Za chwilę wstawię ciąg dalszy poematu BOCIANY II.
Miałem zamiar napisać coś więcej i nawet przygotowałem się do tego, ale...
ugryzłem się w język i wstawiam c.d. poematu:
..................................................................
.
c.d.
.Po paru latach byłem znów w tej chacie
I resztę dziejów o bocianie – kacie
I jego synie – sierocie, bocianku,
/Gdy siedzieliśmy we dwójkę na ganku/,
Tak mi wyjaśnił stary Maciej gazda,
Ów budowniczy bocianiego gniazda.
Może słów jego dziś wam nie powtórzę,
Lecz jego myśli odtworzę wam szczerze –
Mój Maciej lubił latać myślą w górze
I głosić prawdy, w które ja dziś wierzę.
Rósł młody bociek pod opieką syna
Macieja, który za zbrodnie Kaina
Nie uznał figla dziecinnego wcale.
/Ten jego wyrok i ja dziś pochwalę/;
Zajadał chętnie kartofle i kaszę,
Które stanowią pożywienie nasze.
Czasami chłopcy przynosili w worku
Żabki złowione na łące w jeziorku
I wypuszczali w ogrodzie na trawie;
Wtedy ze śmiechu pękaliśmy prawie,
Jak przed bociankiem naszym się chowały,
Lecz on choć jeszcze był młody i mały
Biegał tak szybko, szukał tak zawzięcie,
Że przechodziło wprost ludzkie pojęcie,
Skąd taki bociek wzięty prosto z kojca,
Nic nie uczony przez matkę i ojca,
Bez żadnej szkoły i żadnej nauki,
Mógł się nauczyć polowania sztuki.
.
A gdy zaczęły rosnąć mu już skrzydła,
To towarzystwo rogatego bydła
Chłopcy uznali niegodne bociana.
Przyszli do ojca, raz z samego rana
I tłumaczyli tak zapamiętale,
/Choć stary Maciej nie przeczył im wcale/,
Że ich bocianek winien mieć posłanie
Nie w krowim żłobie i na starym sianie –
Lecz na topoli w górze tak wysoko,
Żeby bocianie młode, bystre oko
Mogło oglądać szersze horyzonty
I miało widok już na wszystkie fronty,
Bo gdy nadejdzie kiedyś koniec lata,
On musi poznać inną stronę świata,
Tam znajdzie młodą, bardzo piękną żonę
Z nią razem wróci w swą rodzinną stronę.
.
Musi mieć gniazdo – do niego przyleci,
Tu będzie chować przyszłe swoje dzieci.
Więc wybrał Maciek najstarszą topolę,
Z tych, co tam rosną przy jego stodole;
Ściął jej wierzchołek, przeniósł z strzechy koło
I znowu czuł się raźno i wesoło,
Że ród bociani – w wiosce nie zaginie,
Bo w naszym życiu, jak w tym stałym młynie
W jednym kierunku wszystko się przemienia
I miejsce starych, nowe pokolenia
Zajmują szybko, rodzą się i mnożą …
Gdyż to jest starą świętą wolą Bożą.
.
Rósł więc bocianek, jak ten ptak domowy,
Lecz bardziej swojski, a taki morowy,
Że żadne gęsi, kaczki ani kury,
Na które patrzył zawsze trochę z góry,
Gdy stanął prosto w górę podniósł głowę,
Chociaż i one są ptaki domowe…
Nie mogły z boćkiem naszym iść w zawody,
Bo choć on jeszcze taki bardzo młody,
Przecież splendoru dodawał zagrodzie,
Gdy spacerował po Maćka ogrodzie.
Kroczył jak indor w pełnym majestacie,
Taki poważny w swej żałobnej szacie;
Stąpał z rozwagą i z taką godnością,
Że nawet Burek patrzył nań ze złością
I wciąż się trzymał od boćka z daleka,
Gdy się doń zbliża, ze wstydu ucieka,
Odkręca ogon, przytula ku sobie,
Chociaż nasz bocian nigdy psów nie dziobie.
.
Jedynie kaczor, ozdoba podwórza,
W którym częściowo tkwi natura kurza,
/Bo chociaż zawsze jest zrównoważony
Domowe kury traktuje jak żony/,
Na widok Bocka nie zwracał uwagi
I innym ptakom dodawał odwagi,
By zignorować obcego intruza,
Za co od boćka dostał nieraz guza.
Wojtkiem ochrzcili chłopcy bocianka,
A był to pomysł Maćkowego Janka.
.
Razu pewnego do uszu Macieja
Wpadły okrzyki: „hejże łap złodzieja!”
Wyjrzał przez okno na własne podwórze
I na topoli przy stodole w górze
Ujrzał na gnieździe starego bociana,
Na jego szyi była wielka rana
Zadana dziobem własnej jego żony
Podczas tej walki, której krwawe plony
Jasiek zakopał w ogrodzie pod drzewem –
Pogrzeb zakończył bardzo pięknym śpiewem.
