A u nas w sierpniu 38 lat i cały czas jest super.Ślub braliśmy jeszcze w stanie wojennym,różnie było i ciężko i smutno i wesoło,ale wszystko się przetrzymało,najważniejsze,że razem.
W małżeństwie, gdy przychodzą kryzysy, dobrze jest pamiętać, że wina nigdy nie leży po jednej stronie. Gdyby przed ślubem było mi wiadomo, z jakimi krzyżami przyjdzie mi się mierzyć w trakcie trwania małżeństwa, pewnie uznałabym, że nie jestem do niego powołana. Na szczęście, Bóg nigdy nie daje krzyża cięższego, niż byłoby się w stanie go unieść opierając się na Nim. Chociaż czasami się buntuję i w takich chwilach niepokory, odrzucam ciężary z nim związane, to następnego dnia, pokornie po niego wracam i dźwigam dalej. Jednocześnie mam świadomość tego, że definitywne jego odrzucenie spowoduje, że kolejny krzyż w moim życiu, może mnie już tylko przygnieść.
Wyrazy współczucia dla męża, bo nie ma/miał chłop pewnie lekko.
A ten najwiekszy krzyz to ten malzonek. Wyrazy wspolczucia dla malzonka szanownej Pani!
Oni tego nie zrozumieją Felice123. Dla takich jak gość 01:14 rozwód to najlepsza decyzja w życiu. To ludzie, którzy przegrali życie, choć być może jeszcze o tym nie wiedzą.
Niektórzy pewnie nie zrozumieją. Będą jednak i tacy, w których pamięci coś się wyryje.
Ostatnio, jeden z przyjaciół naszego domu, powiedział nam, byśmy chwalili Boga za krzyż, który mamy...nie ja, czy mój mąż- ale MY OBYDWOJE mamy Go za to wielbić (to oczywiste w małżeństwie). Wiem, że jego niesienie oznacza zwycięstwo, porzucenie zaś - tak jak pisałam wcześniej. Niemniej jednak, uważam, że prawdziwe dramaty związane z krzyżami wynikają nie tyle z faktu cierpienia z nimi wiążącego się, ile z gubienia się w gąszczu ludzkich pytań z tym krzyżem związanych. Mamy, zdaje się, problem z naszym rozumowym rozwałkowywaniwm tych krzyży. A tu po prostu...trzeba je zaakceptować. Rozum może tu nam nieco plątać i komplikować sytuacje, a na koniec spłatać figla. Rachunek zysków i strat przyjdzie potem...na koniec życia- jako tego "roku obrachunkowego".
Póki co, wygrywamy to życie dla nas - jako rodziny. Bo miłość, to tak jak w tamteej piosence: "to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty."
Kidyś wydawało mi się, że zawsze będę chciała być blisko męża tylko wtedy, gdy będą te "achy" i " ochy" (inaczej... wiadomo - ciche dni)... i to jeszcze dobrych kilka lat po ślubie taki infantylizm życiowy mnie cechował. Dzisiaj, im więcej cierpienia, a mniej tych "ochów" i " achów", ym bardziej pragnę tego, by być z mężem jedno...tak duchowo, jak i fizycznie. To obecne pragnienie niczym nie może się równać do tamtych pozorów jedności. Znajomy wiedział co mówi. Nasz krzyż prowadzi nas do chwały Pana naszego Jezusa Chrystusa i wzajemnego uświęcenia się. Gdy Ten, zostanie w pełni uwielbiony w naszym krzyżu, krzyż przestanie nam ciążyć...nastanie to słodkie jarzmo i lekkie brzemię.
To jest jak najbardziej język normalnych ludzi gościu 10:30. Jeśli go nie rozumiesz to znaczy, że zostałeś zainfekowany ideą konsumpcjonizmu, hedoizmu i ogólnego wariactwa, które coraz bardziej wdziera się w życie, każąc ludziom pędzić jak stado baranów nie wiadomo gdzie i za czym.
Czyli Ci, którzy brali ślub w sobotę 20lat temu dziś świętują. Najlepszego. Kolejnych 20lat w miłości Wam i sobie życzę.
Małżonku dziwne Ci jest , ze 20 lat ? Ja z mezem 30 mineło. :)