Antoni Żubryd ps. Zuch (ur. 4 września 1918 w Sanoku, zm. 24 października 1946 w Malinówce) – dowódca oddziału partyzanckiego NSZ - Zuch.
Pochodził z rodziny robotniczej, kapitan WP, dowódca antykomunistycznego Samodzielnego Batalionu Operacyjnego NSZ o kryptonimie "ZUCH". Batalion podlegał pod Oddział III Komendy Okręgu VII (Kraków). Działał na terenie powiatu sanockiego i ościennych w okresie 1945-1946. W roku 1945 po ucieczce z Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Żubryd stworzył ok. 300-osobowy oddział, składający się z byłych partyzantów AK oraz dezerterów z MO, UB i LWP. Oddział zwalczał przede wszystkim funkcjonariuszy UB, żołnierzy KBW, członków PPR i konfidentów. Jednak podstawowym zadaniem była również obrona polskiej ludności przed atakami ze strony UPA. Głównym miejscem stacjonowania oddziału była wieś Niebieszczany.
W okresie działalności partyzanckiej dochodziło również do współpracy batalionu z 34 Pułkiem Piechoty LWP, m.in. w dostawach oraz remontach broni oraz wspólnych akcjach przeciwko UPA. W okresie tym wielu żołnierzy oraz oficerów zdezerterowało z wojska i zasiliło oddziały partyzanckie. Oddział "Żubryda" został rozbity przez pracowników Informacji Wojskowej z 8 Dywizji Piechoty, którzy wprowadzili do oddziału własnych ludzi. Antoni Żubryd zginął wraz ze swoją żoną, zamordowany przez agenta UB Jerzego Vaulina ps. "Mar" we wsi Malinówka k. Brzozowa. Tego samego dnia został aresztowany jego 5-letni syn Janusz. Obecnie (2007) pan Janusz Niemiec jest częstym gościem spotkań i organizowanych prelekcji przez oddz. terenowe IPN.
Sprawa zabójstwa Antoniego Żubryda [edytuj]
Dnia 28 czerwca 1994 Sąd Wojewódzki w Rzeszowie unieważnił postanowienia Wojskowej Prokuratury Rejonowej z dnia 12 grudnia 1946 roku dotyczące umorzenia postępowania wobec śmierci Antoniego Żubryda.
W roku 1999 toczyła się przed Sądem Okręgowym w Krośnie sprawa przeciwko Jerzemu Vaulinowi, oskarżonemu o popełnienie zabójstwa małżeństwa Żubrydów. Proces ten zakończył się umorzeniem sprawy.tak to sady bronią łajdaków i zdrajców.Emeryturka pewnie kilka tys.
W 2001 roku wysłał do syna Antoniego Żubryda list, w którym wyjaśnił, że zabicie jego ojca sprawiło mu przyjemność i może o tym otwarcie mówić, ponieważ sprawa się przedawniła[3]. W tym samym roku Iwona Bartólewska nakręciła film dokumentalny poświęcony losom Żubrydów, lecz jego wyświetlenie w telewizji zostało zablokowane przez Vaulina pod zarzutem wykorzystania "utworu literackiego" w postaci listu[4].
Taki łajdak śmiał napisac taki list do syna.Ale oni do dzisiaj sie nie boja.Humer jeszcze pare lat temu na sali sadowej prubował laskabic swe dawne ofiary.Ja bym mu nie przepuscił.Za zabicie rodziców ktos by łajdakowi oddał.Wikipedia.
Jerzy Vaulin ps. Mar, Warszawiak (ur. 9 czerwca 1926 w Warszawie) – polski reżyser dokumentalista (pseud. Wolen Jerzy), żołnierz AK, od 1943 w Kedywie na Rzeszowszczyźnie, członek oddziału OP-11 dowodzonego przez Józefa Czuchrę, w latach 1946-1968 agent UB [1], zabójca Antoniego Żubryda[2].