Słowa zapisał na drewnianej desce,
Co na tym drzewie i dziś wisi jeszcze:
.
„Tu leży matka z czworgiem małych dzieci,
Dla których słońce nigdy nie zaświeci;
Przez sąd bociani byli potępieni,
Na śmierć skazani i tutaj straceni,
Byli bez winy, zginęli bez grzechu.
Niechaj ten napis będzie im pociechą,
Że krwawych sędziów kiedyś spotka kara,
Czego wymaga sprawiedliwość stara”.
poprawka do wpisu z dziś z godz.10:27
.
ostatnie słowo przekręciłem zamiast BOBIANÓW powinno być - BOCIANÓW.
witam wszystkich w środę, 1.02. Kontynuuję prezentację poematu Bociany II.
oto c.d. BOCIANÓW II>
.
Więc stary bocian po zniszczeniu gniazda,
/Tak opowiadał mądry Maciej gazda/,
Znikł z okolicy aż na trzy tygodnie,
Uciekł z tej wioski, gdzie popełnił zbrodnię.
Jednak nie uciekł on od nas daleko,
Bo o trzy wiorsty, nad Pilicą rzeką ,
Na mokrych łąkach nieraz go widziano,
Gdy jak gospodarz, co patrzy, czy siano
Dość szybko rośnie, po swej łące kroczy,
Wzdłuż ją przemierza i kieruje oczy
Na wszystkie strony, stale w dół spuszczone,
Jakby się wstydził za siebie i żonę,
Że miłe gniazdo nad słomianą strzechą,
Które być mogło szczęściem i pociechą,
Tak bezpowrotnie zburzyli na wieki.
Czasem znów leciał nad brzeg wielkiej rzeki
I tam przy pięknej słonecznej pogodzie
Długo podziwiał swe odbicie w wodzie.
Przez trzy tygodnie żywot samotnika
Pędzi na łące i ludzi unika.
Co robi w nocy i gdzie tuli głowę,
Gdy zajdzie słońce, by drugą połowę
Ziemi oświetlić? – tego ludzie wsiowi
Nie potrafili wyjaśnić Maćkowi.
.
Gdy ulegając synów swoich woli
Maciej budował gniazdo na topoli,
To nie przypuszczał, że nazajutrz z rana
W tym gnieździe ujrzy starego bociana.
Jednak pod wpływem wyrzutów sumienia
Bocian jak człowiek szybko się odmienia
I często mięknie nawet harda dusza
Nad swą niedolą, aż do łez się wzrusza.
Więc i nasz bocian, który w gniewnym szale
Burzył swe gniazdo tak zapamiętale,
Teraz powrócił bez gniewu i złości,
Bo rozważania w pełnej samotności
Coś odmieniły w jego ptasiej duszy
I widok gniazda tak go mocno wzruszył,
Że jak ta ryba wypuszczona z sieci,
Choć nie miał żony, ani małych dzieci,
Rozpostarł skrzydła i pomknął w przestworza
W górę go gnała jakaś iskra Boża,
Która i ludziom dodaje polotu;
Na gniazdo patrzył z tak wielką tęsknotą,
Że instynktownie i prawie bez woli
Lot swój skierował z góry ku topoli.
.
Tak stary bocian pokrzyżował plany
Maćkowych synów, gdyż dom zbudowany
Dla ich bocianka teraz jest zajęty –
Siedzi w nim stary bandyta przeklęty…
Chcą go wystraszyć, precz wygonić z wioski
I taki wyrok zwiastują mu boski:
„ stary bocian kle, kle –
Będziesz cierpiał w piekle;
Tam ci diabeł goły
Nagotuje smoły;
Naleje do gardła,
Żeby ci wyżarła
Serce i wnętrzności,
Uczerniła kości;
Ze smoły pochodnie;
Za twe krwawe zbrodnie,
Wyżrą twoje oczy,
Byś we dnie jak w nocy
Nie mógł widzieć słońca,
Lecz cierpiał bez końca”.
.
Lecz stary Maciej krótko synów trzyma,
Gdy krzyknął na nich i zmierzył oczyma
Zaraz ucichli, drapiąc się po głowie
I oczekując co im Ojciec powie.
A Maciej rzekł im, że wyroków nieba
Wygłaszać ptakom przez ludzi nie trzeba.
I bocian stary za swe krwawe czyny
Przed tronem nieba nie ponosi winy.
Bocian ma instynkt, a nie wolną wolę,
Dlatego w piekle w gotowanej smole
Nie będzie cierpieć; on za wasze grzechy
Jest pozbawiony tej wielkiej pociechy ,
Jaką jest żona i kochane dzieci.
