dwa wielkie dziobate rycerze

                          Do tyłu lecą i łapią za pierze,

                          Już ją za szyję dziobami chwyciły,

                          Ściskają, duszą, - ona nie ma siły

                          Bronić się dłużej i oczy zamyka,

                          Już tylko w duszy dźwięczy jej muzyka

                          Taka żałobna i taka ponura,

                          Że od niej cierpnie i na ptakach skóra.

                          .

                          Długo bociany bocianichę biły,

                          Rwały jej pióra, rozrywały żyły,

                          By krwią swą zmyła plamę tego gniazda,

                          Które jej zrobił dobry Maciej – gazda.

                          Nie oszczędziły i maleńkich dzieci,

                          Pozabijały, zrzuciły do śmieci,

                          Rozniosły siano i Maćkowe chrusty;

                          Na dachu stoi tylko koło puste.

                          Potem klekotem obwieściły światu,

                          Że nie darują nawet swemu bratu,

                          Jeżeli splami honor boćków rodu.

                          Na to się rozległ głos jakiś z ogrodu

                          Pewnie kraknęła z drzewa stara wrona,

                          – Że to ich zdanie podziela i ona.

                          .

                          Dzieciom dorosłym poświęcam to dzieło,

                          Które z dawnego natchnienia się wzięło...

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Teraz nastały całkiem inne czasy.

                          Dziś wiejskim chatom dodają okrasy

                          Nie gniazda boćków i nie koła z chrustem,

                          Dziś bociek w domu jest Bożym dopustem.

                          Dziś tylko nędza chodząca po świecie,

                          W swym lichym domu chce mieć dużo dzieci.

                          .

                          Dziś chłopek pługiem własną ziemię orze,

                          Potem zasieje na niej własne zboże.

                          Reforma rolna dała mu hektary,

                          Które uprawia i nie traci wiary

                          W przyszłość słoneczną i szczęście ludzkości,

                          Choć jeszcze smutek w jego duszy gości.

                          Chyba to skutki są minionej wojny,

                          Że lud nasz wiejski – taki bogobojny,

                          Żywy, rozmowny i wesoły taki,

                          Bimbrem zalewa zgryzoty, robaki

                          I nie rozumie wielkich przemian świata,

                          Lecz z faszystami po cichu się brata,

                          Ale, gdy promień prawdziwej oświaty

                          Trafi do każdej nawet nędznej chaty,

                          Rozjaśni umysł i otworzy oczy,

                          To każdy ujrzy, że świat jest uroczy,

                          Że naszą ziemię zawsze orać trzeba,

                          Żeby na świecie dużo było chleba;

                          Że czasem trzeba słuchać śpiewu ptaków,

                          Które wytępią obrzydłych robaków,

                          Co zakradają się do naszej duszy,

                          Ta wyje z bólu, że aż bolą uszy.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Witam wszystkich zaglądających do tego wątku Forumowiczow. Dziś wtorek, 31.01.2017 r., czyli ostatni dzień miesiąca.

                          Wczoraj wstawiłem prawie cały poemat BOCIANY Stanisława Kawińskiego. Myślałem, że tę końcową część poematu nawiązującą do starożytności także dołączę, ale jakoś nie udało mi się po południu znaleźć czas, tak jak sądziłem.

                          Dokończę więc poemat Bociany teraz z rana, a potem zacznę prezentację części drugiej Bocianów, nazwaną przez Stanisława Kawińskiego BOCIANY II.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Końcowa część poematu BOCIANY z maja 1947 r.

                          ...

                          Olimpu bogi zawsze były różne,

                          Jedne potężne, inne znowu próżne,

                          Jedne tworzyli losy tego świata,

                          Dla nich zabijał Kain swego brata,

                          Piękny bohater też zawisł na skale

                          Ku wiecznej bogów starożytnych chwale.

                          Dla innych łabędź, ptak zawsze ponury,

                          Choć taki cichy, taki białopióry,

                          Zdradliwym dziobem kusił młodą Ledę,

                          A śpiewem swoim przepowiadał biedę.

                          .

                          Już przeminęła dawnych bogów sława

                          I zapomnianą jest ta bitwa krwawa,

                          Którą prowadził wielki ród tytanów,

                          Co się zbuntował przeciw władzy panów.