W okresie II wojny światowej brał udział w akcjach zbrojnych przeciwko Niemcom (m.in. wspólnie z Janem Malinowskim "Rolskim" w zamachu na szefa niemieckiej żandarmerii w Dukli, Paula Diebala w czerwcu 1944). Był ciężko ranny, po wyleczeniu wyjechał do Wrocławia. W roku 1946 zapisał się na studia na Politechnikę Wrocławską, w tym samym roku został aresztowany przez KM MO. W lecie 1946 podjął współpracę z UB. Powrócił na Rzeszowszczyznę jako agent, a następnie nawiązał współpracę z oddziałem Antoniego Żubryda. 24 października 1946 zamordował strzałem w tył głowy Antoniego Żubryda oraz jego żonę Janinę Żubryd z d. Praczyńską ps. "Janek".
Po tej akcji powrócił do Wrocławia gdzie kontynuował przerwane studia. W kilka lat później ukończył również Akademię Nauk Politycznych w Warszawie oraz PWSTiF w Łodzi. Był dziennikarzem gazet "Po prostu", "Sztandaru Młodych", "Trybuny Dolnośląskiej" i "Głosu Pracy". W wytwórni filmowej Czołówka zrealizował ponad 20 filmów. Za swoje filmy był wielokrotnie nagradzany przez Ministra Obrony Narodowej.
Morderca.jak nie zdech.Ma sie pewnie dobrze .komuchy postarali sie o godziwą emeryture.
To straszne. Myślałam że tacy ludzie już odeszli w niebyt a tymczasem my musimy na tych bandytów harować. Do d..y z taką polityką i nasze przyszłe emerytury też przejadają.
Brat naczelnego Gazety Wybiurczej, który po wojnie skazywał Polaków do tej pory żyje w Szwecji i dostaje spore pieniądze od Państwa Polskiego. Nie zdziwię się jak bronek odznaczy orderem pobratymca swojej żony.
Czy podobno Wolna i Niepodległa Polska zabierze tym łajdakom emerytury.Jeżeli to prawda o bracie TO SKANDAL.TO MOZE SIĘ ZDARZYC TYLKO TU RZADZONYM KRAJEM PRZEZ ICH POBRATYMCÓW.
Sprawa Stefana Michnika
Kilka dni temu w mediach pojawiła się informacja, że Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie wysłał do Sztokholmu nakaz aresztowania Stefana Michnika. Mieszkający od 1969 roku w Szwecji 81-letni Michnik w latach 50. był sędzią wojskowym w komunistycznej Polsce. Jak wynika z materiałów IPN, na podstawie wydanych przez niego wyroków śmierci komunistyczni oprawcy zamordowali strzałem w tył głowy majora Zefiryna Machallę, Józefa Marcinkowskiego, Stanisława Okunińskiego i Karola Sęka. 10 października 1953 roku Michnik uczestniczył w egzekucji w więzieniu mokotowskim. Skazańcem był cichociemny, rotmistrz Andrzej Rudolf Czaykowski.
– Czułem zadowolenie, wydając wyroki na wrogów – wspominał Stefan Michnik w 1999 roku w wywiadzie prasowym. W 1957 roku mówił zaś: – Nam wtedy imponowało powiedzenie o zaostrzającej się walce klasowej i nieprawdę powie ten, kto by twierdził, że wtedy z niechęcią rozpatrywał sprawy. Ja wiem, że raczej ludzie garnęli się do tych spraw. Sam muszę przyznać, że kiedy dostałem pierwszy raz poważną sprawę, to nosiłem ją przy sobie i starałem się, żeby mi tej sprawy nie odebrano.
A pierwszą swoją „poważną sprawę” dostał bardzo szybko. Zaledwie pół roku po skończeniu błyskawicznego kursu w Oficerskiej Szkole Prawniczej w Jeleniej Górze. Przełożeni docenili jednak jego oddanie władzy ludowej. W karierze zapewne pomogło mu również to, że od 1950 roku był agentem Informacji Wojskowej o pseudonimie Kazimierczak.