Jeżeli zrzucił swe gniazdo do śmieci,
To był to odruch czysty i szlachetny,
Spowodowany przez głupi i szpetny
Czyn moich synów; wasze figle – psoty
Spowodowały, że małe żywoty
Były zgaszone w porywie rozpaczy,
Co teraz chcecie tłumaczyć inaczej…
Tak prawił Maciej kazanie swym synom.
Czy jego prawdy teraz nie zaginą?
.
c.d.n.
Na koniec zostaje jeszcze jeden spory fragment, który zaraz też dołączę.
Oto on:
Odtąd w szczęśliwej Macieja zagrodzie
Są dwa bociany, żyją w wielkiej zgodzie;
Jeden na drzewie jeszcze całkiem dziki,
Lecz obojętny na wrzaski i krzyki,
Czasem poleci gdzieś na polowanie
Przyleci z żabą i na gnieździe stanie,
Trzyma ją w dziobie i tak długo duma,
Że stara Tekla, Maciejowa kuma,
Której mąż umarł i została wdową
Patrząc na gniazdo smutnie kiwa głową.
Drugi, choć mały, jednak rośnie prędko
I zjada żabki, które chłopcy wędką
Łowią w jeziorku lub w stawie przy młynie,
Co z obfitości żab dziś jeszcze słynie.
Rósł więc bocianek i obrastał w pierze;
Smaczne śniadania, obfite wieczerze
Dawały siłę i wzmacniały kości,
Lecz rozumieli dobrze ludzie prości,
Że boćka trzeba zaprawiać do lotu.
A więc zaczęli z wysokiego płotu,
Potem stawiali na słomianą strzechę,
Gdy dobrze sfrunął, tak wielką uciechę
Sprawiał mieszkańcom Maćkowego domu,
O jakiej w mieście nie śni się nikomu.
.
Raz stary bocian spuścił do ogrodu
Zieloną żabkę żywą, jeszcze młodą,
A potem patrzy z gniazda na topoli
Jak młody Wojtuś zbliża się powoli ;
Żaba ucieka i w trawie się chowa,
Lecz Wojtuś wzrok ma jak drapieżna sowa,
Lub dziki jastrząb – taki szaropióry,
Który swą zdobycz obserwuje z góry,
Dogania żabę i celuje dziobem,
A żaba widząc, że stoi nad grobem,
Żabim fortelem chce oszukać Wojtka,
Myśli – trafiła na głupiego znojdka,
Więc wprost na boćka kieruje swe oczy:
Spróbuje dziobnąć – ona w bok odskoczy…
Lecz gdy skoczyła, dostała się w kleszcze,
Skąd żadna żaba nie uciekła jeszcze.
.
I coraz częściej znosił bocian żaby,
Aż się dziwiły mądre wiejskie baby,
Skąd tyle serca i tyle miłości
Przejawia bocian, co kiedyś ze złości
Zniszczył swe gniazdo i własną rodzinę…
Nasz bocian odczuł w Wojtku swego syna,
Swe własne dziecię z jego krwi zrodzone,
Choć w pierwszym gniewie zabił swoją żonę,
To tyle cierpi teraz w samotności,
Że już na zawsze wyzbył się swej złości.
Lecz oprócz żabek nawet myszy, szczury
Zrzucał nasz bocian do ogrodu z góry,
A gdy nasz Wojtuś obrósł dobrze w pierze,
Na polowanie ze sobą go bierze
I do górnego lotu go zaprawia,
Co Wojtusiowi wielką radość sprawia.
Na noc wracają do starej topoli,
Bo spać na gnieździe Wojtuś teraz woli;
Więcej powietrza, ładniejsze widoki;
A choć na niebie czasem są obłoki,
Co zasłaniają i księżyc, i gwiazdy,
Wojtuś nie wróci do obory gazdy.
Spać w towarzystwie gęsi, kaczki, kury,
Które nie lubią wznosić się do góry,
Lecz na podwórzu w błocie albo gnoju
Szukają żeru i w wielkim spokoju
Wdychają zapach co idzie z obory –
W ich towarzystwie bociek byłby chory.
.
Ptaki chowane dla mięsa i tłuszczu
Nigdy w podniebną podróż się nie puszczą.
Boćkowi mięśni i skrzydeł potrzeba,
By mógł się wznosić w górę aż do nieba.
Zawsze pod jesień jakaś nowa siła,
Która przez lato nieznaną mu była,
Gdy dzień się skraca – świat staje ponury,
Ciągnie bociana, by wzlatał do góry –
Skrzydła zaprawiał , wzmacniał siłę mięśni,
Do nowych krajów teraz bocian tęskni;
Czuje, że do nas idzie sroga zima
I żadna siła już go nie powstrzyma
Od tego lotu do nowego kraju,
Gdzie będzie ciepło, jako u nas w maju.