                          Dziś greckich bogów już się nikt nie boi

                          I Olimp pusty w cieniu gajów stoi;

                          Gdzie tylko wróble ożywiają drzewa,

                          Żadna bogini już tam dziś nie śpiewa.

                          Bogi z Olimpu poszły między ludzi

                          I wcale im się z nami tu nie nudzi.

                          Merkury sławny i tu jest bogaty,

                          Sprzedaje szaber, wcale nie na raty.

                          Czasem zarządza sklepami P. C. H ‘ a

                          I gwiżdże nawet na dowcipy Wiecha.

                          Mars wciąż wśród ludzi zamieszanie szerzy,

                          Z obywateli chce robić żołnierzy,

                          Podburza ludy robocze , spokojne

                          I stale wróży światu krwawą wojnę.

                          A Hermes biega od chaty do chaty

                          I różne plotki podaje na raty. –

                          Nemezis również zawodu nie zmienia,

                          Lecz wszystko waży, mierzy i ocenia

                          I sprawiedliwość wymierza za grzechy,

                          By pokrzywdzeni doznali pociechy,

                          Że krzywdzicieli zawsze spotka kara,

                          I w sprawiedliwość wzmocniła się wiara.

                          Już w Norymberdze karze wielkie zbrodnie,

                          Potem w Poznaniu wystąpiła godnie,

                          Dalej dwukrotnie zjawia się w Warszawie,

                          Żeby splendoru dodać swojej sławie.

                          Tu się przypomni, - tam wyznaczy karę

                          Za grzechy nowe i za grzechy stare.

                          Karze wspólników krwawego Hitlera,

                          Który się teraz w piekle poniewiera.

                          Katów Majdanka, Treblinki, Dachau

                          Gorliwych twórców dystryktów i gau,

                          Co nieśli na wschód zachodnią kulturę;

                          Kolczykowali każdą świnię, kurę,

                          Tępili Żydów, Polaków, Cyganów,

                          By więcej miejsca miała rasa panów.

                          Wielu już wielkich świata krzywdzicieli

                          Los swoich ofiar w ciemnych grobach dzieli.

                          Dlatego ludność pokrzywdzona wierzy,

                          Że – gdy Nemezis ludzkie krzywdy mierzy

                          Lub na swej wadze grzechy, zbrodnie waży,

                          To żaden śmiałek rzec się nie odważy,

                          Że ta jej waga – na Olimpie kuta

                          Z najlepszej miedzi – może być zepsuta.

                          Waga Nemezis ma dwie wielkie szale:

                          Na jednej leżą ludzkie łzy i żale,

                          Na drugą kładzie zapłatę bogini,

                          Potem rachunek w wielkiej księdze czyni.

                          Notuje wszystkie świata niecne czyny,

                          Oblicza wielkość i rozmiary winy,

                          A ta jej księga jest gruba i wielka

                          I zapisana jest w niej zbrodnia wszelka.

                          Rząd zapisanych zbrodni jest bez miary,

                          Przy zbrodniach stoją wyznaczone kary.

                          W tej księdze stoi i wina bociana,

                          Co to klekotał od samego rana,

                          Pod nieszczęśliwą urodził się gwiazdą,

                          I zburzył gniazdo – co mu zrobił gazda.

                          Są tam i czyny Maćka psotnych synów;

                          Zdadzą rachunek ze swych niecnych czynów.

                          Waga Nemezis jest bardzo dokładna,

                          Choć nam się zdaje, że już nie jest ładna;

                          Ze szlachetnego kruszcu jest wykuta

                          I nigdy jeszcze nie była zepsuta.

                          .

                          . /–/ Stanisław Kawiński

                          Ostrowiec 01.05.1947

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Napisałem, ze poemat ten powstał w maju 1947 roku, ale teraz widzimy datę przy nazwisku i jest to 1.05.1947, czyli raczej traktować trzeba, ze jest to data ukończenia poematu.

                          Mniemać musimy, ze nie powstał on w jeden dzień, a pewnie na napisanie tak sporego poematu potrzeba było trochę czasu. Przyjąć więc należy, ze powstawał w kwietniu 1947 r.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Nim dotarłem do poematu BOCIANY II, myślałem, że historia o bocianach ma taki tragiczny finał.