Podpisując zobowiązanie do współpracy, Michnik obiecał działać na rzecz „wykrycia szpiegów, sabotażystów, dywersantów i wszelkiego rodzaju innego wrogiego elementu, działającego na szkodę Wojska Polskiego i ustroju Polski Ludowej”. Wiele mówi fakt, że pisał donosy m.in. na innych sędziów-zbrodniarzy, oskarżając ich o... zbytnią pobłażliwość w orzekaniu kar wobec przeciwników politycznych.
Od załamania się komunizmu w Europie i odzyskania przez Polskę niepodległości minęło 21 lat. Michnik spędził ten czas w swoim domu pod Uppsalą. Czy uda się go pociągnąć do odpowiedzialności? – Obawiam się, że szanse na to, że Szwedzi wydadzą go Polsce, są znikome – mówi Krzysztof Szwagrzyk, historyk IPN, który zajmuje się zbieraniem informacji o komunistycznych mordach sądowych.
I dodaje: – Miejmy jednak nadzieję, że za tym nakazem aresztowania pójdą kolejne. Stefan Michnik nie jest bowiem jedynym żyjącym do dziś zbrodniarzem. Nie jest również najstarszy stopniem. Nadal żyje wielu komunistycznych sędziów i prokuratorów, którzy mają krew na rękach. Żeby ich znaleźć i aresztować, nie trzeba wcale jeździć do Szwecji.
– Co się stało po ogłoszeniu wyroku?
– Trafiłem do celi śmierci. Najpierw w X Pawilonie, później na tak zwanym ogólniaku – mówi Jerzy Woźniak.
– Ile pan tam siedział?
– Niemal trzy miesiące, dopóki w ostatniej chwili nie zamieniono mi wyroku na dożywocie. Budząc się każdego ranka, zastanawiałem się, czy to się stanie dzisiaj. Czy to ostatni dzień mojego życia.
– Z kim dzielił pan cele?
– Z żołnierzami podziemia niepodległościowego i niemieckimi zbrodniarzami wojennymi.
– Traktowano was jak esesmanów?
– Gorzej. Oni dostawali paczki z zachodnich Niemiec, my zaś byliśmy pozbawieni paczek całymi miesiącami. Przymieraliśmy głodem.
– Czy przez ten czas wyprowadzano kogoś z pańskiej celi na egzekucję?
– Tak, około 20 osób. 20 polskich patriotów.
– Jak to się odbywało?
– Do godziny drugiej życie w naszej celi toczyło się normalnie. Po tej godzinie wszystkie rozmowy jednak milkły i z napięciem wpatrywaliśmy się w drzwi. Po tej godzinie odbywały się bowiem egzekucje. Dziś, po tylu latach, trudno jest oddać grozę momentu, w którym w naszej celi szczękały zasuwy... Wchodził strażnik i wywoływał któregoś z kolegów... Gdy mówił: „z rzeczami”, wiadomo było, że jest zgubiony.
– Co się działo z wywołanym?
– Zabierano go do specjalnego pomieszczenia przedzielonego siatką. Naczelnik więzienia i prokurator oznajmiali mu, że Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Potem prowadzono go do zabudowań gospodarczych na dziedzińcu. Przez okna celi w X Pawilonie mogliśmy zobaczyć, jak idą...
– Co potem?
– Tam było takie niewielkie pomieszczenie. Schodziło się do niego po dwóch, trzech schodkach. Właśnie wtedy, znienacka, wzorem sowieckim, oprawca przystawiał skazanemu lufę z tyłu głowy. On nawet nie wiedział, że ginie, a my w celi słyszeliśmy tylko stłumiony odgłos pojedynczego wystrzału.