.
Już odleciały obydwa bociany…
Czy kiedy wróci Wojtuś nasz kochany?
Jakie tam losy i jakie przygody
Będzie przeżywał nasz bocianek młody?
Tak rozważała Maciejowa żona,
Która odlotem boćka jest strapiona…
.
Minęła zima i stopniały lody.
Do rzek wracają rozproszone wody,
Co podczas zimy jako śniegi białe
Całe tygodnie i miesiące całe
Chronią zasiewy przed zbyt tęgim mrozem.
Znikły już sanie, ludzie jeżdżą wozem
I wszyscy czują, że wiosna powraca –
Wkrótce już w polu rozpocznie się praca…
.
Raz wpada Jasiek do chaty zdyszany –
Krzyczy, że widział na łące bociany.
Bardzo zmęczone podróżą daleką,
Odpoczywały nad Pilicą rzeką.
Były zgłodniałe, szukały śniadania,
Lecz o tej porze boćków polowania
Są bezskuteczne, bo żaby śpią w stawie –
I próżno będą szukać ich na trawie.
Bierze kartofle, gotowaną kaszę
I gdy przylecą głodne boćki nasze,
Da im na misce, postawi w ogródku
I może Wojtuś z bocianichą młódką
Tutaj spożyje pierwszą swą kolację…
Fakty stwierdzają, że Jasiek miał rację…
Bo w dwie godziny z gniazda przy zagrodzie
Wojtuś spoglądał na miskę w ogrodzie,
A potem sfrunął jak w ubiegłym roku,
Kiedy się nie bał ludzkiego widoku.
Smacznie zajadał i nosił do gniazda,
Aż się dziwował stary Maciej gazda.
.
Nasz stary bocian nie wrócił do wioski –
Pewnie się spełnił tamten wyrok boski,
Który Nemezis zapisała w księdze –
Tak osądziły dewotki i jędze.
A stary Maciej drapał się po głowie,
Bo on na próżno zdania nie wypowie.
.
................. /-/ St.Kawiński
.
Ostrowiec, dn. 08.08.1937 r.
To był ostatni fragment poematu BOCIANY II, który napisany został przez Dziadka Kawińskiego w sierpniu 1947 roku.
Zastanawiałem się, że z 1948 roku niewiele zachowało się wierszy, czy innych utworów pisanych autorstwa Dziadka Kawińskiego. Myślę, że jest dość proste wytłumaczenie tego. Mianowicie w 1948 roku na głowę Dziadka Kawińskiego spadły dodatkowe obowiązki, tj. tymczasowe pełnienie obowiązków również dyrektora naczelnego Huty Stalowej Woli. W tym czasie 3 dni Dziadek pracował w Ostrowcu i 3 dni w Stalowej Woli, więc nie miał już czasu na nic innego, jak ciężka praca.
Pod koniec 1948 ostatecznie powołano go na stanowisko dyr. naczelnego HSW. Był to epizod, bo niebawem władze zwierzchnie przysłały ze Śląska do Stalowej Woli nowego dyrektora, z nominacja partyjną, a inż. St. Kawiński od marca 1949 r. ponownie powrócił na stanowisko dyrektora naczelnego Huty Ostrowiec.
W tym okresie 1949 roku powstał nowy poemat, ostatni ze znanych poematów - Świat Idealisty, którego zakończenie datowane jest na wrzesień 1949 r., czyli prawie zbiega się z końcem pracy inż. Kawińskiego w ostrowieckiej HUCIE i prawie 29-letniemu pobytowi w tym mieście.
Powołanie Go na jednego z dyrektorów w BIROHUCIE w Gliwicach wiązało się w wyprowadzeniem się z Ostrowca, z którym Rodzina Kawińskich związana była od powrotu do Polski w 1921 r. Niechętnie Kawińscy wyprowadzali się z Ostrowca, miasta w którym przeżyli swe najlepsze lata i do którego żywili wyjątkowy sentyment. Ich ostatnią wolą było, by po śmierci powrócić do Ostrowca i spocząć na miejscowym cmentarzu, w mieście tak bliskiemu ICH sercom. Życzenie ICH zostało spełnione i od 40 lat Dziadek, a od 37 lat Dziadkowie wrócili znów tutaj, do Ostrowcu.
Jutro i pojutrze wstawię w całości ostatni z zachowanych utworów Dziadka Kawińskiego - Świat Idealisty z 1949 r.
Jest to utwór poetycki chyba najbardziej dojrzały jeśli idzie o jego warsztat twórczy.
Za 2 dni pożegnamy się ostatecznie z poezją Stanisława Kawińskiego.
A więc jutro i w piątek zapraszam na ostatnie spotkania ...
Witam.