                          Większość z nas wnuków znało z dzieciństwa urywki Bocianów, bo zarówno sam Dziadek, jak i nasza Mama próbowali nam recytować fragmenty tego utworu. Był to na pewno początek utworu i jakieś inne kawałki, ale z tej pierwszej części.

                          O istnieniu dalszej części historii o bocianach nikt z nas wnuków nie miał zielonego pojęcia.

                          Tym większym zaskoczeniem było gdy odkryłem ten drugi z poematów o bocianach i jak się okazało był on dalszym ciągiem dziejów rodu bocianiego w zagrodzie gazdy Macieja.

                          Za moment zacznę prezentować ten następny poemat Stanisława Kawińskiego - BOCIANY II, który powstał kilka miesięcy później, niż pierwsza część - BOBIANÓW.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          ...................BOCIANY II....................

                          .

                          Wiech w swych dowcipach bawił się minogą

                          I z jej pomocą propagandę wrogą

                          Uprawiał przeciw tym obywatelom,

                          Co się swym szczęściem z innymi nie dzielą.

                          Ja mam bociana jako przyjaciela,

                          On mi tematów i myśli udziela.

                          Minoga pływa w mętnej, ciemnej wodzie,

                          Bocian swe gniazdo przy chłopskiej zagrodzie

                          Wznosi wysoko, aż na szczycie drzewa,

                          On inne myśli i uczucia miewa,

                          .

                          Czasem i bocian też leci do wody,

                          Lecz on ma inne ku temu powody;

                          On łowi żabki nad brzegiem jeziora,

                          Kiedy karmienia dzieci przyjdzie pora.

                          Gdy złowi żabę, zaraz w górę wzleci,

                          Pomknie do gniazda, gdzie już jego dzieci,

                          Czekając ojca, wznoszą w górę dziobki,

                          Aż się radują młode matki chłopki,

                          Dla których dzieci są wielką pociechą

                          W ich ciężkiej pracy pod słomianą strzechą.

                          .

                          Bocian jest wielkim przyjacielem ludzi,

                          On swą postacią w ludziach podziw budzi,

                          Wprawia ich w zachwyt lotu majestatem,

                          Każdy się czuje jakby jego bratem.

                          A weźmy małe biedne wiejskie dzieci,

                          Jakaż to radość w jasnych oczach świeci

                          Skoro zobaczą na gnieździe bociana,

                          A gdy klekotem obwieszcza im z rana

                          Swoją obecność w pobliżu ich wioski,

                          To tak się cieszą, jakby wszelkie troski

                          Znikły z serduszek – słyszą przyjaciela,

                          Którego szczęście i im się udziela!

                          .

                          Gdy wiosną bocian do wioski przyleci,

                          Zaraz dla wszystkich słońce jaśniej świeci;

                          Chłopy witają skrzydlatego brata,

                          Który powraca z tamtej strony świata,

                          Gdzie piękna wiosna i gorące lato…

                          Lecz on zatęsknił za ich skromną chatą,

                          Bo tu są serca tkliwe i gorące

                          I smaczne żabki w jeziorku na łące.

                          Tu krokodyle - znani boćków kaci,

                          Którzy nad Nilem straszą jego braci,

                          Nie będą czyhać na mego bociana –

                          Może polować od wczesnego rana.

                          .

                          Gdy stary bocian zburzył piękne gniazdo,

                          Które mu zrobił dobry Maciej gazda,

                          To posmutniała nasza miła wioska

                          I to tłumaczono, że to kara Boska

                          Spadła na ludzi, a wszystkie kobiety,

                          Które są skłonne do szybkiej podniety

                          I do rozczuleń nad wszelką niedolą,

                          Jęły się modlić, … mówiły że wolą

                          Boga przebłagać jałmużną i postem,

                          Gdyż nigdy jeszcze w wiejskim życiu prostem

                          Tak strasznej sceny nie widziały oczy…

                          Musiał to z nieba być ten znak proroczy,

                          Który zwiastuje jeszcze większą karę

                          Na grzesznych ludzi, co stracili wiarę.