W Sowietach i Izraelu
Wielu sędziów i prokuratorów, którzy wydawali wyroki śmierci i długoletniego więzienia w latach 40. i 50., wyjechało za granicę. Trudno powiedzieć, ilu z nich żyje do dzisiaj. – Weźmy choćby kierunek wschodni. W komunistycznym wymiarze sprawiedliwości na stanowiskach kierowniczych służyło kilkudziesięciu towarzyszy sowieckich. Tak zwanych POP-ów, czyli „pełniących obowiązki Polaków”. Co ciekawe, wśród nich było kilku potomków powstańców styczniowych, którzy zostali zesłani w głąb Rosji – mówi Szwagrzyk.
O tym, kim w rzeczywistości czuli się ci ludzie, najlepiej świadczy fakt, że zaledwie czterech z nich wystąpiło o zmianę obywatelstwa sowieckiego na peerelowskie. Reszta do 1956 roku wróciła do swojej ojczyzny. – I rozpłynęli się na przestrzeniach Związku Sowieckiego. Poza pojedynczymi przypadkami, gdy prywatnymi kanałami dowiedzieliśmy się czegoś o ich losach, nie wiemy o nich nic. Zresztą nawet gdybyśmy któregoś z nich wytropili, szansa na to, że dzisiejsze władze Rosji by go nam wydały, są zerowe – mówi Szwagrzyk.
Z PRL wyjechało również wielu sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego. Pierwsi wyemigrowali na przełomie lat 40. i 50., kolejni po 1956 roku, ale największa grupa w latach 1968 i 1969. Prokurator Paulina Kern i prokurator Helena Wolińska, która m.in. wydała nakaz aresztowania gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, zamieszkały w Wielkiej Brytanii (wniosek o ekstradycję tej ostatniej został odrzucony). Jeden oficer wyjechał do Wenezueli, dwóch do Niemiec, dwóch do Australii, a dwóch do Szwecji. Przytłaczająca większość zamieszkała jednak w Izraelu.
Szwagrzyk: – Jeżeli któryś z nich żyje, to jego sprowadzenie może być niezwykle trudne. Najlepiej świadczy o tym sprawa Salomona Morela, komendanta komunistycznych obozów w Świętochłowicach i Jaworznie, o którego ekstradycję swego czasu wystąpiła Polska. Odpowiedź tamtejszych władz była kuriozalna. Okazało się, że oni za zbrodniarzy uznają tylko nazistów i nie ma mowy, żeby wydali osobę pochodzenia żydowskiego. Poza tym Izraelczycy napisali, że to Morel był ofiarą... polskich nacjonalistów.
Doprowadzenie tych ludzi przed wymiar sprawiedliwości jest, rzecz jasna, bardzo skomplikowane. Dlaczego Polska nie osądzi jednak chociażby tych zbrodniarzy, którzy przebywają na jej terytorium? Każdego roku kolejni sędziowie i prokuratorzy z krwią na rękach umierają, unikając odpowiedzialności. Jak wynika z danych IPN, w latach 1990 – 2010 zmarło około 150 z nich.
– Przegrywamy walkę z czasem. Wymykają się nam wszyscy najważniejsi zbrodniarze. Niedługo zostaną już tylko płotki. Tej indolencji, tych błędów nigdy już nie da się naprawić. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, jak kiedyś wytłumaczymy to przyszłym pokoleniom. Mordercy Polaków chodzili wśród nas, a państwo polskie nie zrobiło nic, żeby ich ukarać – podkreśla jeden z państwowych urzędników zajmujących się ściganiem komunistycznych prokuratorów.
W 1998 roku zmarł w Warszawie prokurator Stanisław Zarakowski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, organizator najważniejszych procesów politycznych PRL. Niepodległa Polska miała więc dziewięć lat, by postawić go przed sądem. Jedyna kara, jaka go spotkała, to odebranie stopnia generalskiego. W tym samym roku zmarła Maria Gurowska, sędzina, która skazała na karę śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”.
Można tak wymieniać długo. Nieniepokojeni przez nikogo zmarli Mieczysław Widaj (105 wyroków śmierci), sędzia Ryszard Wiercioch (67 wyroków śmierci), sędzia Władysław Sieracki (57 wyroków śmierci), sędzia Zbigniew Furtak (ponad 50), prokurator Ireneusz Boliński (91 wniosków o karę śmierci).