Zgodnie z obietnicą prezentować będę ostatni ze znanych utworów Stanisława Kawińskiego ŚWIAT IDEALISTY z 1949 roku.
Podzieliłem go dla łatwiejszego wstawienia na 4 części. Dziś przedstawię dwie - jedną za chwilę i kolejną koło południa. Podobnie jutro - dwie ostatnie jego części.
Wstęp do Świata Idealisty, to przepiękne opisy naszej polskiej ziemi. Przypuszczam, że są to opisy sięgające pamięcią Stanisława Kawińskiego do czasów dzieciństwa, gdy mieszkał na wsi, bo choć Wyśmierzyce nad Pilicą, w których się był urodził miały prawa miejskie nadane jeszcze za Kazimierza Wielkiego, to jednak po powstaniu styczniowym je utraciły i straciły na swej ważności.
Dziadka ojciec był gospodarzem i posiadał własne pole, ogród, sad i liczna rodzina pracowała ciężko, ale na własnej ziemi i na własny rachunek - znał doskonale jak ciężkie jest to zajęcie na wsi, (jak się to mówi: "ciężki kawałek chleba") i jak trzeba walczyć często z przeciwnościami, także i natury, by zapewnić byt rodzinie.
A oto obiecany poemat:
ŚWIAT IDEALISTY
Gdybym znał język wielkiego poety
I władał piórem, jak on władać umie,
Opisałbym wam te życia zalety,
Których dzisiejszy świat już nie rozumie.
Opisałbym wam takie cuda świata
I takie piękno jego barw i cieni,
Że nawet ptaszek, co nad domem lata,
Nie będzie tęsknić do słońca promieni,
Lecz będzie pieśnią obwieszczać radości,
Które zrozumieją nawet ludzie prości.
Mój Kraj jest piękny jak żaden na świecie.
Jego ogrody, pola, łąki, góry,
Wiosną ozdabia takie barwne kwiecie,
Że w nim jaśnieją nawet szare chmury.
Te chmury niosę deszczyk – a nie burzę,
Radość do serca – nie strach przed żywiołem;
Zroszą nam pola, zmyją z kwiatów kurze;
I będziem patrzeć z rozjaśnionym czołem
Na błękit nieba i słońca promienie,
Gdy tylko znikną chmur przelotnych cienie.
Są w moim Kraju wspaniałe ogrody;
W nich rosną owocowe drzewa;
Na których ptaszek – ozdoba przyrody –
Swą pieśń niewinną już od rana śpiewa.
Tę pieśń zachwytu, a pełną kochania,
Co ze snu budzi żyjące istoty
I nawet śpiochów pobudza do wstania,
A chłopów ciągnie w pola do roboty.
Budzi w nich radość i w duszach nadzieje,
Że pięknie zbierze, kto w porę zasieje.
Rosną w mym sadzie: jabłonie i grusze,
Agrest, porzeczki, truskawki, maliny;
Przetrwały wszystkie słoty, burze, susze,
A są tak świeże jak młode dziewczyny,
Co choć wrażliwe są na piękne słówka,
Potrafią stawić opór złej pokusie;
Ich nie pokąsa Telimeny mrówka,
Z nich będą, dobre cnotliwe mamusie,
Co lubią kwiaty i kochają dzieci,
A słońce dla nich zawsze pięknie świeci.
Mam w swym ogrodzie najsłodsze jagody,
Zielone trawy, róż pachnących krzewy,
A podczas pięknej słonecznej pogody,
Maleńkich ptaszków czarujące śpiewy.
Czasem z gęstwiny wyleci skrzydlatek,
Pomknie w przestworza – pod niebios lazury,
Skąd obserwuje główki swoich dziatek,
Kochane dziobki wzniesione do góry.
I nuci piosnki tak rzewne, radosne,
Że wszyscy czują w głębi duszy wiosnę.
Za mym ogrodem ciągną się bez końca,
Łany pszenicy, żyta i jęczmienia,
Co dojrzewają pod działaniem słońca,
A chłop je w mąkę i kaszę przemienia.
Za nimi owsy, tatarka i proso,
Kartofle, marchew i inne warzywa
Gaszą pragnienie co dzień ranną rosą.
Tam żadne osty, ognicha, pokrzywa,
Nie rozpierają się dumnie i butnie,
I nie ssą soków – jako w ulu trutnie.
-3-
Gdy spaceruję przez me piękne sady,
Zbieram owoce lub oglądam drzewa,
To nie kąsają mnie żadne owady,
Lecz mały ptaszek dla mnie piosnkę śpiewa.
Moje ogrody omijają burze,
Nie niszczą plonów, nie sieją zniszczenia,
Dlatego zawsze mam ja plony duże
I moje życie radość opromienia,
Że świat jest piękny i taki uroczy,
Wszędzie – gdzie sięgną tylko moje oczy.
Są w moim Kraju i lasy, i góry,
Graby i dęby, i świerki, i sosny,
Takie wysokie, aż po same chmury.
Przetrwały lata, mnogie zimy, wiosny…
Wciąż pną się w górę – ku słońcu konary,
Korzenie ziemi trzymają się mocno,
W cieniu się kryją tajemnicze jary,
A kiedy Księżyc świeci porą nocną;
To jakieś cienie błądzą po mym lesie
I jakieś głosy leśne echo niesie:
Czasem głos wilka, co po nocy wyje,
Zabrzmi – gdy szuka zgubionego stada,
To znów głos dzika – co pod dębem ryje –
Szuka korzonków i chrząkaniem biada,
Że tam na dębie siedzi stara wrona
I swym krakaniem plecie mu kazanie,
/Jak to mężowi często czyni żona,
Gdy lewą nogą rano z łóżka wstanie/;
Czasem zahuczy wielka leśna sowa,
Co się przed światłem w leśnym gąszczu chowa.
Lubię te głosy, dodają uroku
Wśród ciemnej nocy, drzemiącej przyrodzie,
-4-
/Co jak kobieta – o wieczornym zmroku,
Znacznie zyskuje na wdziękach – urodzie,
Gdy z głębi serca śle tęskne westchnienia,
Wabi i kusi, i budzi nadzieje…/,
Gdy słońce wzejdzie – wszystko się przemienia,
A gdy w południe słonko mocniej grzeje,
To z mego lasu idą inne dźwięki –
Milknie chrząkanie i wycia, i jęki…
A w moich górach przepastne doliny,
Sterczące skały i wysokie grzbiety,
Jak głębia oczu marzącej dziewczyny,
W której się rodzą pragnienia kobiety,
Swoim urokiem czarują turystę,
Ciągną ku sobie, obiecują cuda –
Więc pnie się ku nim, /a powietrze czyste
Wciąga w swe płuca/, może mu się uda
Wdrapać na szczyty – pod same obłoki,
Skąd się roztoczą wspaniałe widoki.
Taką przyrodę mam ja w swoim Kraju,
Nie jest tak piękną jak w Biblijnym Raju,
Lecz przyjemniejsza dla naszego ludu,
Który nie czeka z nieba manny – cudu,
A w pocie czoła orze swe hektary,
Sieje, bronuje i usuwa chwasty;
Ta ciężka praca dodaje mu wiary,
Że pięknie zbierze i jego niewiasty
Będą się cieszyć, że jest dosyć chleba,
Że już głodować nie zajdzie potrzeba…
sorry - nie wykasowałem numeracji stron 3 i 4 (przeoczyłem wstawiając)
Główna część poematu Świat Idealisty dotyczy minionej wojny i zawiera wiele wątków patriotycznych:
.
Ostatnia wojna była bardzo krwawa,
Gdyż Hitler łamał wszelkie ludzkie prawa,
Szerzył pożogę, zniszczenia i mordy;
I tam, gdzie przeszły jego dzikie hordy,
Pozostawały zgliszcza i ruiny,
A w ziemi gęsto zakopane miny.
Dziś to minęło i naród zmęczony
Wraca z wygnania w swe ojczyste strony;
Usuwa gruzy i uprawia ziemię,
Którą orało zawsze polskie plemię.
Hitler rabował nam z fabryk maszyny,
Niszczył warsztaty, lud pędził w niewolę,
Zostawiał tylko sterczące kominy
I niezorane, bez opieki pole.
Lud zrozpaczony, bezsilny, bezbronny,
Krył się po lasach, czekał końca wojny;
Nie czekał biernie, nie kapitulował;
Choć przed przemocą po lasach się chował,
Często przejawiał tak wielkiego ducha,
Taką odwagę i wiarę w zwycięstwo,
Że gestapowcom stygła w żyłach jucha
I opuszczały ich pewność i męstwo.
Chcesz poznać ducha polskiego narodu,
Posłuchaj pieśni, którą lud nasz śpiewa;
Ona jest życia naszego osłodą;
Śpiewa ją chłopak w wiejskiej chacie z drzewa,
Śpiewają ludzie miejskiej kamienicy,
Chłopcy, dziewczyny na gwarnej ulicy.
Śpiewa mieszkaniec i wioski, i miasta,
Każdy mężczyzna i każda niewiasta:
Pieśń o Macieju, co leżał na desce,
Gdy mu zagrali, to podskoczył jeszcze,
Bo jest w Mazurze taka twarda dusza,
Że chociaż umrze – to się jeszcze rusza.
Nie tylko rusza, lecz tańczy mazura;
Ze strachu cierpła gestapowcom skóra,
Bo zrozumieli: do takiego zucha,
Nie ma dostępu ni bojaźń, ni skrucha.