                          .

                          W tym czasie Maciej pojechał do miasta,

                          W domu została Maćkowa niewiasta;

                          Krząta się w izbie, gotuje wieczerze,

                          Czasem złość jakaś na Maćka ją bierze,

                          Że nie powraca z miejskiego jarmarku,

                          A tu kartofle gotują się w garnku,

                          Gdy późno wróci smakować nie będą

                          I choć z natury nie jest wcale zrzędą,

                          Przecież czekanie rozzłościć ją może –

                          Z tymi chłopami – to skaranie Boże…

                          .

                          Wreszcie ją smuci i zniszczenie gniazda

                          Pewnie nad domem przeleciała gwiazda,

                          Co to na ludzi przynosi strapienie,

                          Gdy spadnie z nieba i schowa się w cienie.

                          Straszne zdarzenie. Jakieś podłe licho

                          Wlazło w bociana, że swą żonę cichą

                          Tak zamordował, jako Kain Abla,

                          Chyba w nim siedzi jakaś dusza diabla.

                          .

                          Co powie Maciej? On wyjaśnić umie

                          Każde zdarzenie. Swojej nowej kumie

                          Pietrkowej żonie, którą sparły kolki

                          Zaraz doradził, żeby monopolki

                          Wypiła z pieprzem, potem aspirynę

                          Zapić herbatą i wleźć pod pierzynę.

                          Gdy to zrobiła, już nazajutrz z rana

                          Była wesoła, zdrowa i wyspana.

                          .

                          A gdy Antkowi miała zdechnąć krowa,

                          Co już od dwóch lat wciąż była jałowa,

                          Nie jadła sieczki, tylko piła wodę,

                          Maciej odwiedził Antkową zagrodę

                          Obmacał krowę, stwierdził, że nie febra,

                          Potem dwa palce wsadził między żebra,

                          Następnie śliną suche palce zlepia

                          I patrzy krowie prosto w smutne ślepia.

                          Wreszcie pod rękę Antka nieboraka

                          Bierze i mówi, że krowa ma raka,

                          I po zarżnięciu wnet się okazało,

                          Że krowa zgniłą ma wątrobę całą.

                          .

                          Albo gdy Jasiek wybił swą Marynę,

                          Że jej prosiaki podarły pierzynę,

                          Kiedy na święta przy Wielkiej Sobocie

                          Chciała wywietrzyć w podwórku na płocie, -

                          Przyszła do Maćka, żeby się pożalić,

                          A on jej zaczął Jaśka mocno chwalić:

                          Że to chłop dobry, pilnuje rodziny,

                          Dostała lanie, to za własne winy,

                          Bo winna lepiej pilnować chałupy

                          I nie marnować, a zbierać do kupy

                          To wszystko dobro, które mają w domu

                          I niech Jaśkowi nie przynosi sromu.

                          Teraz Maryna żyje z Jaśkiem w zgodzie;

                          Pierze, gotuje i piele w ogrodzie

                          Oboje chwalą rozum jej Macieja

                          I uważają go za dobrodzieja.

                          .......................................c.d.n.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Kolejna porcję BOCIANÓW II dołączę jeszcze dziś,

                          ale po południu.

                          Teraz muszę przerwać zabawę z poezją.

                          pozdrawiam. - januszko321-

                          Gość
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Post nadrzędny dla poniższego posta o numerze 846

                          Odp.: Poezja sprzed lat

                          Coś mi kilka razy zrywa połączenie internetu, dlatego odkładam na razie kontynuację Bocianow II.

                          Zalogowałem się, a tu widzę, że jednak nie zalogowany jestem, tylko jako Gość

                          Gość
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          Wydaje się, że internet działa poprawnie, a i z logowaniem na Forum też jest ok.

                          Kontynuuję więc za moment poemat Bociany II.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
                        • Odp.: Poezja sprzed lat

                          c.d

                          .

                          Gdy tak rozważa nad rozumem Maćka,

                          Mąż jej powraca, a z nim córka Jadźka,

                          Która się uczy teraz w miejskiej szkole,

                          By nie musiała gęsi pędzić w pole,

                          Ale pracować w państwowym urzędzie.

                          Jej córka w polu harować nie będzie.