– Jest pan rozczarowany Polską?
– Mam mieszane uczucia – odpowiada Jerzy Woźniak.
– Bo?
– Bo z jednej strony jestem bardzo szczęśliwy, że Polska odzyskała niepodległość. Spełniło się moje marzenie.
– A z drugiej?
– Moje pokolenie, pokolenie ludzi, którzy w latach 40. przegrali walkę o niepodległość, ma poważny żal do pokolenia naszych dzieci i wnuków. Trudno nam zrozumieć, dlaczego po tym, gdy oni wygrali swoją walkę o wolność, nie wymierzyli sprawiedliwości naszym mordercom.
– Może jako chrześcijanie powinniście wybaczyć swoim oprawcom?
– Aby można było komuś odpuścić grzechy, niezbędna jest skrucha. A oni nigdy jej nie okazali.
– Niedługo ostatni zbrodniarze umrą.
– Tak, a wraz z nimi informacje o miejscu pochówku tysięcy zamordowanych Polaków. Nie rozumiem, dlaczego nasze władze nigdy nie próbowały tych informacji od nich wyciągnąć. Do niedawna żyli nie tylko ludzie, którzy wydawali wyroki, ale także ci, którzy zakopywali ciała ofiar w tajnych mogiłach. Pamiętam jednego z chłopaków, z którym siedziałem w celi. Żołnierz WIN z Rzeszowa. Któregoś dnia powiedział: „Cholerny świat. Zabiją nas tu i pochowają w jakimś dole. A jak to by było fajnie spocząć na rzeszowskim cmentarzu. Tam, gdzie mama i tata, w moim ukochanym mieście”. Do dziś nie wiadomo, gdzie znajdują się jego prochy. A wystarczyło w latach 90. zmusić do mówienia kilku ubeków.
Wzorujmy się na Żydach
Ostatnio na całym świecie głośno było o kilku procesach zbrodniarzy narodowosocjalistycznych. Na czele ze sprawą strażnika z Sobiboru Iwana Demjaniuka. Autorytety moralne podkreślały, że zbrodnie Trzeciej Rzeszy nie mogą ulegać przedawnieniu i sprawców należy ukarać, aby zadośćuczynić ich ofiarom.
Mówi Effraim Zuroff, znany „łowca nazistów”, szef Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie: – Mam dla Polaków radę: ścigajcie komunistów wszelkimi dostępnymi środkami. Każdy człowiek, który przelał niewinną krew w imieniu zbrodniczej ideologii, powinien być ukarany. Nieważne są jego wiek, pozycja społeczna ani ile czasu upłynęło od morderstwa. To kwestia elementarnej sprawiedliwości. To, czy reprezentowali ideologię brunatną czy czerwoną, nie ma znaczenia.
Środowiska żydowskie wykazują wielką determinację w ściganiu narodowosocjalistycznych zbrodniarzy. Gdyby ktoś w Izraelu, nieważne, czy na prawicy czy lewicy, podał w wątpliwość sens podejmowania takich działań, uznany by został za osobę niegodną podania ręki. Dlaczego w Polsce jest inaczej?
– Oczywiście, że powinniśmy wzorować się na Żydach, którzy podchodzą do tych spraw bardzo honorowo i pryncypialnie. O ile jednak w Izraelu ludzie, którzy zajmują się ściganiem zbrodniarzy, otaczani są powszechnym szacunkiem, o tyle w Polsce nazywają nas oszołomami, którzy urządzają jakieś polowania na czarownice – twierdzi Krzysztof Szwagrzyk.
Polscy „łowcy komunistów” wskazują na dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Przede wszystkim klimat intelektualny, który zapanował w Polsce na początku lat 90. Nowe elity uznały, że przeszłość należy oddzielić grubą kreską. Postulaty rozliczenia osób odpowiedzialnych za masowe mordy uznano za niebezpieczny radykalizm.