Przed wielu laty stary Wajdelota,
W Malborskim zamku, na dworze Konrada,
Inną pieśń śpiewał, gdy chciał by tęsknota
Do Ziemi Ojców, /jako zły jad gada/,
Uczucie zemsty zamieniła w czyny,
Tamta pieśń z innej pochodzi krainy, -
W Maćku jest siła, żywotność i męstwo
Wielka odwaga i wiara w zwycięstwo,
Nawet przed śmiercią w ostatniej godzinie, -
Bo w jego żyłach krew rycerska płynie.
Rycerz nie mierzy siły na zamiary,
Swym sprzymierzeńcom dotrzymuje wiary;
Odważnie idzie w bój najbardziej krwawy,
Broniąc Ojczyzny, honoru i sławy.
Wspomnijmy czyny Czarnego Zawiszy,
Który samotrzeć na Turków uderzył;
Przeciw tysiącom z dwojgiem towarzyszy…
Czy mógł zwyciężyć? Czy w zwycięstwo wierzył?
Tam nie zwycięstwo, nie poczucie siły
Decydowało o czynie rycerza;
Żadne rachuby w grę tam nie wchodziły…
Kiedy na wroga odważnie uderza,
Swój obowiązek w ten sposób rozumie,
Że chociaż zginie, uchodzić nie umie.
-------------------------------------c.d.n.
Tak jak obiecałem rano, za chwilę wstawię dalszą część poematu St. Kawińskiego - ŚWIAT IDEALISTY.
c.d.
.
Tacy rycerze na polach Lenino,
W fortach Tobruku, pod Monte Cassino,
Bili esesmanów krwawego Hitlera.
A kto zdobywał wąwóz Samosierra?
Prawie bezbronny zdobywał armaty,
Szedł w bój otwarcie, zwyciężał lub ginął,
Krew lał obficie, wcale nie na raty,
Ze swej brawury na cały świat słynął?
Zawisza z Maćkiem – to wzory rycerza,
Co dał natchnienia naszej polskiej pieśni
I w taki sposób dotrzymał przymierza,
O jakim Zachód dziś już nawet nie śni.
Gdy Meserszmity, Junkersy, nurkowce
I różne wielkie i małe bombowce
Ogniem niszczyły Wyspy Albionu,
Załoga Trzysta Trzy Dywizjonu,
Której brawura i dziś jeszcze słynie,
Nie obliczała: zwycięży, czy zginie,
Nie przeliczała krwi swej na dolary –
W nich się przejawiał duch Zawiszy stary:
Ginął sojusznik, więc go ratowali
Wielcy swym męstwem, chociaż liczbą mali.
A weźmy dzieje kochanej Warszawy,
Która toczyła bój najbardziej krwawy
Bez samolotów, bez armat, bez broni
Lud, hitlerowców z ulic miasta goni.
Na wielkie czołgi rzucają się dzieci –
Ich męstwo starszym, jako przykład świeci.
Świat nas podziwiał, głosił nasze męstwo,
Obiecał pomoc i rychłe zwycięstwo,
Lecz czekał na coś, pókiśmy walczyli...
Wtedy byliśmy światu bardzo mili.
Jako na przykład wskazywał Warszawę.
Pisma i radia podnosiły wrzawę,
Że zdobędziemy nieśmiertelną sławę
Przez nasze boje szalone i krwawe.
Dużo pisano i mówiono wiele,
By łatwiej ukryć swe prawdziwe cele…
Hitler ochłonął i znowu uderzył,
A cios okrutny starannie wymierzył,
Bo w samo serce krwawiącego ludu,
Który wciąż walczył oczekując cudu…
Lud wierzył w cuda, bo go wciąż uczono,
Że obowiązkiem dobrego żołnierza
Jest czcić, szanować władzę przełożoną
I sojusznikom dotrzymać przymierza;
Lecz ten sojusznik był za oceanem,
A w Kraju Niemiec był wszechwładnym panem,
Więc lud walczący i we dnie i w nocy,
Przeciw armatom, tygrysom, panterom,
Dziwił się mocno, że nie ma pomocy,
I świat przeklinał psią krwią i cholerą;
Zaczął rozumieć, że go oszukano,
Że próżno traci Warszawę kochaną. –
Walki zawzięte, krwawe i gorące,
Trwały tygodnie i całe miesiące.
Tysiące armat grzmiało dniem i nocą,
Lud się uginał pod wielką przemocą,
Lecz walczył mężnie; rozbijał pancery,
Wielkie tygrysy i zwinne pantery,
Ręcznym granatem, butelką benzyny.
Stary pistolet – to oręż jedyny,
Którym powstaniec straszył swego wroga:
Niemca, Własowca, Kaina – Rusina.