                          .

                          Wiejskie kobiety zbyt ciężko pracują.

                          Nie dość, że w domu piorą i gotują,

                          Że stale mają utrapienie z dziećmi,

                          Mąż często woła: „Matka, w pole jedźmy!”

                          Zawsze coś kopać, kosić, zbierać trzeba…

                          A miejscy ludzie dosyć mają chleba

                          Bez tej harówki, która niszczy zdrowie.

                          A czy to która z tych paniuś się dowie,

                          Ile kłopotów jest pod wiejską strzechą?

                          Zawsze zajęte strojami, uciechą,

                          Malują twarze, palą papierosy,

                          U fryzjera czeszą swoje włosy.

                          Czasem coś piszą na maszynie w biurze,

                          Lub w domu z mebli pościerają kurze.

                          Ale to nie jest taka ciężka praca,

                          Od której zaraz zdrowie się zatraca.

                          .

                          Maciej powrócił dziś w kiepskim humorze.

                          Ujrzał, że pierze fruwają po dworze,

                          Więc się rozgląda i pociera czoło,

                          Gdy wtem na dachu ujrzał puste koło…

                          Nie ma już gniazda i nie ma bociana,

                          Który klekotał, gdy wyjeżdżał z rana…

                          Coś pociemniało w jasnej Maćka głowie.

                          A gdzież są dzieci – starsi dwaj synowie,

                          Którzy powinni przyjść wyprzęgać konie

                          I wyprowadzić na trawę, na błonie.

                          Co się tu stało? Nikt go dziś nie wita.

                          Czyż zamroczyła go ta okowita,

                          Której tam w mieście wypił trzy kieliszki?

                          Przecież zakąsił ją kawałkiem kiszki…

                          .

                          Zaklął siarczyście, krzyknął z całej mocy, -

                          Jak wystrzeleni z jakiejś mocnej procy

                          Nagle się zjawią dwaj jego synowie…

                          Z lękiem czekają, co im Ojciec powie.

                          A Maciej patrzy , myśli i rozważa, -

                          Memu Maćkowi nigdy się nie zdarza

                          Osądzać sprawy bez zastanowienia, -

                          On pragnie zajrzeć do głębi sumienia

                          Swych psotnych synów; w nich przeczuwa sprawców

                          Zniszczenia gniazda; tych małych oprawców

                          Złośliwe figle zeźliły Macieja,

                          Lecz w jego duszy jeszcze tli nadzieja,

                          Że w tem nieszczęściu tkwi inna przyczyna

                          I że to nie jest jego synów wina…

                          Bo on tak mocno kocha swoje dzieci,

                          Takim przykładem dla nich zawsze świeci,

                          Tak pragnie widzieć w dzieciach wszelkie cnoty:

                          Miłość bliźniego i chęć do roboty,

                          Łaskę u Boga, uznanie u ludzi,

                          Że choć się w duszy podejrzenie budzi,

                          To jednak w sercu ma jeszcze nadzieje,

                          Że ich odpowiedź obawy rozwieje.

                          .

                          Kto zniszczył gniazdo i gdzie są bociany?

                          Wiedzą, że sprawca będzie ukarany,

                          Więc coś w ich duszach zaczyna się łamać,

                          Bo przed Maciejem nie śmie żaden skłamać.

                          Zawilgły oczy, pospuszczali głowy,

                          Gdyż głos ich Ojca ostry i surowy

                          Zabrzmiał tak dziwnie, jakby z jego duszy

                          Ta wielka siła, co skały poruszy,

                          Wyrwać się chciała; był to żal i skarga,

                          Boleść i wściekłość; jego dolna warga

                          Lekko zadrżała, gdy głosił pytanie…

                          Wiedzą, że czeka ich okrutne lanie;

                          Żadne wykręty z Ojcem nie pomogą,

                          Trzeba iść prostą i uczciwą drogą.

                          .

                          „Boćki zniszczyły” - odrzekł pierwszy Jasiek,

                          „Siedem ich było” – dodał za nim Stasiek,

                          Potem zaczęli mówić po kolei,

                          Aż się powoli cały obraz sklei.