Kolejna sprawa to pobłażliwość sędziów wobec „kolegów” z lat 40. i 50. Trudno w to uwierzyć, ale sędziowie niepodległej Rzeczypospolitej często odczuwają solidarność zawodową z mordercami, którzy skazywali na śmierć polskich patriotów. W sumie przed sądem postawiono dziesięciu komunistycznych sędziów i prokuratorów. Skazano tylko jednego, Tadeusza Nizielskiego, ale i ten wyrok uchylono.
– Weźmy choćby proces Jerzego Milczanowskiego. Sędzia wprost powiedział wówczas, że sędziów nie wolno skazywać. Bo przecież jego też, za 20 czy 30 lat, ktoś może będzie chciał postawić w stan oskarżenia za wydane przez niego wyroki. W innym przypadku sędziowie używali rozmaitych kruczków prawnych, by ratować „kolegów” z lat 50. – mówi jeden z polskich urzędników zbierających dokumenty dotyczące mordów sądowych.
Szwagrzyk: – Zajmuję się tymi sprawami od wielu lat i nigdy nie spotkałem się z tym, żeby któryś z nich żałował swoich czynów. Żeby chciał przeprosić rodziny ofiar. Zamiast tego okazują arogancję i butę. Weźmy choćby proces Adama Humera i innych oficerów śledczych. Oni na korytarzach w straszliwy sposób wyzywali i szydzili ze swoich ofiar, biednych schorowanych kobiet. Traktowali je zupełnie jak wtedy. Jedyna różnica: teraz nie mogli bić.
– Kilka lat temu zgłosił się do mnie pierwszy kanał telewizji polskiej – opowiada Witalis Skorupka. – Rozmawialiśmy przez wiele godzin, przerwaliśmy wywiad, dopiero gdy skończyły im się kasety. W telewizji puszczono z tego tylko 20 minut o piątej rano. Gdy IPN poprosił o te nagrania, dostał odmowę, a dziennikarkę, która ze mną rozmawiała, wyrzucono z pracy.
– Dlaczego?
– O czym tu gadać, niech pan się rozejrzy po naszym kraju.
– Widzę, że jest pan rozgoryczony.
– Proszę pana, w 1989 roku ogarnęła mnie euforia. Niepodległa Polska! Spełniło się to, o co walczyłem i za co cierpiałem. Z każdym rokiem byłem jednak bardziej zdumiony.
– Czym?
– Amnezją historyczną. Tym, że mordercy chodzili wśród nas i nie obchodziło to nawet psa z kulawą nogą.
– Czego się pan spodziewał?
– Proszę pana, ja nie jestem krwiożerczy. Nie domagam się zemsty na tych siwych dziadkach. Ale tu chodzi o elementarną sprawiedliwość. Mordercy Polaków w wolnej Polsce nie tylko nie dostali wyroków, ale nawet nie zostali napiętnowani. Jaki my sygnał dajemy młodym pokoleniom? Wraz z ostatnimi katami umrą także ostatnie ofiary. Gdy nas zabraknie, to kto opowie o tamtych wydarzeniach? A przecież nikt nas dziś nie chce słuchać. Przed wojną, w II Rzeczypospolitej, to by było nie do pomyślenia.
– Dlaczego tak się dzieje?
– Wygląda na to, że tak naprawdę żyjemy w PRL-bis.
Pozdrawiam każdym słowem
Cały czas i rzady agentów co obalili .rzad Pana Olszewskiego.Bali się bo by sie okazało że byli agentami.
Polska ponoć zaczęła rewolucję wśród Demoludów a jako jedyny kraj nie przeprowadziła i już nie przeprowadzi lustracji,na ale gdy za największy autorytet jest uznawany pewien pan zwany profesorem który opuścił obóz koncentracyjny z powodu niezdolności do pracy.....
Skończona matura w 1939 roku.Dlaczego wszyscy mówia "profesor''.''Zwolniony' z Oswiecimia.honorowy obywatel panstwa izrael.