Czasem z wyrzutem zwracał się do Boga
Pytał w rozpaczy, czyja to jest wina,
Że taka wiara gorąca i święta,
Taka moc ducha prawie niepojęta,
I takie męstwo czyste i ofiarne
Giną wraz z miastem i pójdą na marne?
Miasto płonęło, trzęsło się w posadach…
Gdy świat czas spędzał na mądrych naradach,
To Polak walczył beż żadnej pauzy,
A jego domy waliły się w gruzy.
Znikła Warszawa – bohaterskie miasto,
W którym mężczyzna wraz z polską niewiastą
Bronił honoru, Ojczyzny i sławy,
Oddając życie, tracąc całe mienie.
Kiedy już gruzy zostały z Warszawy,
A nad gruzami błąkały się cienie
Pomordowanych mężczyzn, kobiet, dzieci,
/Którym niech jasność wiekuista świeci/,
Świat się zawstydził, jął wylewać żale,
Że o powstaniu on nie wiedział wcale.
Że my Polacy, choć tacy ofiarni
I bohaterscy – politycy marni.
Potem nie jedną wygłoszono mowę;
Przyobiecano prędką odbudowę
Naszej Stolicy, zwrot naszego mienia,
Jako dowody Zachodu sumienia.
Myśmy wierzyli przekonani święcie,
Że otrzymamy sowitą nagrodę
Za nasze krwawe, drogie przedsięwzięcie,
Tak – jak dziewczyna za piękną urodę.
c.d.n.
wstawię dziś wieczorem jeszcze jeden fragment tego poematu, a resztę zostawię na jutro.
c.d.
.
Lecz pieśń Zachodu bywa całkiem inna,
Nie taka jasna, nie taka niewinna.
Na przykład weźmy przyjaciół Anglików,
Którzy też dużo Niemcom psuli szyków
Podczas ostatniej sześcioletniej wojny.
Ten lud wyspiarski jest bardzo spokojny,
Ma wyrobienie światowego kupca,
Który oblicza, kalkuluje, mierzy
I za wspólnika poszukuje głupca,
Co w ideały jeszcze święcie wierzy.
Anglik w tej wojnie niósł wielkie ofiary,
Tracił okręty, domy i żołnierzy,
Lecz nigdy z ręki nie wypuszczał miary;
A gdy na wroga odważnie uderzy,
Żeby wspomagać swoich sojuszników,
Walczy lojalnie, mężnie, bohatersko,
Póki sojusznik dotrzymuje szyków.
Następnie chowa swą dumę rycerską,
Rozbite wojska z pola walki wieją;
Nieprzyjaciele łudzą się nadzieją
Szybkiego końca rozpętanej burzy;
Głoszą o klęsce i hańbie Anglika,
Który ucieka, aż się za nim kurzy;
Triumfalnego marsza gra muzyka…
Lecz Anglik tworzy wiele frontów naraz,
Gdy bitwę przegra zacznie drugą zaraz,
Nawet ucieczką myli przeciwnika,
Gdy ten się zmęczy – drogę mu zamyka
I z innej strony szykuje natarcie,
Bije się mężnie, odważnie, zażarcie,
Póki nie pozna siły swego wroga,
I odporności swego przyjaciela.
Potem poleca go opiece Boga
Lub w dalszym ciągu pomocy udziela.
Wojna objęła liczne świata kraje
Od wysp Szpicbergu aż po Himalaje,
Od Atlantyku aż do ujścia Wołgi
Grzmiały armaty, a potężne czołgi
Przypominały olbrzymiego zwierza,
Co goniąc zdobycz przestrzenie przemierza,
Aż ziemia dudni; dosięgnie zdobyczy
I strasznym głosem z całych sił zaryczy…
Stale wzrastała siła tego ryku,
A za nim pożoga szalejącej wojny.
Najpierw od Śląska do brzegów Bałtyku,
Gdzie mieszka Maćka ród do ofiar hojny,
Skory do kłótni, chętny do wypitki,
I ma niejeden stary zwyczaj brzydki.
Ale poza tym, ma i wielkie cnoty,
A przede wszystkim zdolność do roboty
Na ziemi, w polu i w wielkiej fabryce;
A tak ukochał swoją okolicę,
Tak wrósł w tę ziemię, którą krwią i potem
Zrasza od wieków rozrzutnie, obficie,
Że tu umierać chociażby pod płotem,
Tej ziemi bronić, za nią oddać życie
Gotów nasz Maciek, co nie zna bojaźni
Przed żadnym wrogiem, a znów dla przyjaźni
Na ścież otwiera swoje miękkie serce
I nie poddaje się żadnej rozterce,
Gdy trzeba bronić w walce przyjaciela:
On mu nie tylko pomocy udziela –
Własną go piersią zasłania przed ciosem,
Swą krwią szafuje, igra ze swym losem…
-------------------------------------------