                          Zrozumiał Maciek: po jego wyjeździe,

                          Gdy wstali rano, zobaczyli w gnieździe

                          Samą samicę, tuliła swe dzieci;

                          Myśleli: wkrótce i bocian przyleci,

                          Że on poleciał gdzieś na polowanie

                          Nałowi żabek dzieciom na śniadanie.

                          A więc zaczęli zamiatać podwórze,

                          Wkrótce ujrzeli stado boćków w górze;

                          Leciały w szyku prosto od zachodu.

                          Gdy się zbliżyły do Maćka ogrodu,

                          Zniżyły lotu… To byli mordercy,

                          Którzy jak dzicy straszni ludożercy,

                          Pozabijali i matkę, i dzieci…

                          Teraz Maćkowi strzecha pustką świeci.

                          Jednak dla Maćka to jest nie do wiary,

                          Że wśród morderców był i bocian stary.

                          Potem synowie powiedzieli Ojcu,

                          Że nieboszczyków poskładali w kojcu

                          W pustej oborze, gdzie stały cielęta,

                          Bo rozkaz Ojca każdy z nich pamięta,

                          Że Ojciec musi zbadać każdą sprawę,

                          Wyjaśnić wszystkim, co złe, a co prawe.

                          Więc niech sam Maciej tę sprawę osądzi,

                          Bo on w swych sądach nigdy nie pobłądzi.

                          .

                          I poszedł Maciej oglądać bociany,

                          A szczegółowo badał krwawe rany.

                          Złamane skrzydło, z piór obdartą szyję,

                          Czerwone plamy, których już nie zmyje

                          Na białej szacie biednej bocianicy,

                          Która ozdobą była okolicy.

                          Obejrzał małe zabite bocianki,

                          Które przeżyły trzy majowe ranki.

                          Wreszcie wyciąga z głębi tego kojca

                          Żółte gąsiątko… I tu serce Ojca

                          Zabiło mocniej: znalazł źródło sprawy,

                          Której wynikiem był ten dramat krwawy.

                          .

                          Zapytał synów: skąd się wzięło gąsię?,

                          Ponieważ Stasiek bardziej winnym czuł się

                          Nieszczęścia biednej bocianiej rodziny,

                          To postanowił przyznać się do winy.

                          To on zamienił jajo bocianichy

                          Na jajo gęsie. Jego pomysł lichy,

                          Który mu teraz spokoju nie daje,

                          By bocianisze wykraść jedno jaje,

                          Sprowadził klęskę i śmierć na to grono,

                          Lecz żeby bocian pokłócił się z żoną

                          Tego on nie chciał. On chciał mieć bocianka,

                          Dlatego poprosił swego brata Janka,

                          By mu dopomógł do zamiany jajka…

                          To brzmi Maćkowi jak ponura bajka.

                          Bocianie jajo pod gęsią domową?

                          Pomyślał Maciej i pokiwał głową…

                          .

                          Co się z nim stało, czy już jest bocianek?

                          „W środę się wylągł”, odrzekł mu syn Janek.

                          Ogromny dziobek, długa cienka szyjka,

                          Trochę podobna do zgiętego kijka…

                          Gęś go nie lubi, syczy nań i dziobie,

                          Więc zrobiliśmy gniazdko w pustym żłobie,

                          Gdzie dawniej stała stara, łysa krowa –

                          Tam nasz bocianek do dziś dnia się chowa.

                          .

                          Maciej – chłop mądry i zrównoważony

                          Czasami lubi poradzić się żony,

                          Jeśli chodzi o zawiłą sprawę;

                          Więc każe konie prowadzić na trawę,

                          Nie poić zaraz, lecz za dwie godziny,

                          Następnie idzie, by resztę rodziny

                          Przywitać w domu, skąd przez okno chaty

                          Najmłodsze dzieci wyglądają taty…

                          .................................................c.d.n.

                          januszko321
                          Zgłoś
                          Odpowiedz
1234 ... 4445474950 ... 73747576
Przejdź do strony nr
8 postów w tym wątku zostało wyłączonych z wyświetlania ze względu na sprzeczność z Zasadami Forum lub czasowo. Możesz wyświetlić wątek wraz z tymi postami.

- Reklama -
- Ogłoszenie społeczne -

- Reklama -

- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -