Dotyczyć to będzie także m.in. urzędów obsługujących organy administracji rządowej w województwie, jednostek podległych i nadzorowanych przez premiera, ministra kierującego działem administracji rządowej lub wojewodę, a także np. ZUS, KRUS czy NFZ.
"Działania dotyczące zmniejszenia zatrudnienia wiążą się z negatywnymi skutkami gospodarczymi wywołanymi przez pandemię COVID-19, które wpływają na wzrost deficytu budżetu państwa" - napisano wówczas w rządowym komunikacie.
A kasa ze zwolnionych ma isć na pozostałych pracowników. No to coś tu jest nie tak. Wszyscy inni pracodawcy maja utrzymywać zatrudnienie, a tu proszę, dla lojalnych i przydupasów podwyzki, a reszta za drzwi.
Sobie chcieli podwyżki i deficyt w niczym im nie wadził.
Będzie wyglądało to tak, że dołożą roboty urzędnikom z najmniejszą pensją bo będą musieli wykonywać robotę za kogoś, teraz w sumie też tak jest ale jak ubędzie ludzi to będzie jeszcze gorzej. Kierownikom i kadrze zarządzającej włos z głowy nie spadnie.
Urząd pracy. Kawka, telefon, chichy, śmichy, jeden klient na 30 minut i high life.
Wreszcie będą brać pieniądze za pracę a nie za siedzenie i picie kawy.
W sejmie tych tumanów mogli by zwolnić.
Mało kto zadaje sobie pytanie: Ile nowych urzędów wymyśliło PiS? Postanowił to zbadać jednak poseł Bartosz Wiśniakowski. Dokładnie przyjrzał się on nowym tworom, które PiS powołało do życia i zaczęło dotować z pieniędzy podatników. Okazuje się, że obecna władza bije prawdziwe rekordy pod względem rozwoju demokracji. Aż 11 nowych urzędów utworzyły władze z PiS. Wśród nich są: Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, Filmoteka Narodowa - Instytut Audiowizualny, Polska Agencja Antydopingowa, Krajowy Zasób Nieruchomości, Polska Agencja Inwestycji i Handlu, Krajowa Administracja Skarbowa, Prokuratoria Generalna Rzeczypospolitej Polskiej, Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej, Państwowe Gospodarstwo Wodne „Wody Polskie”, Narodowy Instytut Wolności oraz Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków. Tworzenie kolejnych urzędów nie jest zdrowe dla kieszeni podatnika, ani nawet dla państwowego budżetu. Cieszyć się za to mogą przyjaciele i znajomi rządzących, którzy najczęściej trafiają do kierownictwa tych podmiotów. Często na ich czele stają także politycy, których odsunięto od władzy, ale szukano dla nich miejsca na „miękkie lądowanie”. Mało kto jednak pamięta wszystkie nazwy tych instytucji. Trzeba przyznać, że w trakcie rządów PiS biurokracja zdążyła się rozrosnąć do naprawdę sporej skali, której dawno już nie miała. W Polsce już jest grubo ponad 700 tys. urzędników. Taka armia ludzi rokrocznie kosztuje budżet 80 mld złotych. Przy tym Polska rocznie jest w stanie zarobić 300 mld zł. (czasami ocenia się, że 350 mld). Oznacza to, że sami urzędnicy przejadają około 1/4 z tej sumy. To ogromne obciążenie da budżetu. Warto przypomnieć, że program Rodzina 500+ kosztuje „jedynie” 43 mld (z kosztami administracyjnymi ponad 50 mld) złotych rocznie (pieniądze na ten cel pochodzą z zadłużania Polaków). Jak podaje GUS, ogromny sektor biurokratyczny to jeden z winowajców kulejącego systemu emerytur. Obsługa wszystkich programów socjalnych musi generować kolejnych utrzymanków podatników. Odkąd w 2015 roku PiS przejął władzę, liczba urzędników w samych tylko ministerstwach wzrosła o 1200 osób. Ogólna liczba urzędników wzrosła o 10 proc. Najwięcej nowych pracowników przybyło w resortach, które wcześniej były zarządzane przez Mateusza Morawieckiego. W resorcie rozwoju zatrudnienie wzrosło o 25 proc., z kolei w resorcie finansów o niemal 30 proc. To jednak oczywiście nie oznacza nowych miejsc pracy, ale jedynie ich przeniesienie z sektora prywatnego do państwowego, za pieniądze podatników. Trzecim ministerstwem, w którym również zatrudnienie znacząco wzrosło, jest resort kultury, kierowany przez Piotra Glińskiego. Rząd PO-PSL utrzymywał mniej więcej stałą liczbę urzędników w ministerstwach (12,3 - 12,5 tys. osób). Jeszcze w 2015 roku zatrudnienie w ministerstwach i KPRM wynosiło 12.345 osób, obecnie 12.847 osób. PiS zatrudnił również rekordową liczbę sekretarzy i podsekretarzy stanu - 96 osób. Mówi się o tym, że premier Morawiecki zredukował kadry o 20 proc. wśród wiceministrów. Jednak część z nich została w rządzie jako pełnomocnicy z taką samą pensją. Rząd Kopacz był zdecydowanie tańszy od rządu PiS. Wydatki na wynagrodzenia osób zajmujących stanowiska ministra - członka Rady Ministrów, sekretarza stanu i podsekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w okresie rządu Ewy Kopacz w 2015 r. wyniosły w sumie 1,3 mln zł. Ale w 2016 r., kiedy Prezesem Rady Ministrów była Beata Szydło już 2,1 mln zł. W 2017 r. z kolei było to prawie 3 mln zł. To m.in. zasługa comiesięcznych nagród, które przyznawała premier Szydło swoim ministrom. Liczący z premierem aż 112 ministrów i wiceministrów gabinet Mateusza Morawieckiego jest jednym z najliczniejszych rządów Rzeczypospolitej. Ponad połowę jego członków stanowią parlamentarzyści PiS. Oznacza to, że co czwarty z posłów rządzącego ugrupowania jest jednocześnie członkiem rządu, który jako poseł powinien kontrolować
10:51 urzędników jest za dużo, ale jak już krytykować, to bez przeinaczeń. Pisanie, że PiS powołał Prokuratorię Generalną Rzeczypospolitej Polskiej jest prawdą, ale i niedopowiedzeniem, bo ten organ przejął zadania Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa, stworzonej w 2005 r.
Tu się zwolni odchudzając woły robocze a przyjmie się pociotków i każdy będzie zadowolony, cholera nie wiedziałem że mamy ministra klimatu.